Rewanż po 47 latach! Niebiescy wspominają... karaluchy

Pierwszy rywal niebieskich w Lidze Europejskiej już raz stanął na ich drodze. Porażka Szachtiora Karaganda z Ruchem tak rozwścieczyła radzieckie władze, że zespół stracił prawo do rozgrywania meczów z zagranicznymi drużynami na dwa lata.

Niebiescy wylatują w środę do Kazachstanu na spotkanie eliminacyjne Ligi Europejskiej, a lokalne media wspominają potyczkę obu drużyn z roku 1963. "Déja vu? Nie daj Boże..." - to jeden z tytułów reklamujących czwartkowy mecz.

Chorzowski zespół trafił do Karagandy latem 1963 roku. Działacze Ruchu urządzili drużynie tournée po radzieckich republikach. Wyjazd był egzotyczny, bowiem niebiescy trafili wtedy także do Tadżykistanu.

Budzik i talerze

- Do dziś czuję zmęczenie na wspomnienie tamtego wyjazdu. Samolotami, pociągami i autobusami przemierzyliśmy dziesiątki tysięcy kilometrów - mówi Eugeniusz Faber, przed laty znakomity piłkarz Ruchu.

Kronika chorzowskiego klubu z roku 1970 informuje, że niebiescy nie grali z klubową drużyną, ale z reprezentacją Karagandy opartą na zawodnikach Szachtiora. 31 lipca 1963 roku niebiescy wygrali 2:0. Gorzej poszło im kilka dni później (3 sierpnia) w Duszanbe, gdy przegrali z reprezentacją tadżyckiego miasta 1:3.

Wygrana Polaków mocno zabolała karagandczyków. W radzieckim Goskomsporcie [organizacja "opiekująca" się sportowcami - przyp. red.] nie zwracano uwagi na takie drobiazgi, że oto czołowy polski zespół pokonał przeciętną drużynę z Kazachstanu. - W tamtych czasach było czymś oczywistym, że jeżeli na boisko wychodzi zespół radziecki, to zwyciężyć może tylko drużyna... radziecka - wspominają rosyjskojęzyczne media. Porażka kosztowała Szachtior dwuletni zakaz rozgrywania spotkań z zespołami z zagranicy!

- Ten mecz pamiętam słabo. Młodzi Ruscy biegali jak szaleni i wcale nie było tak łatwo o zwycięstwo. Graliśmy na pięknym stadionie. No i ta pogoda. Słońce grzało niemiłosiernie - wspomina 71-letni Faber, który lepiej pamięta to, co działo się poza boiskiem.

- Piliśmy piwo z beczkowozu, który stał na ulicy. Każdy podchodził i wymieniał się szklanką. Tam to był wielki rarytas. Ludzie byli bardzo mili i uczynni, ale jedzenie to już katastrofa. Do dziś mam przed oczami twarz Antka Nieroby [znakomity obrońca i kapitan Ruchu - przyp. red.], kiedy dojrzał w barszczu karalucha. Podniósł się rwetes, więc szybko podbiegł do nas jakiś miejscowy. "I o co tyle krzyku? To tylko "kubańczyk". Już go nie ma" - pochylił się nad zupą i wyciągnął robaka - śmieje się Faber, który wspomina, że gdy Ruch rozgrywał mecze w byłych republikach radzieckich to piłkarze nigdy nie wracali do domów z pustymi rękami. - Z innego wyjazdu zapamiętałem talerze, którymi obdarowano nas na pamiątkę. Były ciężkie jak cholera i tak po prawdzie to nikt poza Antkiem Piechniczkiem ich nie chciał. Do dziś się zastanawiam, jak on je dowiózł do Polski? - dziwi się Faber.

Piechniczek, wtedy obrońca Ruchu, dobrze pamięta radziecką ceramikę, którą wiózł specjalnie dla żony, rusycystki z wykształcenia. - Poniosła mnie młodzieńcza fantazja. Chciałem jej zrobić przyjemność. Pomyślałem, że będzie ładnie wyglądać na ścianach pracowni w jej szkole. Była zrobiona z cegły, ale pięknie ręcznie malowane. Ważyły dużo. Za dużo! Uszy sportowej torby, w której je dowiozłem do domu, ledwo wytrzymały - śmieje się Piechniczek. Faber przywiózł do domu tylko budzik. - Na Okęciu musiałem za niego zapłacić cło. Coś około 200 zł. W tym momencie ten zakup przestał się kompletnie opłacać - żartuje.

Patrzył i nie dowierzał

Piechniczek podczas jednego z wyjazdów do Azji dzielił pokój z Faberem i przypomina, że jego kolega pewnego ranka zachowywał się bardzo dziwnie. - Budzę się i widzę, że Gienek stoi w oknie i ciągle potakuje głową. To trwało za długo. Podchodzę i pytam: Co ci jest? A on wskazuje na skrzyżowanie. "Widzisz? Jest czerwone, a oni jadą. Patrzę, patrzę i nie dowierzam" - mówił z troską Faber, który był bardzo odpowiedzialnym kierowcą i nie mógł pogodzić się z tym, że miejscowi nie szanują przepisów - opowiada ze śmiechem Piechniczek, który wspomina też wytworną kolację, jaką miejscowi ugościli Ruch.

- To było pieczone jagnię, a do tego jakieś warzywa i kuskus. Kucharz na naszych oczach z wielkim namaszczeniem przygotowywał posiłek, a gdy wszystko było już gotowe... porcjował i dzielił rękami. Kulka z kaszy i na talerz. Koledzy byli zbulwersowani. Mnie to nie dziwiło. Dla mieszkańców tamtego regionu czyste ręce są tak samo użyteczne jak łyżka - mówi Piechniczek.

Kazachskie media obawiają się Ruchu i jednocześnie żałują, że rewanż zostanie rozegrany w Polsce. Kibice z Karagandy mogą przeczytać, że w Ruchu grał "legendarny Ernest Wilimowski - pierwszy strzelec czterech bramek w meczu mistrzostw świata", a także "tak znani piłkarze jak Andrzej Niedzielan i Damian Gorawski". Wspominają też Aleksandra Kuczmę - jedynego kazachskiego piłkarza w historii niebieskich, który jeszcze w maju (z końcem miesiąca rozwiązał kontrakt) grał w zespole z Kokczetaw, przedostatniej drużynie ekstraklasy.

"Ruch nigdy nie był przeciętną drużyną. Wylosowaliśmy na początek najtrudniejszego rywala! Jak grać z Polakami pokazał Toboł Kostanaj, który podczas zimowego zgrupowania w Turcji zremisował z Ruchem 1:1. Czy Szachtior może zagrać równie dobrze? A dlaczego nie! Szachtior potrafi się skoncentrować na mecze z teoretycznie silniejszymi rywalami. Zatem strzeżcie się, panowie!" - ostrzegają chorzowskich piłkarzy miejscowe media.

Piechniczek radzi, żeby szykować się na ciężki bój. - Upał, boisko twarde jak klepisko. Piłkarsko będziemy lepsi. Kultura gry też będzie po naszej stronie. By jednak ograć zespół z tamtej części świata, trzeba być mocniejszym fizycznie. Kiedyś oglądałem trening, który prowadził nieżyjący już Walery Łobanowski [słynny trener Dynama Kijów i ZSRR - przyp. red.]. Strasznie gonił piłkarzy, więc podszedłem i zapytałem: "Tak ich gonisz. Nie zbuntują ci się?". "A niech się buntują. Kto za słaby niech odpada. Selekcja naturalna" - wzruszył ramionami. Na takich piłkarzy trafi Ruch. Wielu z nich jest gotowych spać na boisku, żeby tylko zagrać dla takiej drużyny jak Szachtior Karaganda - kończy Piechniczek.

Copyright © Agora SA