Jeśli myślałyście, że kontuzja Ikera załamie Królewskich, to byłyście w ogromnym błędzie - nie tylko nie załamała, ale i zmobilizowała do jeszcze większej walki, zostawienia litrów potu i serc na boisku, by nie zawieść swojego kapitana. Zaczęło się zresztą od bardzo wzruszającego gestu całej drużyny, która wyszła na murawę w specjalnie przygotowanych na tą okazję koszulkach "Animo Iker"
...a później zdecydowanie przeszła od pięknych słów, do jeszcze piękniejszych czynów. Powiedzieć, że Getafe nie miało wiele do powiedzenia w tym spotkaniu, to nic nie powiedzieć. Pierwsza połowa to co prawda pełna kontrola Realu z okazjonalnymi szansami na wykazanie się dla Adana, jednak z bramkową posuchą, ale druga?
Druga, moje panie, to już futbolowy creme de la creme - w roli głównej Cristiano Ronaldo. No dobrze, Ramosowi musimy oddać to co Ramosa, bo to właśnie on był autorem gola otwierającego wynik, kiedy to nie miał innego wyboru jak bezczelnie skorzystać z gapiostwa bramkarze Getafe.
Potem jednak za stery operacji "goleada Królewskich" wszedł Cris i do końca spotkania ich nie oddał. Zadowolił się "skromnym" klasycznym hat-trickiem...
...choć schodząc do szatni zdecydowanie wyglądał jakby miał ochotę na coś więcej.
Jeśli chodzi o to spotkanie, to już podczas sprawdzania wyjściowych składów i ujrzenia pozycji "David Villa" wyglądałyśmy mniej więcej tak:
I już nie obchodziło nas czy zanudzimy się jednostronną tiki-taką na śmierć, czy będzie lała się w nim krew i grad bramek - Villuś po jakichś 23578436 dniach nieobecności miał pojawić się na boisku i to od pierwszej minuty!! Nic nam więcej do szczęścia nie było potrzeba.
No, ale jak się później miało okazać to był dopiero początek, a ja Marina, miałam wyglądać nie tyle co na tym gifie powyżej, ale raczej tak:
Postarał już się o to tradycyjnie Leoś, który tradycyjnie ledwo co postawił stopę na murawie, pobił tryliard rekordów i pokonał bramkarza, a potem?
Ta dwójka nigdy chyba nie przestanie nas wzruszać. A tymczasem Osasuna nie uprzedzając nikogo, postanowiła nawiązać równorzędną walkę i z dziecięcą łatwością minęła defensywę Barcy by, zaskakując wszystkich z VV na czele, umieścić piłkę w bramce i dać remis.
Kiedy już myślałyśmy, że to kolejny z meczów, w których Barca musi wdawać się w pościg za utraconym zwycięstwem, okazało się, że stoper rywali, Arribas również jest w "MessillaTeam" - w polu karnym pomagał sobie ręką, a że miał na swoim koncie już jedną żółtą kartkę sędzia odesłał go na trybuny. Osasuna w normalnych warunkach 11:11 miałaby dosyć spory problem z Barcą, ale w 10:11 mogła tylko prosić o jak najniższy wymiar kary.
Na ten pojedynek zacierałyśmy ręce już od kilku dobrych dni. Athletic zaczynał pomału wychodzić z dołka początku sezonu (a może po prostu podobnie jak Llorente zaczął oddychać pełną piersią z powodu wreszcie przypieczętowanego rozstania?), a Atletico miało okazję pokazać, że i bez Falcao jest w stanie poradzić sobie na boisku.
I okazało się, że niekoniecznie, choć właściwie to nie ofensywa była głównym problemem Rojiblancos tamtego wieczoru, ale raczej defensywa, która może ciałem starała się kryć rywali, ale myślami i koncentracją była w ciepłej szatni.
Baskom nie trzeba było dwa razy powtarzać, że rywal jest w nieciekawej dyspozycji, zresztą sam Susaeta stwierdził, że to doskonała okazja, by potwierdzić, że jest w tym sezonie jednym z liderów drużyny. Nagle zrobiło się 3:0
Ach, tak jak od miesięcy kibicujemy tworowi "Atletico goni gigantow La Liga", tak dobrze było znowu widzieć zrelaksowany uśmiech na twarzy poczciwego Marcelo Bielsy i te ekstatyczne cieszynki.
A Rojiblancos powinni dzisiaj przynieść na trening Courtoisowi ogromne ciacho z kremem, bo gdyby nie on to porażka byłaby jeszcze boleśniejsza, a tytułu hiszpańskich gazet przy słowie "kompromitacja" miałyby o kilka więcej wykrzykników.