Mundial kipi złymi emocjami. Skąd stężenie toksyn w szatniach?

Lecę na dwa eliminacyjne mecze, kilka dni jakoś wytrzymam, kontakty z tamtym dupkiem, który zarabia więcej ode mnie jedynie dzięki obrotności agenta i opowiada debilne dowcipy, ograniczę do niezbędnego minimum... Dopiero mundial staje się wyprawą przez pole minowe. Eksplozję wywołuje pojedynczy nieostrożny lub pechowy krok... Mundialowy felieton Rafała Steca, korespondenta Sport.pl na MŚ w RPA.

Francuski savoir-vivre w najnowszym wydaniu zagłuszył wszystko, publicznie wymiotujących na siebie gwiazdorów trenera Raymonda Domenecha nie zapomnimy nigdy, ale u innych salonu też nie ma. Rebeliant Sulley Muntari dewastuje szatnię Ghany, nacierając na ludzi, szafki i drzwi, ład w kadrze Wybrzeża Kości Słoniowej zaburza niechęć klanu wychowanków szkółki z Abidżanu do zaakceptowania przywództwa Didiera Drogby , nawet twardy boss Fabio Capello nie zapobiegł werbalnym wybrykom Johna Terry'ego.

Zestawiam przypadki co głośniejsze, za nimi kryją się rzadziej omawiane, a są jeszcze waśnie uśpione, stłumione dobrymi wynikami, grożące nieuchronną erupcją w dniu kryzysu. Na razie półgłosem opowiadają o nich w RPA reporterzy bliscy swoim reprezentacjom. Mistrzostwa kipią złymi emocjami, spełnieniem marzeń o idealnych warunkach pracy staje się dla trenerów względny spokój, choćby zawdzięczany doraźnemu, kruchemu zawieszeniu broni. Jak nie taplasz się w mętliku egoizmów wybełtanych w żrącej nienawiści, już patrzysz na sąsiednich selekcjonerów z góry.

Pełna harmonia drużyny jest mitem

Skąd owo nadnaturalne stężenie toksyn w szatniach? Nie wszystko wyjaśnimy hiperaktywnością medialnych mącicieli - na czele z wyznaczającą trendy awangardą Brazylijczyków, którzy nawet z niecelnego, wykonanego na treningu podania do Luisa Fabiano wywnioskują, że grupa go nie znosi i chce wystawić za bramę obozu. Vahid Halilhodzić, zwolniony w lutym przez federację Wybrzeża Kości Słoniowej, w związaniu podwładnych nieudawanym poczuciem wspólnoty widzi dziś podstawowe zadanie każdego selekcjonera. Piłkarzy o uznanych nazwiskach uważa za patologicznych narcyzów, z zasady przedkładających interes własny nad interes zespołu.

Sprowokowany osobistym doświadczeniem Bośniak pewnie grzeszy uogólnianiem, mimowolnie uświadamia nam jednak kolejną różnicę dzielącą pracę trenera klubowego od trenera reprezentacyjnego.

Pełna harmonia w drużynie jest mitem, w każdej grupie - zwłaszcza napęczniałej od wybujałych ego megagwiazd - charaktery i osobowości się ścierają, niechęć wyrasta niekiedy na drobiazgach, czasem typ obok wnerwia tylko tym, że wkłada na śniadanie niemęskie różowe kapcie albo umie namówić na wspólne wieczorne czytanie poezji seksbombę, z którą poczytać chcieliby inni. W klubie jednak trener codziennie - tygodniami, miesiącami - odkrywa, kto z kim się czubi, a kto z kim lubi. Ma czas, by konflikty dusić z zaraniu. Godzić skłóconych, uczyć ich trudnej współpracy, skłonić do wzniesienia się ponad prywatne urazy dla wspólnego celu, ewentualnie wyrzucić niereformowalnych lub tych, których mniej potrzebuje. W klubie trwałe hierarchie tworzą się w sposób naturalny, zatrudnieni tam ludzie sami szukają sposobu, by układać sobie relacje z otoczeniem i nie zadławić się permanentną frustracją. Jak w zwykłej firmie powstaje tam standard działania, który pozwala przeżyć następny dzień.

Mundial - wyprawa przez pole minowe

Reprezentacja to stan tymczasowy, prowizorka, wyrwane z kontekstu wspólne weekendy. Lecę na dwa eliminacyjne mecze, kilka dni jakoś wytrzymam, kontakty z tamtym dupkiem, który zarabia więcej ode mnie jedynie dzięki obrotności agenta i opowiada debilne dowcipy, ograniczę do niezbędnego minimum. Trener nie zdąży się zorientować, że niektórzy śmieją się sztucznie, czują źle, chodzą poirytowani. A jeśli zdąży się zorientować, nie zawsze zdąży interweniować. Westchnie z nadzieją o następnym razie, pomodli się, by piłkarze na solo umówili się dopiero po najważniejszym turnieju.

Mundial staje się wyprawą przez pole minowe. Poprzedza go zgrupowanie, więc trzeba się znosić dłużej, przy meczach o wysoką stawkę rośnie napięcie (w eliminacjach niższe, w sparingach nieobecne), a nieprzyjemne wybory selekcjonera, który ośmielił się osadzić gwiazdora w rezerwie, bolą bardziej niż kiedykolwiek. Eksplozję wywołuje pojedynczy nieostrożny lub pechowy krok, każdy niewygodny detal rozrasta się do wymiarów stadionu. I przeciwnie - udany start, medialny koncert pochwał oraz przeczucie, że nadchodzą dni chwały, spychają problemy na bok. Czy gdyby Francuzi w inauguracji - wtedy jeszcze walczyli - zdołali efektownie pobić Urugwaj, też zademonstrowaliby potem światu, że ojczyzna wyższej, wyrafinowanej kultury doczekała się narodowej reprezentacji rozhisteryzowanej, wywlekającej brudy na zewnątrz, wysłuchującej od swoich polityków, że poniosła etyczną klęskę? Wątpię.

Bezradność selekcjonera

W słowach pytanego o rozruchy w angielskiej szatni Alexa Ferguson słychać głównie współczucie dla Fabia Capella. Trener Manchesteru United - dzwonił już do przygnębionego przebiegiem MŚ Rooneya - zwraca uwagę właśnie na bezradność selekcjonera, który na każdym zgrupowaniu poznaje się z podwładnymi od nowa.

Szkot zapomina o jeszcze jednej swojej przewadze - jego ludzie ryzykują utratę posady. Świetnie opłacanej, prestiżowej, zniechęcającej do ekscesów restrykcyjnymi zapisami w umowie, które zabezpieczają interesy pracodawcy. Futbolista zwolniony z powodów dyscyplinarnych staje się towarem na transferowym rynku podejrzanym, ciężej mu znaleźć odpowiadającego ambicjom kontrahenta, wynegocjować oczekiwaną pensję. Fochy reprezentacyjne stanowią odrębną kategorię, klubowi szefowie gracza rejterującego z kadry - lub rozważającego rejteradę - nie przeklną, raczej odetchną z ulgą, że ich człowiek oszczędzi kości dla tych, którzy mu płacą.

Sukcesu odniesionego z drużyną narodową możesz szczerze pragnąć, ale rozstanie z nią kosztuje niewiele. Jeśli nawet godzi w sportowe aspiracje piłkarza, nie skrzywdzi go materialnie. Do raz opuszczonego klubu wraca się rzadko, do reprezentacji wraca się często. I łatwo. Znamy wielu delikwentów, którzy zachowują się, jakby utknęli w drzwiach obrotowych.

Przywykliśmy już, że piłkarze - także wybitni - dla kraju grają byle jak, bo proponowane przez selekcjonera manewry, nad opracowaniem których w firmie spędziliby dziesiątki godzin, w kadrze muszą opanować w dziesiątki minut. Na południowoafrykańskim mundialu codziennie przekonujemy się, że selekcjonerzy w spójną całość z trudem lepią także osobowości. Kolejne skandale przed nami. Poczekajcie, aż ci, którzy na razie zwyciężają, pójdą na dno.

Podyskutuj o felietonie na blogu Rafała Steca

Więcej o:
Copyright © Agora SA