Prawdziwy sport - prawdziwi mężczyźni, czyli osiem sekund na byku

- To jeden z ostatnich prawdziwych sportów - mówią mistrzowie w ujeżdżaniu byków. Nie ma kontraktów, nie ma żadnych gwarancji. Przez osiem sekund można wszystko zyskać, ale i wszystko stracić

Osiem sekund trwa jeden występ. Facet siada na byka, łapie się mocno za uprzęż i czeka, aż otworzy się bramka. Ważące ponad tonę monstrum rusza na arenę. Tam byk będzie wierzgać, skakać, rzucać łbem, dopóki nie zrzuci śmiałka, który go dosiadł. Gdy minie upragnione osiem sekund, rozlega się brzęczek, który informuje: można zsiadać. Wtedy kowboj stara się spaść (trudno to przecież nazwać zeskokiem) jak najbardziej fachowo, by niczego sobie nie połamać i nie nadstawić na przykład głowy pod uniesione kopyto. Jak mówią statystki, co piętnastemu się nie udaje, a przynajmniej nie w pełni.

Jeden z najbardziej doświadczonych specjalistów w tej branży 37-letni Adriano Moraes mawia: - Tutaj nikt się nie zastanawia, czy zostanie kontuzjowany, ale kiedy i jak groźnie.

Podczas swojej 20-letniej kariery Moraes przeszedł dziewięć poważniejszych operacji i 25 razy miał połamane kości w różnych miejscach.

- W większości innych sportów rywalizujesz z człowiekiem i jest sędzia, który wkracza, gdy dzieje się coś złego. Tutaj żaden gwizdek nie przerwie akcji - powiada natomiast Justin McBride, aktualny mistrz świata, który przez ostatnie pół roku leczył uraz lewego barku.

Ryzyko nagradzane jest sowicie, ale tylko najlepszym. Dzięki kontraktom reklamowym z producentami odzieży dżinsowej (Wrangler to jeden z głównych sponsorów cyklu zawodów), producentami samochodów czy firmą z branży rolniczej, współcześni kowboje mogą zarobić nawet ponad milion dolarów rocznie. Wspomniany McBride "wyjeździł" sobie tylko na zawodach w ubiegłym roku 1,8 mln. Dzięki temu mógł sobie pozwolić na kupienie 1300-hektarowego rancza, a także nagrać płytę country. - Nigdy bym tego nie zrobił, gdybym nie był mistrzem świata w ujeżdżaniu byków - mówi McBride.

Byczym interesem zarządza firma Professional Bull Riders Inc. Biznes ma się nadspodziewanie dobrze. W tym roku nowi właściciele PBR (firma inwestycyjna Spire Capital Partners kupiła dwie trzecie akcji za prawie 100 mln dol.) liczą na wzrost wpływów rzędu 25 proc. Transmisje z wybranych zawodów przeprowadzają należące do grona największych w USA stacje telewizyjne Fox i NBC. Według badań marketingowych grono kibiców tego sportu liczy sobie 19 mln ludzi. Co ciekawe, na sprzedaży swoich "pamiątek" cztery razy więcej zarabiają tu byki (dla nich też prowadzi się specjalną klasyfikację mistrzostw świata), niż zawodnicy. Zwierzęta mają oryginalne imiona, np: Kurczak na Łańcuchu, Franek Czołg, Ciupa, Autsajder.

Dziś to już nie tylko sport dawnego Dzikiego Zachodu. Kilka dni temu zawody przeprowadzono w samym sportowym sercu Nowego Jorku - w słynnej Medison Square Garden. Zresztą PBR organizuje już swoje gale nie tylko w Stanach, ale także w Meksyku, Brazylii, Australii i Kanadzie.

Zawody w MSG wygrał właśnie urodzony w Brazylii Valdiron de Oliveira, który zarobił przy tym 50 tys. dol. - Przyjechałem tutaj zostać mistrzem świata - odgrażał się po zawodach Brazylijczyk, który od kurczowego trzymania się uprzęży poprzecinał sobie dłonie do krwi. To pestka przy tym, co przydarzyło mu się w zeszłym roku, gdy musiał spędzić tydzień w szpitalu po tym, jak podczas zawodów byk stanął mu na brzuchu. Kibice w MSG musieli znieść jeszcze bardziej mrożące krew w żyłach widoki. Jeden z jeźdźców, spadając, zaczepił ostrogą o uprzęż i byk przeciągnął go dokoła areny. Inny zakończył zawody z zakrwawioną twarzą, gdy uderzył głową o rogi.

- Bez względu na to, jakie pieniądze dostaniesz, musisz ostrożnie z nimi postępować. W następnym tygodniu możesz zostać kontuzjowany i potem nie będziesz mógł zarabiać przez następne pół roku - przypominają współcześni kowboje. Oliveira to jeden z jeźdźców, którego te słowa dotyczą - nie ma prywatnego sponsora i zarabia tyle, ile wygra w zawodach.

- To jeden z ostatnich prawdziwych sportów. Tu nie ma żadnych gwarancji, żadnych kontraktów. Musisz dosiąść byka i wygrać albo jesteś skończony - mówi McBride.

Jeszcze jeden pojedynek z bykiem

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.