Liga włoska. Milan, parszywa jedenastka

Z domu niespokojnej starości do domu wariatów. Milan, który odświeża stetryczałą kadrę przy zachowaniu ścisłej diety budżetowej, podpisze kontrakt z Antonio Cassano. Piłkarz zaakceptował 3 mln euro rocznej pensji, a Sampdorii płacić nie trzeba, bo Sampdoria już go wyrzuciła. Została kwestia 5 mln euro, które genueńczyczy są winni poprzedniemu klubowi napastnika - Realowi. Mediolańskich i madryckich działaczy łączą zbyt ciepłe relacje, żeby negocjacje nie były bułką z bananem.

Jeśli oceniać wyłącznie klasę sportową, Milan importuje ostatnio same delicje - futbolistów ponadprzeciętnych (Boateng), fenomenalnie uzdolnionych (Robinho, Cassano) bądź bliskich geniuszu (Ibrahimović). Wszystkich łączą jednak również nadzwyczajne cechy mentalne, które czynią z nich, by tak ogólnie rzec, piłkarzy kontrowersyjnych.

Boateng? W Bundeslidze debiutował jako 17-latek, rok później rzucał się z pięściami na trenera. Kłopoty sprawia od zawsze, ucieleśnia tezę, że można wyciągnąć chłopaka z getta, ale nie można wyciągnąć getta z jego głowy. Klub wysyła go do szkoły, to naśmiewa się z nauczycieli, że jeżdżą gorszymi samochodami. Kiedy w Tottenhamie ląduje w rezerwie, popada w depresję. Noce spędza w dyskotekach, dni w sklepach i salonach samochodowych. W tydzień kupuje lamborghini, hummera i cadillaca. W szafach trzyma 200 czapek, 160 par butów i 20 kurtek, pokrywa ciało 13 tatuażami. - Trwoniłem wielkie pieniądze, trenować mi się nie chciało - opowiada.

Ibrahimović? W tym sezonie kopnął już na treningu młodziutkiego gracza Milanu Rodneya Strassera, bo akurat miał ochotę dla żartu kogoś kopnąć, obrażał też legendarnego Arrigo Sacchiego. We wcześniejszych klubach bił i wulgarnie wyzywał notorycznie - czasem kumpli z szatni, czasem i trenerów.

Robinho? Lubi strajkować i żądać podwyżki, w Santosie wymuszał transfer do Realu, w Realu wymuszał transfer do Premier League, z Manchesteru City uciekł z powrotem do ligi brazylijskiej etc.

Teraz Milan bierze piłkarza, którego nazwisko wzbogaciło język włoski, bo trener Capello musiał wymyślić rzeczownik "cassanate", by sklasyfikować jego permanentną niesubordynację. Niesubordynację piłkarza, który wyznał w autobiografii, że rzadko daje z siebie na boisku więcej niż 50 proc. Mijającej jesieni bezkompromisowy Antonio, jak się niosło na całą Italię, rzekomo przemyślał samego siebie i wydoroślał. Aż pewnego dnia pobił wszelkie rekordy chamstwa, przy całej drużynie wymyślając prezesowi Sampdorii. Rynsztokowych cytatów sobie oszczędźmy, w każdym razie 74-letni Riccardo Garrone naraził się prośbą, by nasz bohater zajrzał na kolację z kibicami, na którą on, szef klubu, się wybiera. A po odmowie chciał jeszcze, bezczelny, wyjaśnień.

Kogo jeszcze zaprosi na kozetkę Milan? Najbardziej prawdopodobne zdaje się zwerbowanie Balotellego, innego włoskiego zadymiarza, któremu mediolańscy działacze coraz chętniej kadzą, a on kokietująco się uśmiecha i sugeruje, że warto o niego zabiegać, bo czerwono-czarne barwy nie są mu obojętne.

Owszem, nonkonformizm ani gwałtowne utraty kontroli nad sobą nikogo całkiem z futbolu nie wykluczają, szatnia zniesie pojedynczego świra albo nawet dwóch, niekiedy postrzelony typ wręcz wybitnie się przydaje, by z codziennej rutyny zgraję nudziarzy wytrącać, ożywić, zainspirować. Ale wybuchowych oryginałów zasysać hurtowo? Nie zalatuje to namiętnością wysokiego ryzyka, trochę jak niepohamowana słabość do materiałów kolekcjonerskich szczególnie u nas niesławnych, zwanych kusząco dopalaczami?

Strategia Milanu wygląda coraz ekstremalniej. Jest zrozumiała o tyle, że jeśli uzależniłeś się od towaru najwyższej jakości, a jesteś gołodupcem - na San Siro zaciskają pasa, aż boli - to musisz szukać okazji i brać towar wybrakowany, by nie powiedzieć - skażony. Jest szokująca dlatego, że mediolański klub tradycyjnie wyróżniał się familijną atmosferą, prasy nie karmił najdrobniejszymi skandalikami, "piłkarzy kontrowersyjnych" zdrowy organizm naturalnie odrzucał.

A przede wszystkim ekstremalna strategia jest skuteczna. Przynajmniej na razie, przed wprowadzeniem się lokatora Cassano. Trener Allegri nad podwładnymi panuje, dobiera dla nich coraz wydajniejszą taktykę, prowadzi do zwycięstw. Milan w Serie A prowadzi.

Po najnowszym wybryku Cassano - brutalnej napaści na przełożonego, który mógłby być jego dziadkiem - można by mieć wątpliwości, czy oferowanie mu kolejnego sutego kontraktu jest etyczne (nie wspominając o estetyce). To jednak zajęcie jałowe, w końcu właściciel klubu Silvio Berlusconi w konkursie na najbardziej kompromitującego rodaków premiera Unii Europejskiej bije konkurencję o kilka długości. (Nie tylko dlatego, że on, niemal rówieśnik prezesa Garrone, zabawia się na biesiadach zwanych "bunga-bunga" z dziewczętami znacznie młodszymi od Cassano, bo niepełnoletnimi). Dlatego ciekawiej brzmi pytanie: Czy to się może udać? Jaka jest szansa, że szatnia wyładowana nałogowymi wywrotowcami i/lub patologicznymi egocentrykami nie eksploduje?

Jeśli sądzić po sportowej jakości składników, potrawa pachnie coraz bardziej obiecująco. I nieważne, że Ronaldinho ze stołu już wyparował. Przecież jeśli do wymienionych dołożyć Pato, incydentalne przebłyski Seedorfa oraz nieszablonowe kopnięcia Pirlo, to wychodzi, że w całej Europie więcej ofensywnej wirtuozerii zebrała tylko Barcelona. Na klubowych obiadkach też na razie idylla, Ibrahimović z Boatengiem ponoć zasmakowali w sobie do zapomnienia. Ale swojego widelca nie uniósł jeszcze Cassano, kolejny kandydat do podstawowego składu, który życia w rezerwie raczej sobie nie wyobraża. Ale pikantnie doprawiony Milan nie wpadł jeszcze w żaden poważniejszy kryzys, wcześniej czy później dopadający każdego. Jak zniosą go urodzeni radykałowie, którzy zwykli najpierw machać tasakiem, a dopiero potem sprawdzać, co posiekali?

Podyskutuj o felietonie w blogu Rafała Steca

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.