21. kolejka La Liga: Real wygrywa dla Ikera, Messilla się tuli, a Atletico niespodziewanie gubi punkty

A wszystko to okraszone ilością bramek, od której kręci się w głowie.
Animo Iker Animo Iker internet

Real Madryt - Getafe 4:0

 

Jeśli myślałyście, że kontuzja Ikera załamie Królewskich, to byłyście w ogromnym błędzie - nie tylko się nie załamała, ale i zmobilizowała do jeszcze większej walki, zostawienia litrów potu i serc na boisku, by nie zawieść swojego kapitana. Zaczęło się zresztą od bardzo wzruszającego gestu całej drużyny, która wyszła na murawę w specjalnie przygotowanych na tą okazję koszulką "Animo Iker"

Jeśli myślałyście, że kontuzja Ikera załamie Królewskich, to byłyście w ogromnym błędzie - nie tylko nie załamała, ale i zmobilizowała do jeszcze większej walki, zostawienia litrów potu i serc na boisku, by nie zawieść swojego kapitana. Zaczęło się zresztą od bardzo wzruszającego gestu całej drużyny, która wyszła na murawę w specjalnie przygotowanych na tą okazję koszulkach "Animo Iker"

 

 

...a później zdecydowanie przeszła od pięknych słów, do jeszcze piękniejszych czynów. Powiedzieć, że Getafe nie miało wiele do powiedzenia w tym spotkaniu, to nic nie powiedzieć. Pierwsza połowa to co prawda pełna kontrola Realu z okazjonalnymi szansami na wykazanie się dla Adana, jednak z bramkową posuchą, ale druga?

 

Druga, moje panie, to już futbolowy creme de la creme - w roli głównej Cristiano Ronaldo. No dobrze, Ramosowi musimy oddać to co Ramosa, bo to właśnie on był autorem gola otwierającego wynik, kiedy to nie miał innego wyboru jak bezczelnie skorzystać z gapiostwa bramkarze Getafe.

 

 

 

Potem jednak za stery operacji "goleada Królewskich" wszedł Cris i do końca spotkania ich nie oddał. Zadowolił się "skromnym" klasycznym hat-trickiem...

 

 

 

 

 

 

...choć schodząc do szatni zdecydowanie wyglądał jakby miał ochotę na coś więcej.

 

Czego właściwie trochę nie rozumiemy, bo myślałyśmy, że tym "czymś więcej" to już jest to, co działo się na obrazku poniżej.
Lionel Messi i David Villa Lionel Messi i David Villa internet

FC Barcelona - Osasuna Pampeluna 5:1

 

Jeśli chodzi o to spotkanie, to już podczas sprawdzania wyjściowych składów i ujrzenia pozycji "David Villa" wyglądałyśmy mniej więcej tak:

Jeśli chodzi o to spotkanie, to już podczas sprawdzania wyjściowych składów i ujrzenia pozycji "David Villa" wyglądałyśmy mniej więcej tak:

 

 

 

I już nie obchodziło nas czy zanudzimy się jednostronną tiki-taką na śmierć, czy będzie lała się w nim krew i grad bramek - Villuś po jakichś 23578436 dniach nieobecności miał pojawić się na boisku i to od pierwszej minuty!! Nic nam więcej do szczęścia nie było potrzeba.

 

No, ale jak się później miało okazać to był dopiero początek, a ja Marina, miałam wyglądać nie tyle co na tym gifie powyżej, ale raczej tak:

 

 

Postarał już się o to tradycyjnie Leoś, który tradycyjnie ledwo co postawił stopę na murawie, pobił tryliard rekordów i pokonał bramkarza, a potem?

 

 

 

Ta dwójka nigdy chyba nie przestanie nas wzruszać. A tymczasem Osasuna nie uprzedzając nikogo, postanowiła nawiązać równorzędną walkę i z dziecięcą łatwością minęła defensywę Barcy by, zaskakując wszystkich z VV na czele, umieścić piłkę w bramce i dać remis.

 

Kiedy już myślałyśmy, że to kolejny z meczów, w których Barca musi wdawać się w pościg za utraconym zwycięstwem, okazało się, że stoper rywali, Arribas również jest w "MessillaTeam" - w polu karnym pomagał sobie ręką, a że miał na swoim koncie już jedną żółtą kartkę sędzia odesłał go na trybuny. Osasuna w normalnych warunkach 11:11 miałaby dosyć spory problem z Barcą, ale w 10:11 mogła tylko prosić o jak najniższy wymiar kary.

 

 

Widocznie jednak zbyt mało przekonująco prosiła, albo po prostu nie było takiej siły, która mogłaby w tym meczu odciągnąć Messiego od zdobywania bramek, zwłaszcza, że za każdą z nich czekała na niego słodka nagroda w postaci uścisku w ramionach Davida. Kto by się oparł?
Messi oparł się dopiero przy czwartym, odstępując w międzyczasie jednego dla Pedro, więc Barca miała na koncie swoją ulubioną manitę. I choć od 58 minuty wynik się już nie zmieniał, to do końca mogłyśmy oglądać kataloński koncert podań i... podziwiać kątem oka bramkarza Osasuny, który z wiadomych przyczyn często pojawiał się w kadrze kamery, a nam wydał się całkiem, całkiem...ciachowy?
Athletic celebruje pierwszą bramkę Athletic celebruje pierwszą bramkę internet

Athletic Bilbao - Atletico Madryt 3:0

 

Na ten pojedynek zacierałyśmy ręce już od kilku dobrych dni. Athletic zaczynał pomału wychodzić z dołka początku sezonu (a może po prostu podobnie jak Llorente zaczęło oddychać pełną piersią z powodu wreszcie przypieczętowanego rozstania?), a Atletico miało okazję pokazać, że i bez Falcao jest w stanie poradzić sobie na boisku.

Na ten pojedynek zacierałyśmy ręce już od kilku dobrych dni. Athletic zaczynał pomału wychodzić z dołka początku sezonu (a może po prostu podobnie jak Llorente zaczął oddychać pełną piersią z powodu wreszcie przypieczętowanego rozstania?), a Atletico miało okazję pokazać, że i bez Falcao jest w stanie poradzić sobie na boisku.

 

I okazało się, że niekoniecznie, choć właściwie to nie ofensywa była głównym problemem Rojiblancos tamtego wieczoru, ale raczej defensywa, która może ciałem starała się kryć rywali, ale myślami i koncentracją była w ciepłej szatni.

 

Baskom nie trzeba było dwa razy powtarzać, że rywal jest w nieciekawej dyspozycji, zresztą sam Susaeta stwierdził, że to doskonała okazja, by potwierdzić, że jest w tym sezonie jednym z liderów drużyny. Nagle zrobiło się 3:0

 

 

 

 

Ach, tak jak od miesięcy kibicujemy tworowi "Atletico goni gigantow La Liga", tak dobrze było znowu widzieć zrelaksowany uśmiech na twarzy poczciwego Marcelo Bielsy i te ekstatyczne cieszynki.

 

 

A Rojiblancos powinni dzisiaj przynieść na trening Courtoisowi ogromne ciacho z kremem, bo gdyby nie on to porażka byłaby jeszcze boleśniejsza, a tytułu hiszpańskich gazet przy słowie "kompromitacja" miałyby o kilka więcej wykrzykników.

 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.