Rafał Stec o kłopotach w polskim ataku: Małe polskie strzelby

Ubóstwo w ataku widać okiem nieuzbrojonym i z oddali, bo nasi specjaliści od zbijania na masową skalę na tle konkurentów ze ścisłej czołówki rozmiarami nie imponują. Niestety, w reprezentacji Polski wariant z ruchliwą kolubryną w ataku nie istnieje.

Powrót Piotra Gruszki na pozycję atakującego reprezentacji Polski nie sprawia mi przykrości. Przeciwnie - nie umiałbym przywyknąć do reprezentacji bez Gruszki, chętnie narzuciłbym Gruszce moralny obowiązek tak dobrego prowadzenia się, by wytrwał na skrzydle jeszcze co najmniej kilka dziesięcioleci. Niewykluczone zresztą, że Gruszka wytrwa. Podskakuje dla kadry od połowy poprzedniej dekady, i to skacze niemal bez chwili wytchnienia - nie choruje (nawet na hipochondrię), nie trwoni czasu na leczenie pozorowane, nie poświęca drużyny dla dłuższych wakacji i w ogóle nigdy nie dał powodu, co w siatkówce nieczęste, do podejrzeń, że wymiguje się od gry dla kraju. Nie lubię przesadnej gloryfikacji sportowców, ale skoro już Lech Kaczyński odznacza Złotym Krzyżem Zasługi naturalizowanego norweskiego żużlowca Rune Holtę, to niechby spróbował doskoczyć również do piersi Gruszki. W uznaniu dla jego profesjonalizmu i, przepraszam za słowo, patriotyzmu.

Uznanie dla trzykrotnego olimpijczyka nie przesłoni jednak przygnębiającej konstatacji, że polska siatkówka, hucznie reklamowana jako potęga tudzież wschodząca potęga, reaguje na drobne kłopoty w sposób rozpaczliwy, typowy raczej dla krain o dramatycznie ograniczonym potencjale. Znów wystarczyła jedna kontuzja, by selekcjoner popadł w desperację i szukał atakującego na innej pozycji - Mariusza Wlazłego przyjmującym zastępował Raul Lozano i zastępuje dziś Daniel Castellani.

Ubóstwo w ataku widać okiem nieuzbrojonym i z oddali, bo nasi specjaliści od zbijania na masową skalę na tle konkurentów ze ścisłej czołówki rozmiarami nie imponują. W całej populacji wyrośli oczywiście ponad przeciętną, przy siatce wyglądają na konusów. W branym pod uwagę przez selekcjonera tercecie Wlazły - Jarosz - Gromadowski tylko ostatni dobił do dwóch metrów, tymczasem siatkówka na poziomie medalowym coraz rzadziej toleruje kanonierów ich wzrostu. Najlepsi stawiają na monstra, które w Hollywood mogłyby zagrać zaćmienie słońca.

Zmierzmy atakujących finalistów Ligi Światowej - Brazylijczyk Leandro Vissotto wyciągnął się na 212 cm, Amerykanin Clayton Stanley na 205 cm, Serb Ivan Miljković na 206 cm, Kubańczyk Michael Sanchez Bozlueva na 206 cm, Argentyńczyk Gustavo Scholtis na 206 cm, Rosjanin Semen Połtawski na 205 cm. Wyjątek w postaci innego Argentyńczyka Matiasa Lucasa Chaveza (199 cm) trendu nie odwraca, wciąż przybywa przede wszystkim wybryków natury w typie 212-centymetrowego Kaya van Dijka, o czym świadczy również rywalizacja klubów. W turnieju finałowym Ligi Mistrzów Iraklis Saloniki straszył 206 centymetrami Marcusa Nilssona, Iskra Odincowo - 204 cm Jochena Schoepsa, Macerata - 208 cm Igora Omrcena, a zwycięskie Trento 212 cm wspomnianego Vissotto.

Nadmiaru centymetrów nie wolno przeceniać, nie wolno też nie doceniać. Potentaci preferują wielkoludów, bowiem na szczytach o wyniku przesądzają niuanse, a dla zawodnika skaczącego po przekątnej z rozgrywającym dodatkowe półtora palca zasięgu bywa bezcenne - i w zbiciu (często uderza wysoko wystawioną piłkę, nad wyciągniętymi dłońmi trzech rywali), i w serwisie, i w bloku. Mniej okazałe dary natury nie wykluczają rzecz jasna ładnej kariery - wystarczy wspomnieć naszego Wlazłego - ale zawsze lepiej z drągala świadomie zrezygnować, niż go w ogóle nie mieć. Niestety, w reprezentacji Polski wariant z ruchliwą kolubryną w ataku nie istnieje. I prędko nie zaistnieje, bo także młodzież jeszcze młodsza od testowanej w dorosłej kadrze przez Castellaniego gabarytami nie onieśmiela. Na juniorski mundial polecą Dawid Konarski (198 cm) oraz Jan Król (197), jeszcze niżsi są Rafał Buszek (194) i Wojciech Żaliński (195).

By uniknąć nieporozumień: nie wzniecam paniki z powodu kilku centymetrów w tę czy we w tę, pamiętam, że wiele można nadrobić skocznością (najwyższy Gromadowski wcale najwyżej ręką nie sięga), nie szukam dziury w bloku, by wywróżyć niechybny powrót kadry do wieków ciemnych. Zaobserwowane niedobory kłócą mi się tylko z propagandowym bajaniem o mocarstwowości naszej siatkówki, ozdabianym sławiącymi ją ulicznymi paradami i festynami. Kto przed indoktrynacją odruchowo usiłuje się bronić, łatwo dojdzie do wniosku, że choć Castellani słusznie przekonuje, iż wygrywający z Polską Finowie potencjał mają znacznie skromniejszy, to z superpotęgami porównań nie wytrzymujemy. W dorodnych przedstawicielach niektórych siatkarskich gatunków przebierać nie możemy.

Nawiasem mówiąc, wobec kontuzji Winiarskiego na sierpniowe eliminacje mistrzostw świata - na szczęście marnie obsadzone - poślemy również krasnalowatych przyjmujących (Świderskiego - 193 cm, i Ruciaka - 189 cm) oraz jednego przyjmującego niezbyt lubiącego zbijać z wysokości (Bąkiewicza - 196 cm), co bezdyskusyjnie ujmie drużynie siły rażenia i zmusi Pawła Zagumnego do rozgrywania ekspresowego. Jeden turniej przetrwamy, na dłuższym dystansie nie przetrwalibyśmy na pewno.

Dywagacje w przestworzach unieważniałby fenomen Wlazłego (nikczemne 194 cm wzrostu, a zarazem kapitalne 362 cm zasięgu w ataku), gdybyśmy Wlazłego podziwiali w akcji częściej niż od święta. Niestety, gwiazdor Skry Bełchatów skarży się na rozmaite dolegliwości przewlekłe, z jego perypetii dałoby się już złożyć gruby katalog choróbsk i urazów. Słyszymy o przypadkach klasycznie siatkarskich, o anormalnie szybkim wypłukiwaniu z organizmu minerałów i zanikach mięśni, o ściganiu po Europie najmądrzejszych lekarzy. Grał Wlazły ostatnio rzadko w klubie, teraz opuści cały sezon reprezentacyjny. Troskliwe bełchatowskie chuchanie na jego członki nie pomogło, musimy się przyzwyczaić, że wychowaliśmy wybitnego siatkarza na ćwierć etatu.

A Gruszka uzbierał już przeszło ćwierć tysiąca występów w reprezentacji, najwięcej pośród czynnych graczy. Wkrótce dopadnie ścisłej czołówki w historii polskiej siatkówki, więc niewykluczone, że miłujący sport Lech Kaczyński wreszcie spróbuje wpiąć mu w klapę jakiś ładny order - choćby miał się tam wciągać po linie. Gruszka to 206 cm chłopa, między kolosami ataku nie wygląda na mizerotę. Szkoda, że trenerzy przesunęli go kiedyś na przyjęcie i zlecili schylanie się po odbiór serwisu. On mógł zostać najlepszym atakującym świata. Atakującym, który nie musi każdego meczowego wysiłku ciężko odchorować. Dziś kandydata o jego parametrach - niezniszczalnego, z lufą wielkiego kalibru - nie mamy wcale.

Podyskutuj o felietonie na blogu Rafała Steca

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.