Co zapamiętamy z turnieju Rolanda Garrosa

Bo wbrew pozorom Roland Garros 2013 to coś więcej niż rekordowy Rafa.

Uli bój z Venus

Początek Rolanda Garrosa przyniósł nam od razu niezapomniany pojedynek siostry młodszej z siostrą starszą. Ula przez ponad trzy godziny walczyła z byłą liderką rankingu tenisistek, by ostatecznie wygrać 7:6 6:7 6:4. Poza zaciętością obu zawodniczek z meczu, który został uznany za starcie dnia zapamiętałyśmy szczególnie dobrze strój Venus, który skutecznie odwracał naszą uwagę od zagrań Amerykanki. Ula przymknęła na to oko, nam jednak ciągle się ta sukienka śni po nocach. Wciąż nie wiemy, jakie określenie byłoby do niej bardziej adekwatne: piżama czy klaun.

Nie będę komentować stroju przeciwniczki. Wiadomo, że ona sama projektuje te rzeczy. Zresztą nie zwracałam na to większej uwagi, tylko koncentrowałam się na meczu i poszczególnych piłkach, a nie interesowałam się, w co jest ubrana.

źródło: sport.pl


Venus Williams of the U.S. screams after missing a return a return against Poland's Urszula Radwanska in their first round match of the French Open tennis tournament, at Roland Garros stadium in Paris, Sunday, May 26, 2013. (AP Photo/Michel Euler)


...oraz otwarcie turnieju w wykonaniu wszystkich Polaków

Ula zachwyciła nas wyjątkowo, ale musimy zauważyć, że właściwie wszyscy nasi tenisiści ten turniej rozpoczęli jak natchnieni, stawiając się w komplecie w drugiej rundzie. Obok Uli awansowała więc Isia, która pokonała Shahar Peer, Jerzy Janowicz wygrał z Alberto Ramosem, Michał Przysiężny z Rhyne'em Williamsem, Łukasz Kubot grał z Maxime'em Teixeirą dwa dni, by w końcu wygrać. Jerzyk awansował też w deblu w parze z Tomaszem Bednarkiem po zwycięstwie nad parą z Indii, podobnie jak Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski oraz Alicja Rosolska w parze z Oksaną Kałasznikową z Rosji. Mamy nadzieję, że o nikim nie zapomniałyśmy, bo od tego urodzaju dostałyśmy trochę zawrotów głowy.

Szkoda, że później było już tylko gorzej.

Mocarny Jerzyk

Jerzyk odpadł z Rolanda Garrosa w trzeciej rundzie po czterosetowym pojedynku ze Stanislalem Wawrinką, ale co wcześniej postraszył rywali swoimi atomowymi serwisami to nikt mu tego nie odbierze. Wystarczy wspomnieć, że to właśnie do niego należał rekordowo szybki serwis - 228 km/godz.

W odróżnieniu od Australian Open Jerzyk nie zafundował nam niestety tym razem niezapomnianych kłótni z sędziami, ale i tak jego występ w Paryżu zapamiętamy bardzo pozytywnie.

Czarująca Isia (który to już raz?)

Agnieszka Radwańska zaliczyła w Paryżu życiowy wynik, docierając aż do ćwierćfinału, gdzie uległa dopiero Sarze Errani. Nim jednak to się stało, Isia zmierzyła się z Aną Ivanović, kiedy to po raz kolejny zachwyciła świat powalającym zagraniem.

 

Gasnący Roger?

Ponieważ redaktorka Lilla My pała niegasnącą i niezrównaną miłością do Rogera Federera, więc nie byłaby sobą, gdyby w jakikolwiek sposób nie wspomniała o występie Szwajcara na paryskiej mączce.

Roger pożegnał się z Paryżem w ćwierćfinale, przegrywając w trzech setach ze swoim dobrym kolegą Jo-Wilfriedem Tsongą. Już wcześniejszy mecz Rogera z Gillesem Simonem zwiastował problemy - po pierwszym gładko wygranym secie wydawało się, że Federer ma awans w kieszeni. Wtedy jednak Szwajcar potknął się o rakietę i można by powiedzieć - symbolicznie przewrócił, a razem z tym upadkiem w gruzach legł łatwy scenariusz tego niedzielnego popołudnia. Roger przegrał nieporadnie dwa kolejne sety i musiał stoczyć zawzięty bój o awans do kolejnej rundy (oraz o zwycięstwo numer 900 w turniejach ATP). Swego dopiął, ale w ćwierćfinale nie był w stanie nijak przeciwstawić się Tsondze. Musimy przyznać, że Francuz grał wówczas świetnie, ale też Federer ułatwiał mu życie, grając miejscami zawstydzająco źle.

 

 

Tak, wiemy, że ćwierćfinał to bardzo dobry wynik, a Roger wciąż należy do ścisłej światowej czołówki. Wiemy też, że czerwona mączka nigdy nie była jego mocną stroną, ale i tak coraz bardziej realnie zaczynamy obawiać się dnia, w którym nastąpi koniec świata kariery Federera.

Ukochany przez Szwajcara Wimbledon będzie chyba najlepszym wyznacznikiem jego formy.

Nie wiemy też wciąż, gdzie podziały się włosy Rogera i usilnie prosimy o ich zwrot przed startem londyńskiego turnieju już za niecałe dwa tygodnie. Coraz bardziej bowiem prawdziwa wydaje nam się teza o tym, że Roger jest jak Samson i wraz z wizytą u nadgorliwego fryzjera stracił moc.

Deszcze niespokojne

My tu narzekamy na nieprzychylną pogodę, a tymczasem okazuje się, że także organizatorzy tak ważnego turnieju jak Roland Garros są bezradni wobec kaprysów przyrody. Deszcze nękały Paryż prawie każdego dnia rozgrywek, a organizatorzy, gracze i widzowie z niepokojem mogli tylko spoglądać w niebo, pytając, czy zdążymy przed tą czarną chmurą czy nie.

Waleczny Staś

Wciąż miałyśmy w pamięci tegoroczny niesamowity 5-setowy pojedynek Stasia Wawrinki z Novakiem Djokovicem w Australian Open, kiedy Szwajcar postanowił zafundować nam kolejne, wcale nie mniejsze emocje. Tym razem Staś przez ponad 4 godziny walczył z Richardem Gasquetem. Szwajcar przerywał już 0-2 w setach i był zmuszony prosić o pomoc medyczną z powodu problemów z plecami, ale jakimś cudem udało mu się pozbierać, wrócić do gry i wygrać trzy kolejne sety, w tym ostatni 8:6.

Żal nam było, że gospodarze stracili swojego kolejnego reprezentanta, ale Staś tak bardzo urzeka nas swoją walecznością i niepoddawaniem się w najgorszych nawet sytuacjach, że wiemy, że tym zwycięstwem sprawiedliwości stało się zadość (i to przeświadczenie nie ma oczywiście nic wspólnego z tym, że Staś jest lekkim, niczym niewytłumaczalnym, crushem red. Lilly My).

W ćwierćfinale wymęczony Wawrinka trafił na Rafaela Nadala, a trafić na Rafę w formie w Paryżu to jak spotkać się z czołgiem będąc uzbrojonym w procę, więc i Staś z turniejem musiał się zaraz  pożegnać.

Bój na miarę finału w półfinale

Kontuzje Rafy sprawiły niestety, że Hiszpan spadł nam w rankingu, przez co w Rolandzie Garrosie już w półfinale trafił na Novaka Djokovića. I co tu dużo mówić - ten mecz był o wiele bardziej fascynujący, porywający i niejednostronny niż późniejszy finał. Wiadomo też było, że zwycięzca tego pojedynku na 99,9% wygra cały turniej.

Mecz trwał ponad 4,5 godziny i ku uciesze widzów składał się z 5 setów (z których ostatni miał aż 16 gemów), a górą na koniec był Rafa. To jeden z tych pojedynków, przy których zaczynamy pisać petycję o wprowadzenie możliwości zakończenia tenisowego meczu remisem.

Niesamowita Serena (i biedna Sara)

Serena ma już to do siebie, że lepiej jej nie podskakiwać, kiedy jest w formie. Tak też było właśnie w Paryżu, gdzie rządziła i dzieliła od pierwszego dnia. Szczególnie boleśnie przekonała się o tym w półfinale Sara Errani, która otrzymała owacje na stojąco od publiczności za wygranie z Sereną gema (tak, gema!) przy własnym podaniu (wciąż wydaje nam się, że Serena tego gema Sarze oddała z litości). Serena urządziła sobie właściwie na biednej Włoszce trening, a my czułyśmy lekką ulgę, że to nie nasza Isia zbiera cięgi.

Nasi komentatorzy radzili Sarze, by podeszła do siatki i postraszyła Serenę, ale śmiemy twierdzić, że i stado wygłodzonych tygrysów nie zrobiłoby na Amerykance większego wrażenia.

Dodatkowo Serena zaplusowała u nas całkiem sprawnym władaniem językiem francuskim.

Mecz Marii Szarapowej z Wiktorią Azarenką

Przyznamy się, że lubimy Marysię, a nie do końca czujemy się przekonane do Wiktorii. I choć przynajmniej część z nas w półfinale z całych sił kibicowała Marysi, to ten mecz był dla nas i naszych uszu bardzo bolesny. Dziewczyny, my wiemy, że potraficie nie jęczeć przy uderzeniach. Podejrzewamy też, że większość zawodniczek nie boi się pojękiwań przeciwniczki. Jakimś jednak cudem większość tenisistek upiera się przy wydawaniu z siebie dźwięków różnej maści i treści przy każdym zetknięciu z piłką. Przodują w tym właśnie Szarapowa i Azarenka, w związku z tym ich mecz musiał być testem wytrzymałości dla naszych biednych uszu. Lubimy mieć rację, ale w tym wypadku marzyłyśmy o tym, by się mylić. Niestety, nie myliłyśmy się i cierpiałyśmy.

Huligani na trybunach

Wydawałoby się, że tenis to sport elegancki, ale niestety i tu znajdują się osoby, które za nic mają sobie dobre wychowanie. Wystarczy powiedzieć, że tylko ostatniego dnia policja zatrzymała 12 osób zakłócających mecze w ramach protestowania przeciwko prawu zezwalającemu na zawieranie małżeństw homoseksualnych. A nam się zawsze naiwnie wydawało, że takie sprawy nie mają nic wspólnego ze sportem.

 

Rafa!

Po zaciętym meczu w półfinale, finał był jedynie formalnością. Dzielny David Ferrer, którego trochę nam żal, bo w końcu całe życie stoi w cieniu Rafy, nie miał właściwie nic do powiedzenia w starciu z Nadalem.

W efekcie Rafa zdobył swój ósmy, rekordowy, tytuł w Paryżu, a cieszył się nim, jakby w Wielkim Szlemie wygrał po raz pierwszy a nie dwunasty, czym całkowicie nas rozbroił i wzruszył do łez. I pomyśleć, że Rafa tyle miesięcy spędził na rehabilitacjach, a jego powrót na korty stał pod znakiem zapytania.

Niesamowicie cieszymy się, że udało się Hiszpanowi pokonać wszelkie przeciwności losu. Tak wracają tylko ci najwięksi z wielkich.

 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.