Rafał Stec: Rubel masowego rażenia

Putin kupił igrzyska, paradoksalnie, w czasach najgłębszej powojennej zapaści Rosji w sporcie zimowym. W 2010 r. w Vancouver reprezentacja w klasyfikacji medalowej rozkraczyła się poniżej czołowej dziesiątki.

I znów czujemy się nieswojo, bo podarowaliśmy igrzyska podłemu reżimowi. Jak Pekin przygotowywał letnie w 2008 r. bez względu na koszty i na ludzkiej krzywdzie - wysiedlając, ubezwłasnowolniając, nie wpuszczając etc. - tak na krzywdzie budowało zimowe Soczi; jeszcze raz w środku autorytarnej dżungli powstała szczelnie ogrodzona enklawa innej cywilizacji, uwznioślona uniwersalną ideą olimpijską. Ideą, która tak bardzo nie ma sensu bez demokracji i wolności, że igrzyska u Putina wyglądałyby sztucznie nawet bez ton sztucznego śniegu, wyścigów narciarskich w subtropikach, a także decyzji prezydenta Baracka Obamy, by na ceremonii otwarcia USA reprezentowali sportowcy dobrani wedle preferencji seksualnych - łyżwiarz Brian Boitano i tenisistka Billie Jean King mają swoją obecnością wyrażać sprzeciw wobec rosyjskiego, usankcjonowanego prawem dyskryminowania gejów i lesbijek.

Przed igrzyskami w Chinach świat solidaryzował się z Tybetańczykami i Ujgurami, oczywiście bez jakiegokolwiek zauważalnego skutku, a potem, już w trakcie show, czuł bezsilność także wobec sportowej wszechpotęgi gospodarzy. Hodowlę przyszłych medalistów rozpoczęli wiele lat wcześniej, wytresowali tłum mistrzów, więc klasyfikację generalną wygrali z miażdżącą przewagą i rekordową liczbą złotych krążków - to była demonstracja siły totalna, skończony propagandowy ideał. Chińskie smoczysko pożarło wszystkich.

Rosyjski niedźwiedź nie da rady. Kto ze wstrętem patrzy na sportowe areny, gdy służą one głaskaniu próżności dyktatorów lub dowodzą słuszności złego ustroju, ten niewielkie pocieszenie znajdzie być może przynajmniej w odkrywaniu, że wyrzucenie 50 mld na organizację olimpiady - to więcej niż koszt wszystkich poprzednich zimowych razem wziętych - nie daje pełnej władzy nad światem.

***

Putin kupił igrzyska, paradoksalnie, w czasach najgłębszej powojennej zapaści Rosji w sporcie zimowym. Kiedy w 1994 r. w Lillehammer inaugurowała rywalizację bez radzieckiego szyldu, w klasyfikacji medalowej triumfowała. W 1998 r. w Nagano zsunęła się na najniższy stopień podium. W 2002 r. z Salt Lake City reprezentacja wylatywała już sklasyfikowana na piątej pozycji. W 2006 r. w Turynie uniosła się jeszcze ciut wyżej, na czwartą, by w 2010 r. w Vancouver rozkraczyć się poniżej czołowej dziesiątki. Postępująca degrengolada rymująca się z doniesieniami o postępującym rozchuliganieniu i rozpiciu młodych, o obniżającej się średniej długości życia w kraju pozbawionym jakiejkolwiek polityki społecznej czy o zwykłym wymieraniu Rosjan, których ubywa z roku na rok.

Rozpoczynające się zawody medalową tendencję raczej odwrócą, ale nie ma mowy o kolejnym przytłaczającym popisie supermocarstwa, które ubiło interes z MKOl nie po to, by zafundować scenę dla cudzych triumfów. Tym razem gospodarze mają wylądować poza podium medalowego rankingu, wedle rozmaitych prognoz stać ich co najwyżej na miejsce siódme, szóste, przy sprzyjających wiatrach - piąte. Nawet najzdrowsza tkanka narodu zrogowaciała, a w Soczi na ratunek nie przyjdzie ofiarność studenckiej masy trenującej, która wyniosła Rosję do medalowej stratosfery podczas ubiegłorocznej uniwersjady. Na tamtych niezapomnianych zawodach w Kazaniu, teoretycznie przeznaczonych dla uczących się amatorów lub półamatorów, tłumnie zjawili się rosyjscy atleci nieznani z sal kierunków dziennych, wieczorowych ani nawet zaocznych, za to znani z regularnego zawodowego sportu, dzięki czemu reprezentacja organizatorów odniosła być może najbardziej spektakularny triumf w dziejach międzynarodowego sportu - zgarnęła 155 tytułów mistrzowskich przy zaledwie 26 (!) zdobytych przez wicelidera klasyfikacji generalnej (aż dziw, że pozycję wicelidera ujęto w tabelach); zajęła też 292 miejsca na podium, przy skromnych 77 wicelidera. Nawet Aleksiej Stachanow ze swoimi 102 tonami węgla wydobytego podczas jednej zmiany i 1475 proc. wykonanej normy maleje do leniuszka kłamczuszka, który więcej udawał, niż robił.

Z poruszającej kazańskiej historii pochopnie optymistycznych wniosków dla przebiegu gry w Soczi wyciągać jednak nie wolno, w tabelach głównych igrzysk nie zdarzają się wahania aż tak gwałtowne jak na uniwersjadzie, której przedostatnią edycję wygrali przecież, choć oczywiście mniej imponująco, Chińczycy. Przypadkiem odbywała się w chińskim Shenzen.

***

Rosjanie pochudli też nieco na igrzyskach letnich, kryzys przechodzili w wielu prestiżowych dyscyplinach - ostatnio kompletnie przestali się liczyć na mistrzostwach koszykarzy czy piłkarzy ręcznych, nawet w ścisłej czołówce zdumiewająco sukcesodajnego kobiecego tenisa ostała się już samotna Szarapowa, choć w ubiegłej dekadzie jej rodaczki toczyły wewnętrzne pojedynki w finale Rolanda Garrosa, cztery razy z rzędu zwyciężały w Pucharze Federacji, w szczytowym roku 2004 potrafiły zdobyć aż trzy z czterech tytułów wielkoszlemowych. I choć gdzieniegdzie Rosjanie wracają do elity elit, na zeszłorocznych lekkoatletycznych mistrzostwach świata w Moskwie wzbili się ponad wszystkich, to niekwestionowany globalny prymat mają tylko w jednej konkurencji - wywalaniu szmalu. Wywalaniu na błyskotki, a nie kruszec autentycznie szlachetny - zdobiący zwycięskie puchary, patery, medale.

Wszystkich przelicytowują nade wszystko w piłce nożnej. Znajdziemy takich, którzy inwestują agresywniej, ale nikt nie inwestuje tak wiele, tak niewiele wygrywając. Otulony opieką Gazpromu Zenit St. Petersburg pozostaje jedynym obok Manchesteru City klubem porywającym się na zakupy za 55 mln (napastnik Hulk) czy 40 mln euro - dostępne dla tylko kilku najbogatszych firm zachodnich - który nigdy nie zdołał przełożyć finansowego wysiłku na choćby ćwierćfinał Ligi Mistrzów - minionej jesieni ledwie wygramolił się ze słabiuteńko obsadzonej grupy. Rekrutujące gwiazdy za pensje na miarę Messiego czy Ronaldo Anży Machaczkała do tych rozgrywek nie zdążyło nawet zajrzeć, bowiem z dnia na dzień, po zwinięciu interesu przez Sulejmana Kerimowa, niemal się rozpadło (leży na dnie ligi, zaraz spłynie do drugiej), przypominając o ulotności projektów bez przeszłości, zasilanych wyłącznie nagłym wodospadem pieniędzy. Reprezentacja Rosji - oddana ostatnio w ręce trenera luksusowego - Fabio Capello? Na Euro 2012 nie umiała dobrać się nawet do hałastry Franciszka Smudy i została wyproszona po pierwszej rundzie, a na ostatnim mundialu w ogóle nie wystąpiła. Nawiasem mówiąc, już dziś możemy zakładać, że jak dziś przy okazji igrzysk świat wstawia się za rosyjskimi gejami, tak za cztery lata, przed piłkarskim mundialem, zajmie się rasizmem, na tamtejszych trybunach wszechobecnym.

***

Najpierw jednak obejrzymy, jak presję znoszą rosyjscy hokeiści obarczeni w Soczi misją dla najwyższych państwowych czynników najważniejszą. Oni też ześliznęli się w trend całego zimowego sportu, z igrzysk na igrzyska wypadali nędzniej - brąz w 2002 r., czwarte miejsce w 2006, haniebne szóste w 2010. Na kłopoty odpowiedzieli ostrzałem rublem masowego rażenia prowadzonym przez odpowiednio poinstruowanych i zmotywowanych oligarchów, a przede wszystkim nadzorującego ligę Gazpromu - chyba najszerzej zaangażowanej w wielki wyczynowy sport spółki na planecie. I teraz w hokeju - po odzyskaniu panowania na MŚ - liczy się tylko złoto, każdy inny wynik będzie dyshonorem. Dla Putina.

Ci, którzy w igrzyskach szukają także symboliki politycznej o doniosłym znaczeniu, powinni zatem zająć dwa punkty obserwacyjne. Po pierwsze, śledzić wydarzenia na hokejowej tafli, to tam przyjezdni mogą wyrządzić rosyjskiej władzy szczególnie bolesną przykrość. Po drugie, spoglądać z nadzieją na konferencje prasowe - Międzynarodowy Komitet Olimpijski poluzował zasady i nie knebluje sportowców bezwyjątkowo, prezes Thomas Bach obiecał, że tym razem nie muszą obawiać się kar za polityczne wypowiedzi oraz gesty, byle protestowali na konferencjach prasowych, a nie w trakcie rywalizacji. Jak na standardy igrzysk - rewolucja.

Zobacz wideo

Podyskutuj z autorem na blogu ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA