Z cyklu: "Nieznani, a szkoda?: Pelle Lindbergh

Każdy ma jakieś zboczenie. Jedni kolekcjonują znaczki, inni medale, zaś dewiacją części z nas jest fascynacja bramkarzami hokejowymi. Jako że od dwóch Nieznanych opisujemy ludzi, którzy upodobali sobie dyscypliny zimowe, a od ostatniej części zaczęliśmy wychodzić poza granicę Polski, uznaliśmy to za świetną okazję, aby po raz kolejny zmierzyć się z naszym natręctwem.

Na trzynastego "Nieznanego", nie bez przyczyny, wybraliśmy więc mocno już zapomnianego Pelle Lindbergha . Świat poznał go pod imionami Per-Eric Göran 24 maja 1959 roku, gdy nasz mały bohater przyszedł na świat w sztokholmskim szpitalu. Jak co drugi młody Szwed, w wieku pięciu lat znalazł pod choinką sprzęt hokejowy, co być może zrujnowało jego marzenia o karierze strażaka. My dostawaliśmy w tym wieku tylko czekoladowe zajączki, którymi w hokeja nijak grać się nie dawało.

Pelle od samego początku swojej hokejowej przygody upodobał sobie rolę bramkarza. Już w swej pierwszej drużynie - Hammarby maniakalnie pokazywał, że jest jednym z największym bramkarskich talentów Szwecji. Potwierdzał to też na młodzieżowych turniejach w Moskwie i Montrealu. Co ciekawe, podczas tego drugiego, gdy wszyscy jego koledzy z drużyny kupowali na tony gadżety kanadyjskich, lokalnych drużyn, Lindbergh jako jedyny nabył koszulkę Philadelphia Flyers. Co, podobnie jak sprzęt hokejowy pod choinką, miało zaważyć na jego przyszłości. Nie kupił koszulki Wings, nie kupił koszulki . Może Flyersi byli z przeceny? W każdym razie Lotnicy jakoś uderzyli młodemu hokeiście do głowy. Na tyle skutecznie, że Pelle wszem i wobec rozgłaszał, że zostanie bramkarzem drużyny z miasta Rocky'ego . Poinformował o tym nawet swych nauczycieli, gdy zamiast wypracowania oddał esej wylewny niczym wywiady z Jackiem Wiśniewskim. - To nic dla mnie nie znaczy. Będę bramkarzem Philadelphia Flyers - napisał.

Najdziwniejsze jest to, że miał rację. Do celu zaś mknął z żelazną konsekwencją niczym T-34. W 1975 został uznany najlepszym bramkarzem w ogólnokrajowym turnieju juniorskim TV-Puck. Regularnie grywał też w reprezentacji młodzików, z którą sięgał po medale na międzynarodowych imprezach. Wciąż twardo twierdził, że w przyszłości będzie grał dla Philadelphii, co wyrażał przez przytwierdzone na kasku logo Flyersów. Flyersi nie grali na kaskach ze zdjęciem Lindbergha, ale za to po udanych dla Pellego seniorskich Mistrzostwach Świata w Moskwie w 1978 (brązowy medal), wybrali go z numerem 35 w drafcie.

Nim jednak stał się cud i Pelle faktycznie został bramkarzem Flyers, brał on udział w innym cudzie na lodzie - na Igrzyskach w Lake Placid w 1980. Szwedzi z nim w składzie sięgnęli po brąz i już jako widzowie obserwowali jak amerykańscy studenci ogrywają w finale największe gwiazdy radzieckiego hokeja.

Pierwsze półtora sezonu za Wielką Wodą Lindbergh spędził na zapoznawaniu się z hamburgerami, wyścigami NASCAR i amerykańskim stylem gry na flyersowskiej farmie Maine Mariners. Jednak już po pierwszym roku gry na hokejowej prowincji doceniono talent Pellego - został wybrany najlepszym pierwszoroczniakiem, najlepszym bramkarzem i MVP całej ligi AHL, a znani na całym świecie ze swojej liczebności i zaangażowania kibice Marinersów mogli śpiewać "Pelle na tronie w potrójnej koronie".

To jednak mu nie wystarczało - Lindbergh chciał grać w NHL. Dlatego, mimo że Flyersi byli jego wymarzonym klubem, poprosił menadżera drużyny, Keitha Allena, o transfer do jakiegokolwiek teamu, w którym miałby szanse wyjechać na nhl-owski lód. W tym samy czasie inny sprowadzony do Philadelphii Szwed, Thomas Ericsson, z tęsknoty za domem zerwał swój kontrakt z Lotnikami i wrócił do Szwecji, by grać w barwach Djurgarden Szotkholm. Allen nazwałby to pewnie "syndromem sztokholmskim", gdyby nie to, że ta nazwa była już zajęta.

Menedżer docenił jednak determinację Lindbergha i zamiast go sprzedawać, powołał młodziaka do składu Flyersów. W ich barwach Pelle po raz pierwszy wystąpił 1 listopada 1981 w meczu przeciwko Buffalo Sabres. Jego wymarzony debiut okazał się jednak mocno średni - Philadelphia przegrała, a młody szwedzki bramkarz po spotkaniu trafił do szpitala z powodu odwodnienia organizmu. Zdarzało mu się to zresztą kilkukrotnie w ciągu całej kariery. Lindbergh wymyślił jednak coś, aby podobnym sytuacjom zaradzić - jako pierwszy goaltender w NHL, zaczął trzymać na bramce bidon, z którego raźno można sobie pociągać w czasie przerw w grze. Dziś jest to powszechnie stosowana praktyka i jesteśmy pewni, że Antero Niittymaki nie ma pojęcia komu zawdzięcza to udogodnienie. Podejrzewamy też, że gdyby w Orange Ekstraklasie wprowadzić piersiówki trzymane przez zawodników w getrach, mecze byłyby sporo ciekawsze.

Niezależnie od tego -w sezonie 82-83 - Pelle był już ważnym zawodnikiem pensylwańskiej drużyny i zagrał w czterdziestu meczach. Klub zdecydował się nawet sprzedać swojego dotychczasowego pierwszego goaltendera Pete`a Peetersa, by bramka i sława stały przed Lindberghiem otworem. Szwed jednak załamał się psychicznie - po pierwsze po tym jak koledzy z drużyny w ramach nhl-owej inicjacji ogolili mu głowę i później, gdy w Meczu Gwiazd wpuścił 7 bramek w 30 minut. Samoocena Pellego spadła na łeb na szyję i w następnym sezonie, przez swoją słabą formę, został nawet zesłany do drużyny Sprinfield Indians. Rozegrał tam jednak zaledwie cztery spotkania i znów stanął między słupkami bramki Flyers, cały sezon 1983-84 nie był jednak dla niego specjalnie udany. Najwyraźniej jednak wakacje solidnie przepracował w ośrodku treningowym drużyny w Voorhees, bo rok później było już o wiele lepiej. Co ciekawe, nam nazwa ta kojarzy się głównie z Jasonem Voorheesem, który wygląda tak . Dla porównania Pelle w bramce wyglądał zaskakująco podobnie .

Wracając jednak do jego kariery - w 1984-85 Linbergh wzniósł się na hokejowe wyżyny. Po raz drugi wystąpił w Meczu Gwiazd i tym razem poszło mu znacznie lepiej, gdyż walnie przyczynił się do tryumfu Wales Conference. Flyersi zaś, dzięki jego genialnej postawie między słupkami, mieli najlepszy bilans ligi w sezonie zasadniczym, w play-offs zaś dotarli aż do finału Pucharu Stanleya, gdzie ulegli Edmonton Oilers. Po sezonie Pelle zbierał pokłosie swej świetnej gry - jako pierwszy Europejczyk zdobył Vezina Torphy, czyli nagrodę przyznawaną bramkarzowi, który wpuścił najmniej goli, został też wybrany do pierwszego składu ligi. Generalnie stał się niekwestionowaną ligową gwiazdą . Podejrzewamy, że właśnie dzięki takim interwencjom:

Drużyna z Philadelphii była na topie, a wraz z nią na topie był Pelle Lindbergh. I gdyby nie feralna noc 9 listopada 1985, być może to właśnie Szwed byłby dziś uznawany za najlepszego bramkarza w historii NHL. Stało się jednak inaczej. Pelle wracając do domu po klubowej imprezie, przywalił swoim czerwonym Porsche 930 w budynek szkoły podstawowej. Jechał z prędkością 140 km/h, a we krwi miał 2,4 promila. Na skutek wypadku hokeista doznał poważnych obrażeń mózgu. W stanie krytycznym został przewieziony do szpitala, ale dla 26-letniego Pelle nie było już nadziei. Od aparatury podtrzymującej życie odłączono go 11 listopada, w wieku w którym bramkarz hokejowy ciągle się rozwija. Jego szafka w szatni została pusta do końca sezonu.

Od tego czasu żaden z zawodników Flyers nie zagrał z używanym przez Pelle numerem 31. Nie został on jednak oficjalnie zastrzeżony, mimo że domagała się tego znaczna część fanów. Dla nas Linbergh na zawsze pozostanie przykładem dwóch rzeczy. Po pierwsze tego, że nawet najśmielsze marzenia mogą się z spełnić, po drugie zaś, że bardzo łatwo można je samemu spieprzyć, a stwierdzenie "Głupota, nie przeznaczenie", to nie tylko pusty slogan.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.