Rafał Stec: Krótkie spięcia

Jeden z napastników Chelsea po każdym treningu przeklina ponoć bramkarza Petra Cecha. - Temu facetowi nie da się strzelić gola - powtarza sfrustrowany, jeśli oczywiście wierzyć opowiadającemu anegdotę Peterowi Schmeichelowi, który nie zdradza, kto z tercetu Drogba-Gudjohnsen-Kezman narzeka.

Duńczyk, legenda Manchesteru, był rekordzistą ligi angielskiej - przed siedmioma laty nie puścił gola przez 694 minuty. Teraz wypytują go o Cecha, bo ten osiągnięcie idola ("marzyłem, by być jak on") poprawił i śrubuje nowy rekord. Czyste konto zachował już 961 minut, czyli 16 godzin. Nawiasem mówiąc, treningowe gierki perfekcyjnie broniącej Chelsea w gole raczej nie obfitują, bo przecież w drugiej bramce stoi Carlo Cudicini, najlepszy fachowiec Premiership do momentu, w którym spomiędzy słupków wyparł go Cech.

Teraz ten ostatni nie ma konkurencji, i to bynajmniej nie dlatego, że jego zalety trudno wyliczyć na jednym oddechu: refleks, pewny chwyt, niespotykaną u dwumetrowego drągala gibkość, odwagę na przedpolu, wyjątkową wśród golkiperów szybkość umożliwiającą bieganie po całym polu karnym. To są dziś powszechne atrybuty wybitnego bramkarza, bo nowoczesny futbol wymaga wszechstronności nawet na tej pozycji. Cech zachwyca jednak ze względów, które pozornie mu sprzyjają. Asekuruje go fantastyczna, nieomylna defensywa, więc musi zmagać się z najgroźniejszym wrogiem bramkarza - nudą. Zdarzają się wschodzące gwiazdy powstrzymujące co mecz kanonadę rywali, które gasną natychmiast po transferze do słynnego klubu. Gasną, bo wcześniej gra w piłkę to było dla nich 90 minut w transie, 90 minut absolutnej koncentracji i nieustającego poczucia zagrożenia, a w nowym otoczeniu pobudzać mogą się co najwyżej spięciami w polu karnym przeciwnika. Pamiętamy, jakie problemy miał Jerzy Dudek, kiedy defensywa Liverpoolu wydawała się nienaruszalna, a większość dośrodkowywanych piłek przechwytywał fiński wieżowiec Sami Hyypia. Polscy fani przechodzili wówczas szkołę kibicowania schizofrenicznego - zaciskali kciuki za "The Reds", zarazem jednak marzyli, by rywale nacierali, bo jak inaczej miał się wykazać ich bohater?

Cech jeszcze głębiej niż Dudek pojął sens słowa "monotonia", bo defensywne zasieki a la Mourinho gwarantują bramkarzowi Chelsea monotonię posuniętą do ekstremum. Przez 89 i pół minuty każdego meczu nie ma nic do roboty, wystarczy mu być, ale kiedy już staje oko w oko z niebezpieczeństwem, zachowuje nieludzką koncentrację. Nieludzką, bo normalny człowiek czasami się np. zamyśla. Nie Czech, on się nie rozkojarza, nie popełnia błędów nigdy, co jest absolutnym ewenementem w czasach, gdy nawet najwspanialszym golkiperom pamiętamy głównie pomyłki. Piłka mknie coraz szybciej, odbija się niemal jak kauczukowa, rykoszety są groźniejsze niż kiedykolwiek, bo wsparte kosmiczną technologią sztaby naukowców zarywają noce, obmyślając, jak zatruć życie bramkarzom. Wyczyny gwiazdora Chelsea pewnie sprawią, że jajogłowi podwoją wysiłki, bo jemu kiksy się nie przytrafiają i już jako nastolatek nie wyciągał piłki z bramki Sparty Praga przez ponad 900 minut. Londyńczycy jego stałą, wysoką formę powinni cenić szczególnie, bo przy ich stylu gry najdrobniejsza pomyłka golkipera drogo by kosztowała - w 27 kolejkach bieżącego sezonu pięciokrotnie bezbramkowo remisowali i aż 11-krotnie wygrywali 1:0!

Byłby zatem Cech najlepszy na świecie w swoim fachu? Teza ryzykowna, lecz o tyle uprawniona, że pomnikowe postaci ostatnich lat wyraźnie spuszczają z tonu i nawet najbardziej wielbione kojarzą się głównie ze spektakularnymi wpadkami. Oliver Kahn stracił status nietykalnego nawet we własnej reprezentacji, Francesco Toldo ustępuje miejsca w bramce Interu Cariniemu czy nawet 38-letniemu Fontanie, gorsze chwile miewa Santiago Canizares, nawet mistrz Gianluigi Buffon zachowuje się nieodpowiedzialnie, przez co cierpi cały Juventus.

Wspomniany Schmeichel nie wyklucza, że Cech to bramkarski odpowiednik Wayne'a Rooneya, czyli talent, jaki rodzi się raz na pokolenie. Przebąkuje, iż kiedyś będzie się go stawiać w jednym szeregu z najwybitniejszymi golkiperami wszech czasów. Wróżby podaje jednak w trybie przypuszczającym, kategorycznie dystansując się od wmawiania Cechowi, że już dziś zostawił w tyle konkurencję. Chce najpierw przekonać się, jak gracz Chelsea - na razie niesiony bezgranicznym przeświadczeniem o własnej wielkości - zareaguje na pierwszy, nieunikniony poważny błąd. Upiera się również, że debiutancki rok w Premier League przetrwać o niebo łatwiej niż każdy następny, co łączy się poniekąd z postawioną wyżej tezą, iż bramkarz czołowego klubu musi przede wszystkim uciec od nudy, bo proza jego futbolowego życia to bezczynne wpatrywanie się w to, co wyprawiają koledzy. W dodatku nie podziwia ich z najlepszych miejsc na stadionie.

"W pierwszym sezonie wszystko jest nowe - każdy stadion, każdy rywal - i świeżość doświadczeń sprawia, że jesteś totalnie nakręcony, nieustannie czujny. Potem jedziesz do Boltonu i przypominasz sobie, jak tam okropnie wiało w zeszłym sezonie. Twój umysł zaczyna wyczyniać sztuczki". To zwierzenia Schmeichela, które znajdują poparcie w rzeczywistości. Przecież Fabien Barthez, Tim Howard i Jens Lehmann kariery w Manchesterze oraz Arsenalu zaczynali rewelacyjnie, by z czasem utracić reputację. Dudkowi również seria wpadek i kompromitacja w boju z MU przytrafiła się w drugim sezonie na Wyspach.

Cech sam przerwał passę 11 spotkań z czystym kontem w Sparcie, wypuszczając futbolówkę z rąk. "Na treningu obroniłbym 50 takich strzałów z rzędu" - rozpaczał. 50 strzałów? Marzyciel. Tak dobrze w Chelsea nie będzie miał nigdy.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.