Rafał Stec: Chłopcy z ferajny

Przychodzi trener do prezesa i mówi: "Panie prezesie, wiem, kogo trzeba kupić, żeby zdobyć mistrzostwo. Trzeba kupić Ronaldinho". "Mówi Pan, że kogo, że Ronaldinho? OK, nieważne, ile to będzie kosztowało, już jest nasz". Mija kilka dni, prezes dzwoni do trenera: "O co chodzi?! Mówił Pan, żeby kupić tego Ronaldinho. Kilka razy uważnie sprawdzałem listę ligowych sędziów, ale żadnego Ronaldinho nie znalazłem!".

Nie pamiętam, czy ten dowcip jest popularny w Moskwie, czy Doniecku, wiem tylko, że krąży po mieście z byłego ZSRR, reprezentowanym w tym sezonie w Lidze Mistrzów. Przytaczam go, by dowieść, że stan ducha polskiego kibica wciąż pozostaje trochę zbieżny z samopoczuciem kibica wschodnioeuropejskiego, choć coraz głośniej wybrzmiewają proroctwa, że potentaci z Rosji i Ukrainy staną się wkrótce mocarstwami na skalę światową. Przeświadczenie, że osiągają oni wyniki lepsze niż kiedykolwiek, jest mocno irracjonalne, przecież Dynamo Kijów dwukrotnie zdobywało Puchar Zdobywców Pucharów. Można je jednak zrozumieć, bo taki Szachtar Donieck czy CSKA Moskwa opływają w luksusy nawet z zachodnioeuropejskiego punktu widzenia. Pierwsi zafundowali sobie fantastyczną bazę treningową, a na transfery najbogatszy Ukrainiec Rinat Achmetow - odkąd został prezesem - wydał blisko 80 mln euro. Pieniądze te są pochodzenia moralnie podejrzanego, klan doniecki kierowany przez Achmetowa to organizacja na poły mafijna, więc klimat wokół klubu jest dość specyficzny - nie każdy szef klubu ginie w zamachu bombowym na własnym stadionie, na oczach kilkunastu tysięcy ludzi, co przytrafiło się poprzednikowi i wspólnikowi Achmetowa Aleksandrowi Braginowi (podczas meczu z Krymem Symferopol w 1995 roku). Dziś siedziby Achmetowa pilnuje tłum snajperów, a handlowe obyczaje chłopców z donieckiej ferajny się przemilcza, w końcu londyńczycy też nie rozdzielają Abramowicza na czworo i nie roztrząsają, czy wszystkie prywatyzacje, na których dorobił się zbawca Chelsea, były najuczciwszym biznesem pod słońcem.

CSKA też zazdrości cała Rosja. Znów. Kiedyś wojskowy klub miał tę przewagę nad Realem Madryt czy Barceloną, że nie musiał płacić za rodzime gwiazdy ściągane z całego kraju, bo sprawę załatwiał pobór. Armia Czerwona zwyczajnie wysyłała powołanie. Dziś CSKA wspiera naftowa kompania Sibnieft, która za reklamę na koszulkach przez trzy lata przeleje na klubowe konta 50 mln euro. A przecież, kiedy rozpoznawalny w każdym zakątku globu Manchester Utd wynegocjował trochę niższą kwotę z firmą Vodafone, uznano to za świetny interes.

Wschodni krezusi maniacko kupują. Szachtar wystawił w środowym meczu Ligi Mistrzów wyłącznie obcokrajowców (w kadrze jest ich 19!), wśród których znalazł się m.in. Matuzalem ściągnięty z włoskiej Brescii za kilkanaście milionów euro, w końcówce wszedł też z ławki Rumun Ciprian Marica. Rzecz nie byłaby warta uwagi, gdyby nie cisnące się na usta pytanie: ile klubów najbogatszych lig pozwoliłoby sobie wyłożyć blisko dwa miliony euro na 18-letniego piłkarza, który może okazać się kompletnym niewypałem? Hitem nad hitami było jednak ściągnięcie przez moskiewski Spartak Argentyńczyka Fernando Cavenaghiego, reklamowanego jako nowy Batistuta - rosyjski klub po raz pierwszy w historii przebił oferty ligi włoskiej i hiszpańskiej (15 mln euro), a piłkarzowi płaci rocznie 2,3 mln! W podobnych transakcjach Rosjanie nie widzą już ekstrawagancji, CSKA rzuciło 10 mln za Brazylijczyka Vagnera Love, choć ten jeszcze wiosną był zwykłym, mało znanym nawet w ojczyźnie Vagnerem. Nawiasem mówiąc, przydomek rozbudował nie z miłości do niemieckich kompozytorów, lecz po to, by - jak sam przyznaje - pochwalić się światu, że podczas łóżkowych sesji gimnastycznych (to jego druga ulubiona dyscyplina, zaraz po futbolu) strzela nie mniej goli niż na boisku.

Do Moskwy Love przywiózł mamę, dziadka, siostrę, kuzyna, gigantyczną kolekcję płyt CD i DVD oraz 20 kg brazylijskiej fasoli, mówi jednak otwarcie, że chce czym prędzej zbiec na Zachód. To właśnie przez takie deklaracje, niepewność jutra i nieustające poczucie tymczasowości wschodnie potęgi pozostają chybotliwe, a ich przyszłość wciąż nie jest przesądzona. Spływająca na kluby fortuna nie ma żadnego uzasadnienia biznesowego. Ekonomiści twierdzą, że do sukcesu potrzebujesz kapitału i know-how, ale niezbędni są także ludzie. Tymczasem na mecze sześciu najsilniejszych rosyjskich drużyn przychodzi średnio 7 tys. kibiców, a rosyjskie gwiazdy narzekają na przyprawiający o depresję wygląd stadionów i mówią, że w kraju zniknęła kultura kibicowania klubom. Słowem, z marketingowego punktu widzenia dla Sibnieftu, Łukoilu i Gazpromu inwestycja w futbol nie jest potrzebna, a humor prorządowego króla Donbasu Achmetowa może popsuć wyborcze zwycięstwo Juszczenki. Jego dobre samopoczucie trzeba pielęgnować, bo wobec mizernych tradycji i zainteresowania piłką los wschodnich potęg zależy od kaprysu oligarchów, którzy kochają się w futbolu na zabój. Są niecierpliwi, chcą sukcesu natychmiast, choć Real Madryt czy Manchester Utd. mocarstwową pozycję budował dziesiątki lat. To dlatego Chelsea opracowuje plan uniezależnienia się od Abramowicza na wypadek, gdyby ten zabawką ze Stamford Bridge pewnego dnia się znudził.

Efektowna fasada zakrywa stan kompletnego rozkładu - opisuje rosyjski futbol gwiazdor sprzed lat Igor Szalimow. Na ligowe hity wyprzedaje się tylko najdroższe bilety (200 dol.), bogaci ludzie przychodzą, by pokazać się innym bogatym ludziom. Ten snobizm może przetrwać, może nawet pozyskiwać nowe dusze, ale nie musi. Flirt z futbolem byłego funkcjonariusza KGB Kirsana Iljumżynowa, wszechmocnego przywódcy Kałmucji, tego samego, który doprowadził do rozłamu w światowych szachach, trwał jeden sezon. Drużyna Uralan Elista spadła do drugiej ligi, dobroczyńca o swoim hobby zapomniał. Na jeden z wyjazdowych meczów poleciało ośmiu graczy, bo jeden mniej oznaczałby porażkę walkowerem, a bilety lotnicze dla kilku więcej - ruinę klubowego budżetu...

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.