Piłka nożna. Złota Piłeczka

Wydane u nas z dotkliwym opóźnieniem wspomnienia Andresa Iniesty z niesamowitego dla niego i całej Barcelony roku 2009 czyta się bardzo szybko, pobieżnie i z narastającym znużeniem. Fenomenalny futbolista ma mnóstwo do opowiedzenia, ale niewiele do powiedzenia, na każdej stronie wzmacnia wizerunek prostolinijnego chłopca, który przeżywa podstawowe, acz intensywne emocje. Radość, gdy biega po murawie, ekstazę, gdy strzela gola lub wygrywa, i rozpacz, gdy leczy kontuzje.

Podyskutuj o felietonie na blogu Rafała Steca

Z lektury wyniosłem jedną ciekawostkę - otóż Iniesta ujawnia, że dzięki fotograficznej pamięci, którą porównuje do podobnego daru znakomitego niegdyś koszykarza Drażena Petrovicia, rejestruje wszystkie boiskowe epizody, w których uczestniczył. Kopnięcia i przyjęcia, podania i strzały, dryblingi swoje i kolegów, akcje indywidualne i zbiorowe barcelońskie arcydzieła. Ich szczegółowym relacjonowaniem wielokrotnie nas, niestety, maltretuje, zapominając, że futbolowych delicji po katalońsku, które wzrokiem pochłania się w błogim rozanieleniu, strawnie nie opisze nikt poniżej Prousta. Westchnienia Iniesty upewniają nas też w podejrzeniu, że piłka przesłania mu całą rzeczywistość, więc dziecięcych przyzwyczajeń się prawdopodobnie nie wyzbył, nadal nocami trzyma ją pod kołdrą, a jego narzeczona musi się pogodzić, że dzieli łóżko z tą trzecią.

Xavi Hernandez oraz Leo Messi, dwaj pozostali katalońscy wirtuozi nominowani do nagrody dla gracza roku na świecie, są do Iniesty podobni - tak wyraziści na boisku, jak przezroczyści poza boiskiem. Nie obnoszą się z żonami top modelkami, nie imponują publice obficie relacjonowanymi w mediach erotycznymi podbojami, nie wdzięczą się w pozach celebrytów z zawodu, nie karmią brukowców skandalami. Kiedy się odezwą, to wypowiadają najtrudniejsze do zapamiętania zdania w całej historii ludzkości. Pożądają tylko gry. Xavi wyznał niedawno, że gdyby nie biologia, kopałby po ostatnią sekundę życia. A Messi nigdy nie życzy sobie odpoczynku, chciałby kopać w każdym meczu, od pierwszego do finałowego gwizdka. Ta bezbrzeżna namiętność do piłki wyjaśnia być może, przynajmniej częściowo, dlaczego od kilku sezonów maleńcy giganci z Camp Nou prawie nie miewają spadków formy, na które choruje większość megagwiazd. Oni znużenia grą nie odczuwają nigdy, każdy tworzy z piłką związek doskonały, odporny na wirus wypalenia.

W poniedziałek kataloński triumwirat osiągnie panowanie nad swoim mikrokosmosem, przynajmniej w sferze symbolicznej, absolutne. Wraz z ogłoszeniem nominacji do przyznawanej dla najlepszego na planecie Złotej Piłki Barcelona stała się drugim w historii klubem - po Milanie sprzed dwóch dekad - którego gracze zajęli w tym plebiscycie wszystkie miejsca na podium. A kiedy jeden z uhonorowanych odbierze nagrodę, La Masia stanie się drugą w historii akademią dla młodzieży - po szkółce Sportingu Lizbona - który wypuściła w świat dwóch laureatów plebiscytu w tym sporcie najbardziej prestiżowego.

Gdyby bohaterem dnia został Messi, mielibyśmy dość rzadki paradoks - wynieślibyśmy na Olimp tego spośród półbogów, który nie zdobył w minionym roku żadnego międzynarodowego trofeum. Zarazem jednak wyświęcilibyśmy futbolistę tak bezdyskusyjnie najwybitniejszego, jak to tylko możliwe dziś, w erze mody na profanację, gdy dla zrównoważenia debaty i dopuszczenia do niej wszelkich punktów widzenia zawsze znajdziemy kogoś, kto z tym szerszym uśmiechem zbruka świętego, im lichszym autorytetem i argumentem się podpiera.

Ze św. Maradoną, największym bałaganiarzem wśród selekcjonerów, Messi nie wygrał i na mundialu poniósł chyba najboleśniejszą klęskę w karierze. Zarazem jednak - kolejny paradoks - coraz doskonalej ucieleśnia archetyp bożego pomazańca, który dyscyplinę drużynową zmienia w solowy koncert. Dość szybki bez piłki, a bezwzględnie najszybszy z piłką, magiczny w gestach i zabójczo wydajny w napadzie przenosi nas w przeszłość niemal antyczną, gdy szanujący się supersnajper wstydził się choćby jednego meczu bez gola. Messi strzela jak się strzelało pół wieku temu (w minionym roku ugodził rywali 61-krotnie w 52 meczach Barcelony), ale on, w przeciwieństwie do mitycznych poprzedników, nie zabawia się w komforcie uprawianego niegdyś futbolu spacerowego. Zachowuje totalną wolność w duszącym, klaustrofobicznym ścisku, ucieka przed toporem w korkach obrońców rzeźników, bije rekordy w erze spektakli częściej półbramkowych niż wielobramkowych.

Współcześnie nikt rywalizujący w elicie, nawet Ronaldo - mówimy o brazylijskim oryginale - nie osiągnął choćby zbliżonej strzeleckiej regularności. A Messi nadal ewoluuje, wznosi się wyżej i wyżej, ilekroć jękniemy, że rozkwitł do absolutu, że teraz może już tylko więdnąć, obnaża ubóstwo naszej wyobraźni. Ostatnio poprawia skuteczność innych, w 15 kolejkach ligi hiszpańskiej do 18 goli dołożył 12 asyst. Był wybornym skrzydłowym i wybornym środkowym napastnikiem, stał się wybornym rozgrywającym. Dziś jest wszystkim naraz, panuje na całej połowie rywali, gdzie nie pobiegnie, zniewala. Nas i przeciwników. Jeśli jeszcze wypięknieje, wyjątkowość legendy Maradony naprawdę będzie zagrożona.

W poniedziałek nagrodę odbierze jednak prawdopodobnie, co wiemy z przecieków, Iniesta, gracz również fenomenalny zwłaszcza w ostatnich miesiącach. Tyle że głosowanie zakończyło się w połowie listopada, jeszcze przed rozebraniem na cząstki elementarne Realu Madryt i w ogóle okresem dla Camp Nou bajecznym, jakiego nawet obecna Barcelona wcześniej nie przeżyła. W plebiscycie wynagradza się jedynie początek sezonu trwającego i drugą połowę sezonu ubiegłego. A jeśli tak, to Bladego Księcia alias Iluzjonistę - pożyczając tytuły od używanych przez jego rodaków - zapamiętamy jako zdobywcę Złotej Piłki, który na jej zdobycie pracował szokująco krótko. A zachwycał jeszcze krócej. Raczej na Złotą Piłeczkę. Taką, by Andres zmieścił ją pod poduszką.

Przez cały sezon 2009/10 strzelił - on, gracz jednak ofensywny - ledwie jednego gola. Racingowi Santander, w meczu wygranym 4:0. Cierpiał, miesiącami leczył udo uszkodzone w finale Ligi Mistrzów sprzed dwóch lat. Zmartwychwstał dopiero podczas mistrzostw świata, ale nawet w RPA wcale nie wybijał się nad kolegów z reprezentacji, co najmniej kilku z nich wypadło lepiej lub równie dobrze. W centrum wszechświata zapłonął raz, w wojnie o złoto z Holandią - zdobył bramkę, rozczulił fanów schowaną pod koszulką dedykacją dla zmarłego przyjaciela Daniego Jarque.

Dlatego rok podsumuje plebiscyt pełen paradoksów. Obaj bohaterowie felietonu zazwyczaj biegają obok siebie, więc rzuca się w oczy, że to Messi kradnie show, zresztą pierwszy oddałby Argentyńczykowi honory sam Iniesta. Messi nie weźmie najcenniejszej indywidualnej nagrody teraz, choć gra jeszcze wspanialej niż wtedy, gdy ją zdobywał. Iniesta weźmie ją akurat teraz, choć wspanialej grał wtedy, gdy jej nie zdobywał. Wreszcie gdyby Iniesta nie strzelił gola w finale mundialu, nie wysłużyłby pewnie nawet nominacji. Ba, mógłby z trudem dociułać punkty do czołowej dziesiątki...

Kontuzja wyklucza Pepe ?

Kto powinien otrzymać Złotą Piłkę?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.