Okazja będzie wyjątkowa - "Spotkanie mistrzów. Legenda powraca", czyli mecz z okazji 20- i 30-lecia dwóch ostatnich mistrzowskich tytułów Ruchu. Zespół z roku 1979 połączy siły z tym z roku 1989 i zagra przeciwko reprezentacji Śląska. To już w niedzielę o godz. 12.30.
Mieczysław Szewczyk, były piłkarz Ruchu (47 lat): Kilka razy zagrałem z kolegami z Chorzowa na hali, ale na boisku nie byłem od chwili, gdy przeniosłem się do niemieckiego Wuppertaler SV, czyli 17 lat!
- Na ten temat to ja sobie jeszcze z kolegami pogadam! Po prostu nikt mnie nie zaprosił. Pracowałem wtedy w Stanach Zjednoczonych. Może z góry założyli, że i tak nie przyjadę?
- To bardzo miłe. Gdy synowie założyli mi profil na Naszej-klasie, to sporo komentarzy dotyczyło właśnie mojego charakteru. Aż się zdziwiłem, że tyle osób jeszcze mnie pamięta.
- Coś w tym jest. Wróciliśmy do ekstraklasy po pierwszym spadku w historii klubu i od razu zgarnęliśmy złoto. Nikt na nas nie liczył, nikt nie wymieniał w gronie faworytów. Graliśmy sobie z tygodnia na tydzień, a punktów przybywało. Mówili o nas, że byliśmy drużyną anonimowych średniaków. Może i tak, ale ci średniacy w tamtym sezonie dawali z siebie więcej niż "gwiazdy" ligi.
- Zgadza się, bez "Gucia" nie byłoby mistrzostwa. Ale to przecież norma, że każdy zespół sięgający po tytuł ma w swoim składzie takiego egzekutora. Cały zespół pracował, żeby Krzysiek mógł strzelać gole.
- Chyba jednak bardziej. Słabo graliśmy już wcześniej, zanim polecieliśmy z ligi. To właśnie wtedy przytrafiła nam się seria 10 kolejnych spotkań bez strzelonej bramki. Nawet dziś, jak o tym myślę, to nie wierzę, że mogliśmy wyśrubować taki rekord. Ta fatalna passa była jakby zapowiedzią tego, co wydarzyło się rok później.
- Powiem tylko tyle, że poza boiskiem był straszny syf. Nawet nie chcę do tego wracać.
- Sam trochę zapracowałem na tego kuriozalnego samobója. Ryknąłem do Janusza, żeby rzucił do mnie, na lewą stronę. On chyba dojrzał, że jakiś piłkarz z Gdańska chce przeciąć podanie, i wstrzymał rękę. Liczył, że piłka zostanie mu w dłoni, tymczasem ta wturlała się do siatki. To był przypadek. Bardzo było mi go wtedy żal. Może jednak Bozia skarała go za inne grzechy?
- Działacze Ruchu wyszukali mnie w Unii Oświęcim. Ile ja miałem lat? 19? Nie byłem przygotowany na ekstraklasę, na spotkanie z takimi kozakami, jak Marian Piechaczek, Ireneusz Malcher, Andrzej Buncol, Krzysztof Kajrys, Henryk Bolesta. Wchodziłem do szatni i pytałem sam siebie: "Co ja tutaj robię?!". Ale na boisku stres puszczał. Byłem sobą, ambitnie walczyłem o swoje.
- Też się do nich zaliczam. Bardzo oddany klubowi, szczery do bólu człowiek. Można było iść do niego z każdym problemem. Żona piłkarza nie miała w czym prać pieluch? Nie ma problemu. Proszę jechać do tego i tego sklepu, tam będzie czekać pralka. Razem z Krzyśkiem Warzychą dostaliśmy od niego talony na fiaty 125p. To jednak były czasy życia po znajomości. Zbigniew Noras zmarł niemal na boisku. To było po naszym wyjazdowym spotkaniu z Lechem Poznań. Pan Bóg zabrał tego dobrego człowieka zdecydowanie za szybko.
- Niestety, prowadził zespół w momencie spadku z ligi, a jak już mówiłem, w klubie był wtedy niezły syf, więc i trener Machciński nie kojarzy mi się najlepiej. Miał specyficzne podejście do zawodu. Ciągle palił papierosy. Nawet w szatni, gdzie przebierał się razem z piłkarzami. Najmilej wspominam Oresta Lenczyka. O, przepraszam, pana Oresta Lenczyka. Bardzo mi pomógł, złego słowa o nim nie powiem. Widział w piłkarzu przede wszystkim człowieka. Gdy zachorowała moja mama, zawsze miałem w nim oparcie. Zwalniał z treningów, rozumiał mój ból. Poza tym to świetny fachowiec, a najlepiej świadczy o tym fakt, że pracuje i jest ceniony do dziś.
- Raczej średni. Wuppertaler to nie był bogaty klub, awansował do 2 Bundesligi trochę przypadkiem. To był taki wyjazd na łapu-capu, bez języka, bez głowy.
- Nadzwyczaj miły okres, superludzie. Andrzej Sadlok, jego starszy brat Jan, pani Bożena Domasik z księgowości... Cieszę się, że za sprawą Maćka Sadloka Pasjonat jest dziś bliżej Chorzowa. Miałem przyjemność trenować Maćka, gdy był w juniorach. Fajnie, że tak dobrze mu idzie. Oby nigdy nie przestał nad sobą pracować.
- Mocno chłopakom kibicuję. Kamil grał w Młodej Ekstraklasie w Odrze Wodzisław. Potem zaczął studia, miał problemy z kolanem. Michał jest młodszy. Ma 17 lat. Jest jednym z najskuteczniejszych napastników małopolskiej ligi juniorów. Strzelił po dwie bramki Wiśle i Cracovii. A reprezentuje ten sam klub w którym i ja uczyłem się grać w piłkę, czyli Zatorzankę Zator. Kolejne podobieństwa mile widziane ( śmiech ).
- Muszę pracować, żeby żyć. Zasuwam fizycznie. Pracuję w Niemczech niedaleko Cottbus. Sport? Biegam dla zdrowia. Gdy wracam do Spytkowic, synowie też ciągną na boisko, więc mam nadzieję, że na Cichej znowu taki ostatni nie będę ( śmiech ).