Po pierwsze: podpisując kontrakt z Kimim Ferrari zagwarantowało sobie najsilniejszy zespół na rok 2014. I nie chodzi tylko o to, że średnia umiejętności kierowców będzie w Ferrari w przyszłym sezonie najwyższa. Nie tylko to - moim skromnym zdaniem Ferrari będzie miało za rok dwóch z trzech absolutnie najlepszych aktywnych obecnie kierowców F1 (kim jest według mnie ten trzeci nie piszę umyślnie - każda z Was może sobie sama dopowiedzieć według własnego uznania).
Po drugie: nie będziemy mieć w Ferrari kierowcy numer 1 i numer 2. Albo inaczej - nie będziemy mieć takiego podziału od początku sezonu. Z moich obserwacji wynika, że Ferrari zawsze na początku daje równy status kierowcom, by po jakimś czasie wybrać tego pierwszego. tak, tak - nawet Felipe był traktowany na równi z Fernando na początku sezonu 2010. Niestety nie wykorzystał szansy i został zdegradowany już w pamiętnym GP Niemiec. Potem nie było już odwrotu, a co było dalej, wszystkie świetnie wiemy. A wiecie co oznaczać będzie brak podziału na pana i jego giermka? Walkę na noże torze na najwyższych obrotach. To dla Ferrari oznacza dobre wyniki, a dla widzów emocje. A że Kimi i Fernando to od lat jedni z najczystszych kierowców (mam tu na myśli sposób walki na torze), to ich pojedynki mogą być ozdobą każdego wyścigu.
Po trzecie: Kimi w Ferrari oznacza, że może troszkę uda się utemperować Fernando, który ostatnio coraz śmielej sobie poczyna. Czasem mógłby ugryźć się w język, choć muszę przyznać, że osobiście jeszcze nie straciłam do niego całkowicie cierpliwości. Bo jak tak na to spojrzę z perspektywy czasu, to widzę, że od 2010 r. Fernando spokojnie znosił brak konkurencyjności swojego teamu i niemożność walki o tytuł, wciąż wspierając i tłumacząc zespół z kolejnych niepowodzeń. Od połowy 2010 był chyba jedynym ogniwem teamu, do którego pracy nie można było mieć zastrzeżeń. A przecież poszedł do Ferrari walczyć o mistrzostwa. I co? I nic. Nie dziwne więc, że zaczyna tracić cierpliwość. Niemniej - trochę się chłopak już rozbestwił, więc przyjście Icemana może podziałać na niego jak kubeł zimnej wody. Może już nie być ukochanym synem Włochów, niech więc się uspokoi.
Po czwarte: będzie to super test dla Fernando i tego czy dorósł. Pamiętamy w końcu, jak to było w McLarenie. Odłóżmy na chwilę debaty o to, czy Lewis był faworyzowany czy nie, bo bez względu na to jak było naprawdę - Fernando sytuacji dobrze nie zniósł. Potem siedział uśpiony dwa lata w Renault, by w końcu dostać się do upragnionego Ferrari, gdzie wydawało się dorósł (patrz: poprzedni slajd). Czasem zdarzały mu się jakieś humory, ale kto ich nie ma. Śmiem twierdzić, że inni mistrzowie dąsali się w tym czasie częściej niż Hiszpan.
Pamiętam za to, że po odejściu z McLarena Fernando tłumaczył (co później powtarzał jeszcze wielokrotnie), że nie potrzebuje uprzywilejowanej pozycji kierowcy numer 1 i że nie ma nic przeciwko równemu traktowaniu kierowców, a jedyne czego nie zniesie to sytuacja, w której jest traktowany gorzej niż zespołowy kolega.
No to Fernando, oto twój końcowy test dojrzałości: będziecie pewnie z Kimim traktowani na równi, a on wszelkie twoje zakulisowe gierki będzie miał wiadomo gdzie. Wytrzymasz bez skarg (a wręcz - jeśli można pomarzyć - z zadowoleniem lub chociażby obojętnością) i zniesiesz równy status kierowców z godnością, czy wyrzucisz zabawki z wózka i zrobisz rozróbę?
Po piąte: taka rywalizacja w jednym teamie może tylko poprawić wyniki obu kierowców (o ile to jeszcze w ogóle możliwe). W końcu Fernando ma od lat za partnera Felipe,a Kimi - Romka. Nie oszukujmy się, obaj mogli się nieco uśpić - w końcu i tak wiadomo, że w wewnątrzzespołowej rywalizacji wygrają bez problemów. No to koniec tego dobrego panowie - obaj będziecie się teraz musieli powysilać, pogimnastykować i wznieść na swoje absolutne wyżyny.
Po szóste: każda znajdzie teraz w Ferrari coś miłego dla siebie. Na ogół w końcu tak jest, że jak się lubi Kimiego to się nie lubi Fernando, a jak się lubi Fernando to się niekoniecznie przepada za Kimim (no ok - ja tam lubię obu, więc tym bardziej jestem przeszczęśliwa). Teraz obaj będą w jednym teamie i tak oto Ferrari zyska nowych/starych fanów, a i większość z nas będzie nagle trzymać kciuki za czerwone bolidy.