Łapiąc oddech w Himalajach. Niezwykły projekt z udziałem polskiego kolarza

Himalaje nieszczególnie kojarzą się z kolarstwem. Pierwsze skojarzenia raczej przywołują plecak, czekan, raki i puchową kurtkę. Tymczasem pojawiło się czworo szaleńców, cztery różne powody i jeden kolarski rekord do pobicia. Oraz piekielnie wymagająca droga, na której trzeba dogonić rywala, choć jeszcze trudniej jest złapać oddech.

Wyobraź sobie miasteczko Leh w Indiach, leżące u podnóża Himalajów (choć umówmy się, że „podnóże” to dość umowne określenie dla miejsca, leżącego ponad 3500 metrów nad poziomem morza). Nieopodal Leh znajduje się przełęcz Khardung La, do niedawna uznawana za najwyższą przejezdną przełęcz na świecie, a oba miejsca dzieli około 40-kilometrowa droga i blisko 1800 metrów przewyższenia.

W 2012 roku austriacki maratończyk Christoph Kluge postanowił pokonać tę drogę rowerem, co zajęło mu niecałe trzy godziny. „Żaden wyczyn” – tu pewnie wzruszysz ramionami. I owszem, w pokonaniu na rowerze niespełna dwóch kilometrów przewyższenia nie ma nic szczególnie wyjątkowego, gdyby nie jeden drobny szczegół: na tej wysokości w powietrzu jest około 50 proc. mniej tlenu, niż na wszystkich „kultowych” kolarskich szczytach i przełęczach w Europie, od Stelvio począwszy, na Tourmalet i Mount Ventoux skończywszy. Co to oznacza? To, że każdy ruch kosztuje dwa razy więcej energii, niż w „normalnych” warunkach. To, że nie da się uzupełnić braku tlenu głębszym wdechem, tętno osiąga szalone wartości, a nogi nadal są „puste”, jak zwykli mawiać kolarze. Pokonanie tej drogi oznacza przekroczenie wszelkich granic wytrzymałości, jakie przeciętny użytkownik roweru potrafi sobie wyobrazić.

Kilka lat po wyczynie Kluge’a na pomysł podjęcia podobnego wyzwania wpadli szefowie należącego do Skody projektu We Love Cycling. Uznali, że skoro wizerunek marki oparty jest o kolarstwo i wspierają ludzi jeżdżących na rowerach w pokonywaniu ich własnych granic, to spróbują wytyczyć na nowo te, które ustanowił ktoś inny. Do projektu zaproszono czworo szaleńców: Evę Lindskog ze Szwecji, zwaną „Królową Stravy” (na jej koncie jest ponad 1800 rekordów, tzw. QOM – Queen of the Mountain, czyli najszybciej pokonanych przez kobietę wzniesień); Włocha Andreę Schillirò, pochodzącego z Mediolanu fotografa, miłośnika tatuaży i entuzjastę długich rowerowych wypraw; Valentiego Sanjuana z Hiszpanii – człowieka, o którym śmiało można powiedzieć, że jest absolutnym szaleńcem, który tydzień przed podjęciem himalajskiego wyzwania wylądował w szpitalu, po ukończeniu 10 pełnych Iron-Manów w… 10 dni; oraz postaci, którą polscy miłośnicy kolarstwa znają doskonale, zarówno z czasów zawodowej kariery i udziału w największych wyścigach świata, jak i z obecnej działalności szkoleniowca i popularyzatora kolarstwa – Bartosza Huzarskiego.

Bartek, z którym mieliśmy przyjemność rozmawiać przy okazji premiery filmu „Catching Breath”, dokumentującego wyprawę w Himalaje i bicie rekordu Kluge’a, opowiadał niezwykle ciekawe historie, związane z procesem przygotowań do podjęcia wyzwania. Spanie w namiocie hipoksyjnym, imitującym warunki niedotlenienia, treningi z obniżoną zawartością tlenu, czy specjalnie przez Bartka opracowane treningi wydolnościowe, pozwalające mu w rodzimych Górach Sowich „symulować” wysokogórskie warunki, zastępując niedobór tlenu… wyższą prędkością podjazdu – to tylko część metod, zastosowanych przez niego w ciągu kilku tygodni przygotowań. A mimo to, po wylądowaniu w Leh potrzebne było kilka dni aklimatyzacji, żeby się przyzwyczaić do panujących warunków. Nie tylko do braku tlenu, ale również do różnic temperatur i kaprysów pogody: od ponad 25 stopni na dole, do padającego śniegu na szczycie.

Sama droga też nie należała do najłatwiejszych: do pewnego momentu asfaltowa, na kilkanaście kilometrów przed szczytem zmieniała się w wąską, szutrową ścieżkę. Przy górskich drogach w Himalajach nikt nie buduje barier bezpieczeństwa, nic więc dziwnego, że na widok stromego urwiska, bez choćby źdźbła trawy, którego można się złapać, w głowie mogą pojawić się myśli o tym, co się wydarzy, gdy właśnie w tym miejscu zupełnie zabraknie tlenu i przed oczyma pojawi się ciemność…?

„Catching Breath” jest niedługą, ale niezwykłą historią o niebywałej determinacji, zawziętości i wytrwałości, czyli tym wszystkim, co ze zwykłego człowieka czyni sportowca. O tym, że o sile sportowca nie decydują mięśnie, ale przede wszystkim serce i głowa. I o niezwykłej rywalizacji, bez której – rzecz jasna - nie byłoby sportu, a którą również okazało się być to wyzwanie. Królowa gór, długodystansowiec, triathlonowy freak, czy były zawodowy kolarz? Jak pokonali 40-kilometrową drogę na Khardung La? Kto okazał się najlepszy?

Tego nie zdradzę. Polecam dokument. To tylko 28 minut, po których trudno złapać oddech…

 
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.