Gdzie Polak nie może, tam Polkę pośle

Wiecie, co odróżnia nasze najwybitniejsze dziś zawodniczki od naszych najwybitniejszych zawodników? Czasochłonny - albo potwornie wyczerpujący, albo nieludzko nużący - wysiłek wkładany w trening i samą rywalizację

Nasz sport kobietami stoi. Królowa Justyna Kowalczyk, panująca od kilku sezonów multimedalistka olimpijska, na igrzyskach w Soczi stanie przed szansą wbiegnięcia do naszej elity elit i zbliżenia się do najbardziej utytułowanej Ireny Szewińskiej. Agnieszka Radwańska szturmuje szczyt rankingu w dyscyplinie naprawdę globalnej jako jedyna w Polsce od dnia feralnego wypadku Roberta Kubicy. Od dwóch lat w czołowej piątce plebiscytu na Sportowca Roku utrzymuje się też Maja Włoszczowska, rozbijająca się górskim rowerem na miarę kilkunastu już medali imprez rangi mistrzowskiej. A przecież ledwie przed chwilą trzy razy z rzędu w tym samym głosowaniu fanów triumfowała Otylia Jędrzejczak, która na międzynarodowe podium dopływała ponadtrzydziestokrotnie, bijąc przy okazji rekordy świata.

Wśród mężczyzn porównywalnie wydajnego w minionych latach kwartetu nie znajdziemy. Ba, odkąd narty odłożył Adam Małysz, a wspomniany Kubica stracił władzę nad członkami i bolidem, wśród Polaków nie znajdziemy choćby jednego atlety zdolnego rzucić wyzwanie najlepszym Polkom, czyli Kowalczyk i Radwańskiej. Prędzej nasza niesamowita biegaczka narciarska zwycięży w plebiscycie "Przeglądu Sportowego" w czwartym kolejnym roku, czego dotąd nie dokonał nikt. Nawiasem pisząc, nawet ten bezprecedensowy wyczyn pewnie nie zniechęci najfanatyczniejszych krytyczek organizowania Euro 2012 do wmawiania nam, że sport to fanaberia wyłącznie męska, a kibicowanie i w ogóle interesowanie się zmaganiami sportowców - rozrywka głupia, by nie rzec - szkodliwa.

Zastanawiam się, co łączy nasze najwybitniejsze dziś zawodniczki, i dochodzę do wniosku, że to, co je łączy, radykalnie odróżnia je zarazem od naszych najwybitniejszych zawodników. Czasochłonny - albo potwornie wyczerpujący, albo nieludzko nużący - wysiłek wkładany w trening i samą rywalizację.

Od Adama Małysza latanie na nartach, owszem, wymagało siły do wybicia się z progu, lecz generalnie zawody składały się dlań z dwóch kilkusekundowych sprężeń, a sukces zależał w sporej mierze od techniki. Robert Kubica też potrzebował świetnej kondycji, ale oszałamiającą prędkość nadawał bolidowi jednak silnik. Jeszcze łatwiej żyje się na torze Tomaszowi Gollobowi, który pełną koncentrację musi utrzymać na czterech krótkich okrążeniach, a nie, jak kierowca Formuły 1, przez blisko dwie godziny. Mistrz olimpijski Tomasz Majewski sam przyznaje, że lubi wlać w siebie trochę browaru, bo dalekiemu pchaniu kulą to nie wadzi. Najbardziej renomowany Polak w zawodowym sporcie amerykańskim - Sebastian Janikowski, kopacz z ligi futbolu amerykańskiego - wchodzi na boisko na kilkanaście sekund, wnosząc ze sobą takie cielsko, że trudno uwierzyć, by porcje odmierzał sobie talerzami, a nie garnkami. Zostają nasi bohaterowie gier zespołowych, od siatkarzy po piłkarzy, którzy ćwiczą nie więcej niż półtorej godziny dziennie, więc mniej zdeterminowani i skorzy do wyrzeczeń pozwalają sobie na popalanie, a nawet regularnie palenie.

Reżim prawdziwie katorżniczy musi narzucać sobie tylko - mówimy o największych polskich bożyszczach tłumu - Tomasz Adamek. I ze względu na charakterystykę morderczego bokserskiego treningu, i z powodu marszu w górę kategorii wagowych, który wymusza obfite dokładanie sobie kilogramów - wyłącznie w mięśniach - z jednoczesnym dbaniem, by rozrost nie odebrał jego ciału dynamiki i sprężystości.

Generalnie najznaczniejsi w polskim sporcie panowie krwią, potem i łzami sukcesów nie opłacają, za to Justyna Kowalczyk wkłada w przygotowania do zawodów mitręgę, jaka przechodzi ludzkie pojęcie. Żeby do upadłego biegać zimą, na pierwszy obóz rusza już w maju. Budzi się o piątej - piątej trzydzieści, o szóstej wychodzi pobiegać po okolicy albo ćwiczy siłę na przyrządach. Między ósmą a dziewiątą zaczyna drugi trening, czyli bite cztery godziny w ruchu - rowerem przejeżdża do 100 km, a jeśli zakłada nartorolki, to nawet 150 km. Trzeci, popołudniowy trening ciągnie się dwie, dwie i pół godziny.

Co trzy dni biegaczka wchodzi do siłowni, na której przerzuca 20 ton żelastwa. Podczas maksymalnego wysiłku jej serce bije 208-210 razy na minutę - dla zwykłego człowieka oznacza to zgon. Jest tak wytrenowana, że tętno spoczynkowe spada czasem poniżej 30 uderzeń. Żyje zatem głównie w stanach ekstremalnych, a jej trener rzuca sławnymi już bon motami, że jeśli na mecie nie padnie trupem w śnieg, to znaczy, że nie osiągnęła szczytowej formy.

Maja Włoszczowska po skalnych urwiskach również lawiruje przy tętnie dochodzącym do 200 uderzeń na minutę, w pedały uderza często członkami fioletowymi od siniaków, w sezonie przemierza na rowerze do 12 tys. km, ale wsiada jeszcze na trenażer, biega, torturuje kończyny na nartach biegowych, siłowni, basenie. Tłumaczy, że w kolarstwie górskim wygrywa zazwyczaj ten, kto zada sobie najwięcej bólu.

A w pływaniu pewnie zwyciężają ci, jeśli wolno mi pozgadywać, którzy zadadzą sobie najwięcej jednostajnej monotonii. Choć Otylia Jędrzejczak stłuczeń raczej nie ryzykowała, to codziennie wskakiwanie o świcie do zimnej wody, by pływać najcięższym stylem i kilometrami wpatrywać się w jasne ściany basenu, powinno zachęcać przede wszystkim do śmierci z nudów. Zgroza.

Tak, kiedy rozmyślam o naszych najwybitniejszych współczesnych sportsmenkach, to aż się wzdrygam, ile musiały znieść, zanim cokolwiek wygrały. Znieść niekoniecznie fizycznie, czasem raczej psychicznie, właśnie od monotonii treningu. Przecież młode tenisistki raczej się hoduje, niż wychowuje, tresowanie ich przez rodziców prowokuje wręcz pytanie, czy odbieranie im dzieciństwa nie powinno wywoływać wątpliwości etycznych. 12-letnia Agnieszka Radwańska wymachiwała rakietą dwie godziny dziennie, potem ćwiczenia przedłużyły się do trzech i czterech. To funkcjonowanie w zupełnie innym trybie niż wprawianie się w sporcie drużynowym, odbywające się w grupie i nierzadko graniczące z czystą zabawą.

Radwańska do dziś każdego dnia trenuje trzy-cztery godziny albo gra mecz, a potem się rozciąga, regeneruje, idzie na masaż, kontrolę antydopingową. Życia prywatnego właściwie nie ma, z chłopaka świadomie zrezygnowała, żeby skupić się na karierze. Egzotyczne miasta i wielkie metropolie, które organizują turnieje, zwiedza zza przyciemnionej szyby limuzyny w drodze z hotelu na korty.

Rządzą naszym sportem naprawdę twarde baby, na wytrzymałość gwiazdy męskie niech się nawet nie ośmielają z nimi mierzyć. Brutalnie podsumowując, reprezentują płeć nie tylko brzydszą, ale i słabszą.

Podyskutuj o felietonie na blogu Rafała Steca

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.