Niebiescy już na Malcie. L-ghodwa t-tajba Ruch!

Liga Europejska. Niebiescy dotarli na Maltę, gdzie w czwartekzagrają przeciwko Valletcie FC. Na tej śródziemnomorskiej wyspie piłka nożna przed wiekami uchodziła za grę, która skutecznie tłumi... popęd seksualny!

Chorzowska przygoda z Ligą Europejską jest, jak na razie, pełna kontrastów. Po zwycięskiej wyprawie do azjatyckiej Karagandy, przed Ruchem otworzyły się wrota Afryki. Malta uchodzi za pomost między Europą a Czarnym Lądem. Najbliżej stąd na Sycylię (około 90 kilometrów), ale do Libii czy Tunezji też nie tak daleko, bo niecałe 300 km.

Valletta, najdalej wysunięta na południe europejska stolica, powitała niebieskich upałem porównywalnym do tego, który panuje teraz w Polsce. Autobus, który wiózł naszą ekipę, wił się wąskimi dróżkami i mijał niezliczone ilości domów w kolorze piasku. Nikt się tutaj nie trudzi tym, by je schludnie otynkować. Słońce i tak bezlitośnie złuszczy stare mury. Maltańczycy spoglądali na autokar Ruchu z balkonów i tarasów. Niektóre z nich były pięknie zdobione, inne sprawiały wrażenie, że zaraz odpadną od ściany. - Podobają mi się takie klimaty. Mógłbym tutaj przyjechać na wakacje - uśmiechał się Wojciech Grzyb, pomocnik niebieskich.

Wszystkich rozpieszczała Julia

Podróż samolotem minęła szybko i bez niespodzianek. Maciej Sadlok, który dwa tygodnie temu nieoczekiwanie zrezygnował z podróży do Karagandy, spokojnie zajął miejsce z tyłu maszyny. Koledzy żartowali, że Sadlok zrezygnował z lotu do Kazachstanu, bo... znał pilota, a ten był nieobliczalny. Klubowy działacz zrobił mu zdjęcie, by udowodnić, że strach przed lataniem to już przeszłość. - Jeszcze rano miałem ciężkie chwile, ale myślę, że najgorsze już za mną - uśmiechał się Sadlok, który przespał większość lotu.

W tym czasie jego koledzy oglądali filmy na laptopach, czytali gazety i książki. Arkadiusz Piech wybrał "Alchemika" Paulo Coelho, a Grzegorz Bronowicki zaczytywał się powieścią sensacyjną Roberta Ludluma. Wszystkich rozpieszczała Julia. Szwedzka stewardesa co chwilę częstowała piłkarzy nowymi smakołykami. Nie zabrakło nawet kawioru!

Piłkarze Ruchu nie mieszkają w Valletcie. Przez najbliższe dwa dni ich bazą będzie pobliskie St. Julian's. Miasteczko liczy sobie niespełna 8 tysięcy mieszkańców i uchodzi za maltańskie centrum rozrywki. To miejsce niezliczonych restauracji i nocnych klubów. Obsługa hotelu "Le Meridien", który zbudowano na fundamencie i murach XIX-wiecznej kamienicy, kłaniała się na powitanie, powtarzając: "l-ghodwa t-tajba", czyli maltańskie "dzień dobry". Na powitanie ekipę Ruchu poczęstowano szklaneczką Kinnie - maltańską coca-colą o posmaku pomarańczowej goryczki.

Część chorzowian ma pokoje z widokiem na zatokę Balluta, inni na żurawie dźwigów, które rozbudowują skrzydło hotelu. Tuż obok znajduje się świątynia Carmelite Centre, a na jej murach dwa zegary. To nie przypadek ani rozrzutność. Maltańczycy czasami nawet malują na murze drugi zegar, a wszystko po to, żeby zmylić diabła! Ten krąży nad wyspą, by o wyznaczonej porze porwać zabłąkaną duszę. Dwa zegary, dwa czasy - to wszystko ma sprawić mętlik w jego głowie.

Wielki mistrz zachęcał do gry

Po obiedzie piłkarze wyruszyli na Stadion Stulecia, by potrenować w porze czwartkowego spotkania (g.17.) Po drodze (obiekt dzieli od Valletty około 10 kilometrów) chorzowianie przekonali się, dlaczego w przewodnikach można przeczytać, że wyspa to największe muzeum świata pod gołym niebem. Historyczne znamię na losach Malty odcisnęły narody, które chciały zawładnąć tą ziemią. Fenicjanie, Bizantyjczycy, Kartagińczycy, a przede wszystkim Joannici, czyli kawalerowie maltańscy. To od nazwiska Wielkiego Mistrza Zakonu Jean'a Parisot de la Vallette pochodzi nazwa stolicy i klubu, z którym przyjdzie się zmierzyć niebieskim. To Joannici byli pierwszymi, którzy pokazali Maltańczykom grę podobną do piłki nożnej. Ta jednak miała służyć nie tyle budowie tężyzny fizycznej, a... tłumieniu popędu seksualnego. Wielki mistrz Juan de Lascaris twierdził, że gra w piłkę to skuteczny sposób na odpędzenie nieczystych pokus.

Niebiescy trenowali na stadionie, na którym dzień wcześniej odbył się mecz eliminacyjny Ligi Mistrzów. I tu przestroga dla Ruchu! W obecności dwóch tysięcy widzów niedoceniana Birkirkara ograła mistrza Słowacji z Żyliny 1:0. Maltański "The Times" napisał, że to niezwykle ważny dzień dla piłkarzy ze śródziemnomorskiej wyspy. - Jestem zaskoczony. W moim kraju wszyscy oczekiwali zwycięstwa naszej drużyny - kręcił głową Gabor Straka, słowacki pomocnik niebieskich.

Asfalt na Malcie jest tak rozpalony słońcem, że trudno ustać na nim bosą stopą choćby kilka sekund. Sztuczna trawa Stadionu Stulecia też nie zachęca do gry.

- Jak to możliwe, że gramy na czymś takim, skoro tuż obok jest stadion z normalną trawą? - dziwili się chorzowianie. Klubowy działacz Valletty FC wyjaśnił, że na narodowym obiekcie Ta'Qali jest właśnie wymieniana murawa.

Maltańczycy na razie nie ułatwiają życia niebieskim. Zamiast dwudziestu piłek do treningu przygotowali siedem. Szatnia, w której przebierali się piłkarze Ruchu, w Polsce uchodziłaby za pomieszczenie dla juniorów. Za klimatyzację służą dwa przymocowane do ścian wentylatory. - Nie ma co się nastawiać, że wszystko jest złe, bo wtedy wynik też będzie zły. Murawa przypomina tę na Stadionie Śląskim, a my wiemy jak na niej grać - uśmiechał się dyrektor klubu Mirosław Mosór.

Na Malcie są już chorzowscy kibice. Niektórzy z nich przyjechali aż z Irlandii. Pierwszy trening oglądało kilkudziesięciu fanów. Maltańczycy długo nie chcieli wpuścić ich na trybuny, ustąpili dopiero wtedy, gdy Ruch zapewnił, że bierze za swoich kibiców pełną odpowiedzialność.

Copyright © Agora SA