Oddech ulgi w Jastrzębiu. Siatkarze wreszcie wygrali

Po serii trzech porażek z rzędu zespół Igora Prielożnego bez problemów uporał się z najsłabszymi dotąd w lidze akademikami z Olsztyna i w końcu zgarnął komplet punktów

Z kim, jeśli nie z czerwoną latarnią ligi, mieli zdobyć punkty jastrzębianie? Chociaż AZS przejechał do Jastrzębia jako drużyna okupująca ostatnie miejsce w tabeli, to miał na koncie tyle samo zwycięstw co wicemistrzowie Polski. Jastrzębianie w ośmiu tegorocznych spotkaniach, wliczając to środowe w Lidze Mistrzów przeciwko ACH Volley Bled, przegrali aż sześciokrotnie.

Drużynie wyraźnie brakowało tego, co stanowiło jej największą siłę w ostatnim sezonie, czyli spokoju i opanowania w kluczowych, końcowych momentach seta. O większości porażek przesądzały tracone seriami punkty, gdy wydawało się, że dysponują już bezpieczną przewagą. W niezrozumiały sposób gubili koncentrację i swój właściwy rytm gry. Siatkarze sami przyznawali, że z każdym przegranym meczem tracą pewność, a w związku z intensywnością gier nie mają nawet czasu na odreagowanie napięcia. O ile w ataku było dotąd zupełnie przyzwoicie, tak znacznie większy problem stanowiła współpraca na linii blok-obrona.

Mecz z Olsztynem zaczęli jednak tak, jakby zupełnie zapomnieli o koszmarach, które dotąd przeżywali w lidze. Po serii świetnych zagrywek Benjamina Hardy'ego wypracowali sobie czteropunktową przewagę, którą systematycznie powiększali z upływem następnych minut. Oprócz Mitji Gaspariniego, wszyscy zawodnicy, którzy mieli okazje zaatakować, skończyli swoje akcje w pierwszej partii ze stuprocentową skutecznością! Efektem tego była gładka wygrana do 14.

Zdenerwowany trener olsztynian zdjął bezproduktywnych Samuela Tuię oraz Tomasza Tomczyka, wprowadzając Pawła Siezieniewskiego oraz Wojciecha Ferensa. I w tym momencie zaczęły się kłopoty gospodarzy. - Wyeliminowaliśmy tych zawodników, którzy dotąd grali w Olsztynie na najwyższym poziomie. Przeciwnik dokonał zmian, a my potrzebowaliśmy czasu, żeby się do nich dostosować - wyjaśniał potem szkoleniowiec JW. Pomimo tego, że np. w bloku przewaga jastrzębian nad rywalem po dwóch setach wynosiła 8:0, to jednak goście cieszyli się ze zwycięstwa w drugiej partii.

W odróżnieniu od poprzednich spotkań jastrzębski zespół tym razem utrzymał nerwy na wodzy i powrócił do wysokiej dyspozycji z początku meczu. Atak na skrzydłach rozkładał się równo na Gaspariniego, Hardy'ego oraz Lukasa Divisa, choć akurat Słowak dostawał od rozgrywającego Grzegorza Łomacza najmniej dopieszczone dogrania. Był moment w tym secie, kiedy tętno mogło wyżej skoczyć kibicom (goście zniwelowali straty ze stanu 16:9 do 18:15), ale odpowiedź siatkarzy JW była błyskawiczna. Z dobrej strony pokazał się środkowy Bartosz Gawryszewski, który brylował w bloku. - Wydawało się, że powracamy do gry i jeszcze możemy z Jastrzębiem powalczyć. Niestety, oni lepiej wytrzymali tempo tego spotkania - uznał Siezieniewski.

Mecz zakończył się w czterech setach dzięki fantastycznie grającemu Gaspariniemu. Po jego serwach rywale z reguły musieli gonić piłkę po całej swojej połowie boiska, a jak już huknął w ataku, to olsztynianie mogli jedynie bezradnie wodzić po sobie wzrokiem. - Jest to dla nas trudny okres, dlatego tym bardziej doceniamy to zwycięstwo - stwierdził Paweł Rusek, libero jastrzębskiej ekipy.

Jastrzębski Węgiel - Indykpol AZ UWM Olsztyn 3:1 (25:14, 22:25, 25:20, 25:17)

JW: Nowik, Divis, Łomacz, Gawryszewski, Hardy, Gasparini, Rusek (l) Wika, Pawliński, Przybyła, Polański.

AZS: Toobal, Tuia, Tomczyk, Gromadowski, Hain, Gunia, Mierzejewski (l) Winnik, Siezieniewski, Ferens, Włodarczyk.

Copyright © Agora SA