Historia podwózek sięga czasów kiedy nie było nas jeszcze nawet na świecie. Ale cóż to była za podwózka! Nagle zwroty akcji, przesiadki i ostateczne dojechanie do garażu z trójką (!) pasażerów:
Dodatkowego smaczku tej sytuacji dodaje fakt, że taksówkarz i pasażer byli głównymi rywalami w walce o tytuł mistrzowski w tamtym sezonie i wiele mówiło się o ich wzajemnej niechęci. Kiedy jednak na ostatnim kółku Brazylijczykowi zabrakło paliwa, celebrujący zwycięstwo Mansell na swoim okrążeniu zjazdowym nie zawahał się zatrzymać i zaoferować mu pomoc w dotarciu na metę. Dodajcie do tego gest Senny odganiającego porządkowego i mamy chyba najbardziej pamiętny przypadek podwózki.
Kiedy Francuz odnosił swoje długo oczekiwane, pierwsze, i jak się później okazało, jedyne zwycięstwo w karierze, również i jemu na okrążeniu zjazdowym samochód odmówił posłuszeństwa. Na stopa dał złapać się Michael Schumacher.
Swoje taksówkarskie zamiłowania Mistrz Schu ujawnił ponownie dwa lata później, kiedy z powodu przebicia opony do mety dojechać nie mógł startujący wówczas w barwach zespołu Jordan, Fisichella. Podwózka do padoku nieoczekiwanie przemieniła się w romantyczny wypad na wieś:
Tym razem o wzajemny powrót do domu zadbali dwaj koledzy z jednego zespołu. Kojącego boku bolidu Szkota zaznał Mikka Hakkinen, kiedy z powodu awarii w swoim samochodzie musiał wycofać się z wyścigu (w którym prowadził!) na ostatnim okrążeniu.
Na kolejną podwózkę przyszło nam czekać aż 10 lat. Przeżyjmy ją jeszcze raz: