Rafał Stec: Noc barcelońska

Kto ma powyżej uszu czytania o Davidzie Beckhamie, niech najlepiej ucieknie na bezludną wyspę i wymaże futbol z pamięci. Anglik zapomnieć o sobie nie da, bo bariery pokonuje, nawet gdy tego nie chce. Transfer do Realu Madryt tematu jego odejścia z Manchesteru nie zamknął, bowiem okazał się transakcją bezprecedensową, otwierającą w futbolu nowe możliwości, a może przede wszystkim - zapowiadającą nowe kłopoty.

W tej akurat sprawie mistrz autokreacji (lub przez takich sterowany) Beckham palców nie maczał. Winna jest koniunktura, czyli nękająca od kilkunastu miesięcy europejską piłkę recesja. "Czerwone Diabły" zgodziły się oddać wychowanka za 35 mln euro, częściowo płacone w ratach. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że uiszczenie rat zależy od wyników "Królewskich" w najbliższych czterech latach - 1,25 mln euro Manchester zyska na każdym awansie Realu do Ligi Mistrzów, identyczną sumę zarobi na awansie głównego rywala do miana najsłynniejszego klubu świata do ćwierćfinałów tych rozgrywek, co już może wywołać skutki dotychczas niespotykane - w razie ewentualnego pojedynku gigantów w 1/8 finału (nowy format LM go umożliwia) "Czerwone Diabły" będą musiały nie tylko skrzywdzić przeciwnika, ale i naruszyć własną kasę. Taki scenariusz zapewne dodałby szlagierowi pikanterii, gorzej, że we wcześniejszej fazie może dojść do sytuacji znacznie bardziej dwuznacznej. Oto będący pewnymi wyjścia z grupy Anglicy podejmują niepewnych swego losu "Królewskich" i stają wobec dość oczywistej alternatywy - zwycięstwo daje im coraz niżej cenioną w profesjonalnym sporcie satysfakcję, lecz uszczupla zysk, a porażka specjalnie nie krzywdzi, wspierając budżet.

Koncept ten jest nieco wydumany, zwłaszcza w pierwszym przypadku, bowiem występ w ćwierćfinale Champions League oznacza dziś nieporównanie wyższą gratyfikację niż milion euro z niewielkim hakiem. Jeśli jednak UEFA na transfer nie reaguje, na podobnych zasadach rozliczać można także znacznie większe sumy. A im większe one będą, tym potężniejsza bomba może wybuchnąć pewnego dnia, gdy losowanie skojarzy nieodpowiednie kluby. I międzynarodowe władze, i federacje wielu krajów za pośrednictwem rozmaitych uregulowań dbają, by nie doszło do rywalizacji drużyn powiązanych kapitałowo. Pewnie kiedyś polegną, bo sieć ekonomicznych zależności zagęszcza się dziś w postępie geometrycznym, a prezesom firm coraz łatwiej stracić kontrolę nad liczbą spółek, w których mają udziały. Nastają czasy, gdy udziałowiec udziałowca udziałowca udziałowca twojej firmy może z dnia na dzień okazać się twoim rodzonym bratem. Jeśli nawet trochę się zagalopowałem, to w przypadku transferu Beckhama sprawa jest ewidentna. Takie transakcje nie mogą stać się modne, bowiem zwiastują oczywisty konflikt interesów.

Beckham połączył na jakiś czas Real i MU, zaognił natomiast konflikt Realu z Barceloną. 35 mln euro za gwiazdę jego formatu to cena, najdelikatniej mówiąc, niewygórowana, a jej akceptacja ostatecznie potwierdziła plotki o konflikcie piłkarza z trenerem Aleksem Fergusonem, bo Barca oferowała więcej i klub mógł odwlekać decyzję. Stanowczy sprzeciw Anglika czyni jego historię jeszcze bardziej ekscytującą, bowiem jeszcze przed przylotem do Hiszpanii wpisał go w archetypiczną już rywalizację kastylijsko-katalońską. Beckham uraził dumę Barcy, wzgardził nią w sposób niepozostawiający żadnych wątpliwości - gdy MU przystał na transfer, gdy odmowa uderzała w budżet klubu, w którym dorastał i spędził całe dorosłe życie. Katalończycy mu tego nie wybaczą, zwłaszcza że dla nich istotą walki o jego podpis było niedopuszczenie, by założył znienawidzoną koszulkę "Królewskich". Tam futbol pojmuje się specyficznie, triumfy cieszą, ale nie bardziej niż zadanie bólu rywalowi. Joan Laporta dzięki obietnicy sprowadzenia Beckhama wygrał wybory na prezesa nie ze względów czysto piłkarskich, lecz psychologicznych. Sytuacja odsłoniła zranioną duszę Katalonii. Prezes dogonił uciekającego w sondażach kontrkandydata chwytem, który zastosował kilka lat temu szykujący się do rządzenia Realem Florentino Perez, podpisując tajną umowę z Luisem Figo i obiecując wydarcie go Barcy. Teraz "Królewscy" marzyli o Beckhamie (z nim mają piątkę najlepiej rozpoznawalnych futbolistów świata: także Ronaldo, Zidane'a, Figo i Roberto Carlosa), a Katalończycy marzyli, by im go sprzątnąć sprzed nosa. Wiedzieli, że nie jego potrzebują najbardziej, wiedzieli, że mogą zrujnować chwiejne finanse klubu, ale chcieli zemsty na Madrycie. Nie udało się, ledwie zabliźnione rany znów spływają krwią, a fani Barcy - przez lata żyjący w przekonaniu, że o ich barwach marzy każdy piłkarz świata - z wolna uświadamiają sobie, że te kuszą już tylko graczy na dorobku. Nie dlatego, że zakończony wczoraj sezon był jednym z najgorszych w historii, lecz wskutek fiaska rządów prezesa Joana Gasparta usiłującego przywrócić chlubie regionu lokalną tożsamość. W wielkim futbolowym biznesie sukces przynoszą dziś tylko koncepcje kosmopolityczne, "zagospodarowujące" setki milionów kibiców ze wszystkich kontynentów. Nad Camp Nou ciemne chmury zbierały się od dawna. Do Barcelony od kilku lat nie chce przyjść żaden trener z uznanym nazwiskiem, teraz urokiem pięknie brzmiącej nazwy gardzą wybitni piłkarze. Generał Franco to już przeszłość, ale o wyrównanych siłach w walce ze stolicą nie ma mowy. Dźwiganie się z dna - tak by sportowo, finansowo i marketingowo konkurować z Realem - może trwać latami.

Beckham pantoflarz

Najnowszy dowcip o stosunkach piłkarza ze sławną żoną. Beckham wchodzi do pubu, barman pyta: "Kufel dla ciebie, Dave?" - "Nalej pół, zaraz muszę lecieć".

Dudek zagrożony?

Władze Liverpoolu rozpoczęły przygotowania do nowego sezonu od zabezpieczania przyszłości. 100 proc. podwyżki zaoferowały Michaelowi Owenowi, więcej zarabiać ma także Emile Heskey oraz... Chris Kirkland. Według angielskiego "Timesa" zmiennik Jerzego Dudka (ostatnio leczył kontuzję) ma w następnym sezonie ostro zaatakować pozycję Polaka w bramce "The Reds".

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.