Nie ma mocnych na samych swoich

Szarpanina o czterech piłkarzy Polonii Warszawa zasługuje na poczesne miejsce w antologii awantur polskich - awantur słynnych z uwagi na zapiekłość ich bohaterów, którym wystarczy drobny zatarg o piędź ziemi, by w sąsiedzie zobaczyć śmiertelnego wroga i pokiereszować go kosą.

Jak krowa Kargula weszła w szkodę Pawlakowi, tak Franciszek Smuda wtarabanił się w przedsezonowe zgrupowanie stołecznej drużyny ćwiczącej pod nowym trenerem, bowiem powołał do reprezentacji Polski grających Polonii Jodłowca, Mierzejewskiego, Sadloka i Sobiecha. Jak Pawlakowi z Kargulem poszło o trzy palce gruntu, tak Smudzie z Józefem Wojciechowskim, właścicielem Polonii, poszło o kilkanaście godzin.

Obaj chcieli trzymać graczy na swoich poletkach maksymalnie długo, więc wynegocjowali kompromis, przez rzeczniczkę PZPN obwołany żartobliwie umową dżentelmeńską. W każdym razie sądziliśmy, że wynegocjowali, zanim okazało się, że piłkarze nie dolecą na zgrupowanie reprezentacji w piątek rano (jak ustalono), lecz wieczorem. Tłumaczenie klubu? Nie ma wcześniejszych lotów. Reakcja Smudy? Niech nie przylatują wcale, musimy się szanować, selekcjoner nie będzie żebrał o jałmużnę i jeszcze zadowalał się marnym grosikiem rzuconym przez chama, który najpierw złośliwie zamachał całą złotówą.

Wojciechowski odpowiedział rechotem. I szyderstwem. Tnie kosą celnie, gdy wypomina trenerowi niestałość w poglądach oraz decyzjach - całą kadencję Smudy rzeczywiście znaczy obalanie własnych żelaznych zasad, wycofywanie się z obietnic i ogólnie dezorientująca gmatwanina myśli. Tnie Wojciechowski celnie, gdy przewiduje, że skoro trener zmienia nawet obywatelstwo zagranicznym futbolistom, byle wzmocnić kadrę, to również odrzuconych teraz polonistów, jeśli zasłużą, na Euro 2012 powoła.

A zarazem znów przypomina nam stołeczny biznesmen, jak niskie standardy - wraz z wysokimi inwestycjami - wprowadza do polskiego futbolu. Wiedzieliśmy, że nie szanuje swoich szkoleniowców, teraz dowiadujemy się, że nie szanuje swoich piłkarzy. Pierwszych publicznie poucza, poniża i zwalnia z niespotykaną w Polsce częstotliwością wedle kryteriów, których nie rozpoznaliśmy prawdopodobnie dlatego, że nie istnieją. Prezes zwalnia, bo może. I zwalnia wtedy, kiedy mu się zachce, np. kwadrans po zatrudnieniu.

Tym razem zachciało mu się zgnoić selekcjonera, więc wykorzystał hojnie opłacanych poddanych - Jodłowca, Mierzejewskiego, Sadloka i Sobiecha - którzy zapewne marzą o udziale w Euro 2012, lecz pracodawcy się nie sprzeciwią. Przyjmują przelewy, to niech potulnie znoszą wszystko, co zaserwuje im szef obnoszący się z wielkopańską bezkarnością, deptaniem godności podwładnych, niezbijalnym argumentem ciężkiego szmalu. Nie żałuje pan, że straci szansę na promocję swoich zawodników poprzez grę dla kraju i podniesienie ich rynkowej wartości? Absolutnie nie, przecież nikogo nie zamierzam sprzedawać, to ja tu rządzę, nie będzie mi podskakiwał byle chłystek Smuda.

Podziwiając zimną logikę prezesa, coraz lepiej rozumiem, dlaczego niektórzy kibice Polonii, dumni z jej inteligenckiej tradycji, zwierzają się, że postać aktualnego żywiciela klubu uwiera ich do głębokości. Możemy ich tylko pocieszać, że ani nie są w swoim cierpieniu odosobnieni, ani najsrożej pokrzywdzeni, podobne rozterki nękają bywalców wielu stadionów. Nawet jeśli Wojciechowski bywa ordynarny w gestach, to przynajmniej nie dorabiał się fortuny na układach z Putinem (jak właściciel Chelsea), a gazety nie przyłapują go na bachanaliach z nieletnimi, przez rodaków Dantego zwanych lirycznie bunga-bunga (jak właściciela Milanu).

Pan na zagrodzie przy Konwiktorskiej tłumaczy ustami swego wiceprezesa, że piłkarze przybyliby na zgrupowanie z opóźnieniem z powodu braku lotniczych połączeń, choć gdyby wykazał minimum dobrej woli, odesłałby ich po prostu w czwartek wieczorem. Tani wykręt, bo Wojciechowski nie potrzebuje być hipokrytą i nawet nie udaje, że ma cele donioślejsze niż spoliczkowanie selekcjonera. On straciłby na ustępstwie niewiele - dla nowego trenera Theo Bosa jeden lub dwa treningi w niepełnym składzie to problemik niemal niedostrzegalny, na przygotowania Polonii do rundy wiosennej radykalnie by nie wpłynął, a już na pewno nie tak, jak destabilizowało sytuację notoryczne wyrzucanie z pracy poprzedników Holendra. Smuda pracuje w warunkach trudniejszych, dostaje piłkarzy od święta i na parę chwil, każde spojrzenie w oczy kadrowicza ma prawo uważać za bezcenne.

On też niepotrzebnie uniósł się honorem i z powołanych polonistów zrezygnował, zamiast chwytać każdą okazję do składania drużyny, którą dają mu przepisy FIFA - wszyscy selekcjonerzy świata z trudem wyrywają piłkarzy z klubów, ale nie wszyscy pół dostępnego treningu w pełnym składzie redukują do zera dostępnych treningów w pełnym składzie. Smuda zredukował, wczoraj miał do dyspozycji ledwie 14 piłkarzy. On też zasłużył się dla postępującego zmieniania sparingów reprezentacji w farsę, co zresztą pozwalam sobie pisać jeszcze przed gierką z Mołdawią, którą kiedyś nazwano by co najwyżej meczem Reprezentacji Ligi Polskiej.

Zgrupowania organizowane poza terminami FIFA - Wojciechowski jej przepisów, co istotne, nie łamie - często obśmiewamy, lecz alternatywą jest nicnierobienie. Dlatego warto selekcjonerowi nieba przychylić, by mógł wycisnąć z nich maksimum. A od niego żądać, by wyciskał maksimum.

Nie tylko to nie wychodzi. Perspektywa Euro 2012 miała wzbudzić w środowisku totalną mobilizację, wyzwolić pokłady dobrej woli, zrodzić solidarność podpartą świadomością wspólnego, inspirującego celu. Nic z tego, niemal każde zgrupowanie zaczyna się bądź kończy chryją. A to nasi gwiazdorzy pochleją w hotelu, a to selekcjoner wygna Żewłakowa z Borucem pod wpływem tajemniczych incydentów samolotowych, a to PZPN narzuci mu współpracowników, a to zadyma z ligowym magnatem odchudzi drużynę na sparing z Mołdawią o czterech czołowych piłkarzy. Jak Pawlak rżnął w furii własne koszule, a Kargul tłukł własne garnki, tak wymachują pięściami na oślep Smuda z Wojciechowskim - nie widząc, że leją samych swoich. Jeden okalecza reprezentację, drugi wznosi firmę, w której nikt nie zna dnia ani godziny i której pracownicy, renomowani wyczynowcy, nie mają kiedy nabrać szacunku ani do trenerów, ani do prezesa. Trzyma ich głównie gruba kasa, a to nie jest spoiwo na miarę międzynarodowego sukcesu.

Podyskutuj o felietonie na blogu Rafała Steca

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.