W Jastrzębiu mówią, że to jeszcze nie koniec

Mistrzowie Polski nie pozostawili ekipie Roberta Santillego żadnych złudzeń i bez straty seta zwyciężyli w trzecim meczu finału. - Mogę obiecać, że we wtorek zobaczycie inny zespół. To jeszcze nie koniec - zapewnił Włoch.

Trzeci mecz finałowy zgromadził w hali jastrzębskiego lodowiska nieprawdopodobne tłumy kibiców. Po półfinałach z Zaksą można było odnieść wrażenie, że koniunktura na siatkówkę w Jastrzębiu lekko się przegrzewa, ale nic z tych rzeczy. Podobnie, jak w przypadku grupowego meczu Ligi Mistrzów, organizatorzy do każdego zakupionego biletu dodawali T-shirt w barwach JW. Dzięki temu trybuny hali, identycznie jak w starciu z Panathinaikosem Ateny, znów mieniły się pomarańczowym kolorem. Przy ponad trzech tysiącach fanów dało to piorunujący efekt!

Równie imponująco weszli w mecz siatkarze Jastrzębskiego Węgla, szybko obejmując prowadzenie 4:1. Po obu stronach siatki widać było niesamowitą determinację, a krajowi tytani z każdą akcją przekonywali, że nie ma dla nich straconych piłek. Taktyczne szachy przerwał dopiero Bartosz Kurek, wyprowadzając pięciokrotnych mistrzów Polski na dwupunktowe prowadzenie (14:16).

Jastrzębianie nie zwiesili głów, ale kiedy dostali szansę na dojście rywali na punkt, zawiódł Igor Yudin. Australijczyk od początku spotkania nie był sobą. Zamiast tradycyjnie odpalać swoje siatkarskie "rakiety", nie wiedzieć czemu rezygnował z siłowych rozwiązań. Jego skuteczność w ataku w pierwszym secie na poziomie 12 proc. (zaledwie jeden skończony atak na osiem prób) mówi sama za siebie. Niewiele lepiej prezentował się lider Jastrzębskiego Węgla Paweł Abramow. Po drugiej stronie szalał natomiast Mariusz Wlazły, nic nie robiąc sobie nawet z potrójnego bloku przeciwnika. - Popełnialiśmy dużo mniej błędów niż we wcześniejszych spotkaniach - oceniał Wlazły.

Jak się okazało, pierwsza partia była kluczowa dla całego spotkania. Drugi i trzeci set przypominały już tylko pogoń jastrzębian za pędzącym pociągiem. Maksymalnie skoncentrowani gracze Skry ani na chwilę nie pozwolili rywalom na to, by się podnieśli. Trener Santilli zdjął z boiska swoich asów, ale roszady niewiele dały. Wprawdzie nieźle wprowadził się do gry Sebastian Pęcherz, ale miał nikłe wsparcie w kolegach.

Skra zagrała tak, jak na mistrzów przystało. I chociaż Kurkowi po jednym z meczów wyrwało się, że jastrzębianie są od nich lepsi jako zespół, to obserwując wczorajszą konfrontację, trudno było w to uwierzyć. Piotr Gacek z Michałem Winiarskim pewnie trzymali przyjęcie Skry, a Wlazły z Kurkiem bezwzględnie kruszyli jastrzębski mur.

Jeśli do tego dołożyć olbrzymią różnicę w bloku na korzyść gości (5:12), nie mogło się skończyć inaczej niż pewną wygraną Skry. Temperatura meczu była wysoka do samego końca (jastrzębianie ze stanu 21:24 doprowadzili do wyrównania), ale utytułowani goście i tak nie dali się złamać. - W jakimś procencie odrobiliśmy straty poniesione u siebie, ale wszystko jest jeszcze otwarte - uznał trener Jacek Nawrocki.

Dzięki zwycięstwu w pierwszym meczu w Bełchatowie, sytuacja Jastrzębia wciąż nie wygląda jednak źle. Mimo wszystko to Skra jest pod presją, bo od początku sezonu była skazywana na tytuł mistrzowski. By jednak jastrzębski sen o mistrzostwie się spełnił, spełniony musi być podstawowy warunek - powrót liderów drużyny do wysokiej dyspozycji.

- Tak grających bełchatowian dawno nie widziałem. Jesteśmy niezadowoleni z wyniku, ale to jeszcze nie koniec. Mogę obiecać, że we wtorek zobaczycie inny zespół - zapewnił szkoleniowiec JW.

Jastrzębski Węgiel 0 (22, 22, 25)

Skra Bełchatów 3 (25, 25, 27)

JW: Łomacz, Yudin, Abramow, Nowik, Czarnowski, Hardy, Rusek (l) oraz Master, Pęcherz, Azenha.

Skra: Falasca, Wlazły, Winiarski, Pliński, Możdżonek, Kurek, Gacek (l) oraz Antiga, Bąkiewicz.

Stan rywalizacji: 2:1 dla Skry.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.