Podsumowujemy US Open

Próbujemy podsumować, jak to się stało, że ostatnie dwa nieprzespane tygodnie zakończyły się w tak niespodziewany sposób, w jaki się zakończyły.

Moda

Na rozgrzewkę proponujemy przegląd mody, choć tym razem wyjątkowo mało czyje stroje rzuciły nam się w oczy (in plus czy in minus), krzycząc "musisz mnie mieć!" lub "Uciekaj!".

Mamy więc urocze groszki Agnieszki:

Agnieszka Radwanska of Poland serves to Sharon Fichman of Canada  during their match at the 2014 U.S. Open tennis tournament in New York, August 25, 2014.   REUTERS/Adam Hunger (UNITED STATES  - Tags: SPORT TENNIS)   SLOWA KLUCZOWE: :rel:d:bm:TB3EA8P19EVOSADAM HUNGER/REUTERS

Wszechobecną panterkę Sereny:

Serena Williams of the U.S. prepares to play compatriot Vania King at the 2014 U.S. Open tennis tournament in New York, August 28, 2014. REUTERS/Mike Segar (UNITED STATES  - Tags: SPORT TENNIS)   SLOWA KLUCZOWE: :rel:d:bm:TB3EA8S1EVR2JMIKE SEGAR/REUTERS

Genderowy seledynowo-zielono-niebiesko-różowy strój Rogera Federera:

A także jego klasyczną czerń w sesji nocnej (tenis też ma swojego Pana Idealnego!):

Roger Federer, of Switzerland, reacts after defeating Marinko Matosevic, of Australia, 6-3, 6-4, 7-6 (4) during the opening round of the U.S. Open tennis tournament Tuesday, Aug. 26, 2014, in New York. (AP Photo/Jason DeCrow)JASON DECROW/AP

Oraz coś z jednym oddzielnym rękawem Milosa Raonica, do opisu czego brakuje nam odpowiednich określeń.

Milos RaonicDarron Cummings (AP Photo/Darron Cummings)

No dobra - skłamałyśmy, coś nam się jednak w oczy rzuciło - Milos wygrywa niekonwencjonalnością (w szkole też lubiłyśmy grać w tetrisa) a Roger klasą.

Polacy

To będzie krótki slajd, bo i pisać nie ma za bardzo o czym. Agnieszka powiedziała niedawno, że plusem tego, że w US Open jej nie idzie jest mała ilość punktów, jaką musi co roku bronić w Nowym Jorku.

Za rok nie będzie inaczej - nasi singliści zgodnie niczym w reklamie Playa spakowali się już po drugiej rundzie.

Na szczęście Agnieszka mogła się podczas pobytu w Stanach najeść do woli swojego ulubionego sernika:

 

A nawet podzielić się nim z innymi

Casus Rogera Federera

Podsumowanie jakiejkolwiek imprezy tenisowej bez co najmniej jednego slajdu poświęconego zachwytom nad Rogerem Federerem nie byłoby pełne.

Bo widzicie, Rogera pół świata odsyła na emeryturę, kolejne dwie trzecie zaczyna już próbować wyobrażać sobie świat tenisa bez niego, jedna czwarta kracze, że się skończył, a Szwajcar jakby niewiele sobie z tego robił. Tak - wciąż chlipiemy cichutko po nocach, że Rogerowi nie było dane zdobyć w tym roku 18. tytułu wielkoszlemowego, choć miał go dwa razy na wyciągnięcie ręki.

Ale też patrzymy sobie na niego i serce nam się raduje, gdy widzimy w jakiej jest formie, bo od kilku miesięcy, co turniej to triumf (Cincinnati), finał (Wimbledon, Toronto, Monako), albo przynajmniej półfinał (US Open). Zdecydowanie zgadzamy się z trenerem Rogera, Stefanem Edbergiem:

federer, edbergtwitter.com

Do tego radość z gry, magiczne zagrania...

...oraz równie magiczne powroty (choć okupione naszym zawałem serca), jak choćby ten od stanu 0-2 w setach i obrony dwóch piłek meczowych w ćwierćfinale z Gaelem Monfilsem, o których później Roger powiedział:

Pomyślałem "To koniec. To ostatni punkt. Przegraj, walcząc. Nie spudłuj łatwego uderzenia, oddając mu go".

Dodajmy też, że w Nowym Jorku Szwajcarowi towarzyszyły wszystkie bliźniaki w liczbie cztery i mamy obraz człowieka, który nie ma prawa nigdy przestawać grać.

Dramatyczne chwile i bardzo sportowe zachowanie Karoliny

Shuai Peng podpadła nam, gdy odesłała do domu Agnieszkę Radwańską w drugiej rundzie. Musimy jednak przyznać, że Chinka rozegrała w Nowym Jorku turniej życia, który niestety zakończył się w dość przykry sposób w półfinale.

W drugim secie wyrównanego pojedynku z Karoliną Woźniacką Peng najpierw zaczęły łapać skurcze, ale po chwili przerwy wróciła na kort z zamiarem dokończenia spotkania. Niestety zaraz upadła na linii końcowej, a stadion opuszczała na wózku inwalidzkim, zwijając się z bólu. Udar cieplny to nic przyjemnego, o czym świetnie wie Karolina Woźniacka, która najpierw poszła sprawdzić, co się dzieje z jej rywalką, a potem podarowaną wygraną przyjęła z łzami w oczach.

Nole mecenasem sztuki

Mało będzie o Nole w tym podsumowaniu, nie dlatego, żebyśmy w ramach wygranej Chorwata bojkotowały Serba, ale raczej dlatego, że ten turniej był w wydaniu Djokovica wyjątkowo cichy.

Najpierw przemknął jak burza do półfinału, nie patyczkując się z nikim, a potem przytrafił mu się zły dzień, w którym uległ Keiowi Nishikoriemu w czterech setach. Teraz zaś zrezygnował ze startu w reprezentacji Serbii w Pucharze Davisa, tłumacząc swoją decyzję zmęczeniem i potrzebą odpoczynku.

Nim jednak wszystko to nastąpiło, Nole zdążył jeszcze zaprezentować nam talenty wokalne pewnej małej dziewczynki. Dziękujemy, za oknem właśnie wyszło słońce.

Talenty wokalne Wiktorii Azarenki

Rundę czwartą Wiktora przebrnęła w trzech setach i chyba próbowała rozpaczliwie odwrócić uwagę widzów od swojej nie najwyższej formy, śpiewając "Happy Birthday" swojemu przyjacielowi Gaelowi Monfilsowi.

To naprawdę miłe z twojej strony Wika, a Gael był podobno poruszony. My w sumie też - miałyśmy łzy w oczach, słuchając tej wersji. Słońce zaszło właśnie na chwilkę za chmury.

Przyjaźń ponad wszystko

O tym, że Caro i Serena się przyjaźnią wiedziałyśmy już od pewnego czasu. Dokładniej od czasu, gdy podły Rory złamał Karolinie serce.

Teraz jednak ich przyjaźń została poddana ciężkiej próbie w postaci starcia w finale US Open. Serena grała o swój 18. wielkoszlemowy tytuł. Karolina o pierwszy. My mocniej kciuki ściskałyśmy za tę drugą, zwłaszcza po świetnym meczu, jaki rozegrała wcześniej z Marią Szarapową.

Niestety Caro w finale z Sereną do powiedzenia dużo nie miała, ale przyjaźń przeszła próbę ognia.

A dziewczyny po finale udały się razem na imprezę.

I to się nazywa Girl Power.

Nowojorskie przygody Staśka

Bo podsumowanie żadnej imprezy tenisowej nie byłoby też pełne bez przynajmniej jednego slajdu poświęconego Wawrince i jego trenerowi.

Nowojorskie przygody Stasia objęły w tym roku:

Wycieczkę zagraniczną pozakortową.

Rozmówki szwajcarsko-amerykańskie w praktyce (podsumowane później przez Wawrinkę w jak zawsze szczery i rozbrajający sposób: "Było późno, pod koniec dnia są nieco pijani".).

Oraz krioterapię.

My jesteśmy troszkę rozczarowane, zwłaszcza meczem z Nishikorim w ćwierćfinale, który Stasiek mógł wygrać, ale przegrał na własne życzenie. Świadom tego Szwajcar też był rozczarowany swoją postawą. Teraz jednak już jest radośnie, bo wszyscy Szwajcarzy zjechali właśnie do Genewy na Puchar Davisa. A my się radujemy, widząc radosną Fedrinkę.

Szwajcarscy tenisici na Pucharze Davisa w Genewie, wrzesień 2014twitter.com/swiss_tennis

 

Pytanie za 100 punktów brzmi: kiedy te koszulki będą w sprzedaży?

Stan The Maninternet

Czarna sobota

O ile po przegranej Stana byłyśmy w grobowych nastrojach, o tyle po męskich półfinałach obudziłyśmy się mniej więcej tak:

Najpierw Nole uległ w czterech setach Keiowi Nishikoriemu. Keiowi, który stoczył morderczy pięciosetowy pojedynek z Milosem Raonicem w czwartej rundzie.

Keiowi, który jest kruchego zdrowia, więc miał już spokojnie przegrać z Wawrinką w kolejnym meczu, w ćwierćfinale. A jednak wygrał - znów w pięciu setach.

Keiowi, który miał już na 100% być tak wyczerpany dwoma wcześniejszymi maratonami, by nie mieć żadnych szans z tytanem Djokovicem.

Tyle teorii. Kei wygrał w czterech setach, a my wciąż głowimy się nad fenomenem japońskiego ciała. Człowiek wyraźnie umiera, ledwo nogami pociąga, a 20 minut później fruwa po korcie i wygrywa z liderem światowego rankingu.

Ledwo ochłonęłyśmy, a na kort wyszli Roger Federer i Marin Cilić, który dość po cichu, a jednak bardzo pewnie dobrnął do tego etapu. Nowy Jork trzymał kciuki za Rogera. Ba! Świat trzymał kciuki za Rogera, ale bogowie tenisa zagrali wszystkim na nosie. Nie było powtórki z meczu z Monfilsem i magicznego odwrócenia losów. Była porażka w trzech setach, smutek i niedowierzanie, bo zamiast pojedynku tenisisty rozstawionego z jedynką z tenisistą rozstawionym z dwójką, zamiast boju Szwajcara o kolejny rekord i prób zapobiegnięcia temuż przez Serba otrzymaliśmy mecz między panami nr 10 i 14, na spotkanie których w finale tylko szaleniec mógł postawić złamany grosz przed startem turnieju.

Finał czy może raczej jakaś trzecia runda?

Jeśli ciachoredaktorka Lilla zasypia na meczu tenisowym to znaczy, że to jest zły mecz tenisowy. Nie ujmujemy niczego żadnemu z tegorocznych finalistów - żaden z nich nie znalazł się tam przypadkiem. Każdy rozegrał świetny turniej, wygrywając z bardziej utytułowanymi rywalami.

Trudno było jednak określić ten mecz mianem sportowego święta, czym zwykły bywać finały wielkich imprez. Ten finał był jak tort bez wisienki, jak dobre świadectwo szkolne, ale bez czerwonego paska (za naszych czasów takie były, nie wiemy jak jest obecnie), jak skarpetki pod choinkę, gdy prosiłaś Mikołaja o balową suknię, a puste miejsca na stadionie najlepiej pokazywały, że nie tego oczekiwali także kibice w Nowym Jorku.

I nie chodzi nawet o to, że uczestnicy finału byli inni, niż wielu sobie tego życzyło. Chodzi też o sam przebieg meczu. Tenis Chorwata trudno nazwać wyrafinowanym, czy pięknym, podczas gdy powłóczącego nogami Keia wreszcie dopadło oczekiwane przez wszystkich od dawna zmęczenie.W efekcie najciekawszym punktem finału było obserwowanie trenera Marina - Gorana Ivanisevica w oczekiwaniu czy dostanie w końcu tego zawału czy nie.

Proste 6-3 6-3 6-3 bez historii i tyle widziałyśmy US Open.

I choć nijak nie wciągnął nas ten mecz, to musimy przyznać, że radość Marina na koniec była urocza. No i Chorwat ma fajnego brata i to też był całkiem ciekawy element finału (wybaczcie jakość zdjęcia - musiałyśmy ratować się screenshotem, bo z jakiegoś zupełnie niezrozumiałego dla nas powodu internet nie jest pełen zdjęć brata Marina).

brat marina cilica

Rekordowi bracia Bryanowie

O ile Łukasz Kubot nie wygrywa Australian Open, trochę pomijamy zmagania deblistów. Tym razem musimy jednak wspomnieć o braciach Bryanach, którzy triumfując w Nowym Jorku zapewnili sobie 16 zwycięstwo w Wielkim Szlemie i 100. zwycięstwo turniejowe.

I nawet powoli zaczynamy ich odróżniać.

Idzie to nowe czy nie idzie?

Co Wielki Szlem to kolejne przewidywania końca ery Wielkiej Czwórki. Po US Open nie mogło być inaczej, zwłaszcza że nieobecny był Nadal, a Murray wykazywał wyraźne ubytki formy. Do tego trzeba dodać symboliczne porażki z młodszymi Federera i Djokovica w półfinałach oraz nadchodzące narodziny dziecka Nole, które ma ponoć "wszystko zmienić" i złowieszcze prognozy gotowe.

Poszperałyśmy trochę w statystykach i okazuje się, że dopiero po raz pierwszy od 2003 r. mamy dwóch nowych mistrzów wielkoszlemowych w jednym roku.

Przyznajemy też, że Cilić, Nishikori, Raonić i Dimitrow (a także kilku innych, wśród których mamy nadzieję zobaczyć wkrótce także naszego Jerzyka) nie boją się już starszych kolegów i coraz śmielej sobie poczynają.

Ale też mamy wrażenie, że świat nie jest jeszcze gotowy na zmianę warty w męskim tenisie, a i stara gwardia nie ma chyba zamiaru przekazać pałeczki innym, wbrew temu, co wszyscy im wmawiają. Nie wiemy jak Wam, ale nam dobrze z obecnym porządkiem i wcale nie chcemy się z nim żegnać.

Wracając jednak do faktów, są one takie, że tegoroczny finał był pierwszym od Australian Open 2005 finałem wielkoszlemowym, w którym nie wystąpił nikt z trójki Federer, Nadal, Djoković. Od tamtego czasu poza Cilicem w Wielkim Szlemie spoza Wielkiej Czwórki udało się wygrać jedynie Juanowi Martinowi del Potro (US Open 2009) i Staśkowi w tegorocznym Australian Open.

next generation, tennis

My jesteśmy na nie, a Wy? Co zapamiętałyście z ostatniego turnieju wielkoszlemowego w tym roku?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.