Po zeszłotygodniowej wojnie na nerwy i ciosy wydawało się, że podczas wycieczki do Valladolid Królewskich czeka, jeśli nie zasłużony relaks, to na pewno spokojne dziewięćdziesiąt minut gry. Jeszcze przedmeczowa postawę Xabiego wzięłyśmy za dobry znak...
..ale potem rzuciłyśmy okiem na a) trykot Hernandeza, bramkarza gospodarzy w bardzo ładnym pastelowym kolorze oraz b) zadziwiająco umotywowanych piłkarzy Realu Valladolid, którzy rzucili się do ataku od pierwszego gwizdka sędziego i już wiedziałyśmy, że będą emocje. Co najmniej tak żywe, jak te które dostarczył nam widok fryzury Benzemy, który zafundował sobie coś bardzo dziwnego na głowie.
Pierwszy cios zadał Valladolid, potem wymiana kolejnych poszła dosyć gładko. Benzema nie był tylko bohaterem meczu w ujęciu fryzjerskim, ale również piłkarskim. Zdobył wyrównującą bramkę dla Królewskich...
...asystował (i to jak! pięta cud miód i orzeszki!) przy drugiej wyrównującej (taak, gospodarze wcale poddawać się łatwo nie chcieli), a w trzeciej (dla odmiany dającej prowadzenie) miał niejako współudział. Po faulu na Francuzie sędzia podyktował rzut wolny i... tu dopiero zaczyna się cool story. Podeszło do niego Mesuciątko, które w powadze sytuacji nieświadomie wróciło do czasów świetności swojego speszenia...
...na szczęście zanim wniknęłyśmy przez ekran, by je przytulić, a sędzie zagwizdał, najprawdopodobniej zwizualizowało sobie w głowie tego mema...
...i odważnie ruszyło do piłki, by z mistrzowską precyzją zrzucić nam kapcie ze stóp i umieścić piłkę w bramce. Na nagrodę nie musiał Ozil długo czekać, sama do niego przybiegła i to w poskokach.
Cóż, jak to mawiają, najważniejsza jest motywacja, a ta w postaci tradycyjnych ramion Ramosa dała Królewskim kolejne zwycięstwo. Po nieplanowanej huśtawce nastrojów wywieźli z Valladolid trzy punkty, pokonując rywali 3:2.
W ten weekend Barca wybrała się do Sewilli, gdzie zmierzyła się z wojującym sobie całkiem nieźle w tym sezonie, Betisem. Przy tej okazji do składu wracali po kontuzjach Alexis i Alves, ale nie trzeba chyba zaznaczać, że wszystkie oczy, kamery i światła reflektorów były zwrócone na Messiego (naprawdę Leo, ta grzywka to nie najlepszy pomysł ), który już teraz ostatecznie stwierdził, że żadne mięśnie uda i ich naciągnięcia nie przeszkodzą mu w pobiciu rekordu. Nie chciał przeszkadzać też Vilanova i mimo, że minęły zaledwie trzy dni od feralnego upadku, posłał swojego asa w bój.
Asowi dwa razy powtarzać nie trzeba było, a jedynie dać dwadzieścia-pięć minut gry, by było pozamiatane. No dobrze, może jeszcze mała pomoc w postaci dwóch bardzo ładnych podań od Iniesty i rekord Gerda Mullera poszedł w odstawkę.
Teraz mamy rekord Leo Messiego, który ma na swoim koncie w tym roku kalendarzowym 86 bramek. A oto numery 85. i 86., które zdobył w Sevilli.
Betis 1 Barça 2 przez jordixana
Czy Wy też to zauważyłyście, że pod nieobecność na boisku pewnego skrzydłowego, narodził nam się nieśmiały bromans między Messim i Albą? Na miejscu Davida zaczęłybyśmy jeszcze bardziej nerwowo wiercić się na tej ławce rezerwowych.
Oczywiście, żeby nie było za wesoło, a szpital na Camp Nou przypadkiem nie śmiał świecić pustkami, po wcześniej wspomnianych powrotach - kontuzji musiał nabawić się Czesiu. W 10 minucie uszkodził sobie mięsień uda i jego "L" nie zobaczymy przez następne 3-4 tygodnie.
To, żeby nie kończyć tak smutnym akcentem, słitfocia Puyola z bohaterem wieczoru i jego kciukiem.
Biedny Falcao. Biedny, bo musiał strzelić pięć goli w jednym meczu akurat wtedy, gdy oczy całego świata zwrócone były na Messiego i jego rekord. No ale tak nie sposób obok wyczynu Kolumbijczyka przejść obojętnie, choć akurat na temat jego urody (bo nie talentu i umiejętności) zdania są podzielone i nigdy Radamel na stałe nie zagościł w gronie ciachowego Hall of Fame.
Ale przynajmniej jedna z nas uważa, że Radamel jest dużo ciekawszą i dziką wersją klasycznego hiszpańskiego byczka. No ale zostawmy te dywagacje. Bo jedno nie ulega wątpliwości - Falcao jest jednym z najlepszych napastników na świecie. A wygrany 6:0 mecz z Deportivo jest tego najlepszym dowodem.
W Hiszpanii stara bieda. Gdyby nie Atletico, byłoby strasznie nudno. I znów daje o sobie znać koszmarnie niesprawiedliwy podział środków z transmisji telewizyjnych, który sprawia, że przewaga punktowa Barcelony nad czwartą Malagą (18 punktów) jest większa niż czwartej Malagi, nad ostatnim w tabeli Deportivo (14 punktów).
Ale mimo tych narzekań i dąsów na La Ligę, nie możemy nie zauważyć zwycięstwa 4:0 Malagi nad Granadą i bramki jednego z naszych idoli z czasów dziecięctwa - Javiera Savioli...
Málaga 4 Granada 0 przez jordixana
I skromnych zwycięstw Athleticu Bilbao (1:0 z Celtą Vigo) i Valencii (1:0 z Osasuną). Tym razem jednak show był gdzie indziej.