Zdzisław Ambroziak: Ronaldo

Spotykam się często z opiniami, nawet ludzi z wyższym wykształceniem, że bezlitosna krytyka, która spadła na naszych reprezentacyjnych piłkarzy i ich trenera, była przesadna, zbyt ostra, nie uwzględniała spraw tak jak one się miały z punktu widzenia samych piłkarzy.

Zdzisław Ambroziak: Ronaldo

Spotykam się często z opiniami, nawet ludzi z wyższym wykształceniem, że bezlitosna krytyka, która spadła na naszych reprezentacyjnych piłkarzy i ich trenera, była przesadna, zbyt ostra, nie uwzględniała spraw tak jak one się miały z punktu widzenia samych piłkarzy.

Chodziło głównie o nadmierną, wręcz karykaturalną, również moim zdaniem, pazerność orłów w komercyjnym wykorzystaniu wyprawy do Azji. Zamiast wielkiego sportu mieliśmy wielkie napychanie portfeli. Osoby rozsądne, praktyczne i wyrozumiałe powiadały tak:

- Sam awans do finałów mistrzostw świata otwierał przed tymi ludźmi wyjątkową szansę. To było ich wyśnione, życiowe pięć minut i trudno się dziwić, że starali się maksymalnie to wykorzystać.

Jest to trzeźwe rozumowanie ludzi o mentalności wzorowego pracownika poczty: jeżeli trafia się okazja do szybkiego i łatwego zarobku, tylko głupek z niej rezygnuje.

Na drugim biegunie takiej mentalności jest zjawisko, które symbolicznie nazwałem Ronaldo, choć jest to żywy człowiek, Brazylijczyk, również piłkarz. Nie zrozumie tego zjawiska nikt, kto nie poznał klimatu Mediolanu, tego niezwykłego miasta, które po połowie dzieli się na tych, którzy trzymają z Interem i Milanem. W moim środowisku przeważali wielbiciele AC Milan. Ale również oni, śledząc sportową drogę przez mękę tego sportowca, w jakiś sposób się z nim solidaryzowali. Współczuli mu i życzyli wszystkiego najlepszego, bez względu na to, dla kogo będzie grał.

Ronaldo, gwiazda Interu, to było już opisane sto razy, piłkarskim geniuszem został okrzyczany wiele lat temu. Potem były kontuzje, operacje, desperackie próby powrotu na boisko, próby rozdzierające serce, kiedy ten młody mężczyzna padał na murawę boiska jak ścięta, wiotka trzcina, bez interwencji żadnego przeciwnika, tylko dlatego że operowane kolano, a także niedojrzała psychika, na którą zwalił się cały ten zgiełk, były wystawiane na próby ponad siły.

Jednocześnie ten sam Ronaldo, pomimo kontuzji i depresji, był i jest człowiekiem bajecznie bogatym. Kontrakty, sponsorzy, ubezpieczenia - wszystko to sprawiało, że ostatnią rzeczą, o którą mogliby się martwić on i jego przyszłe wnuki, były pieniądze. Tych mu nie brakowało i wiadomo było, że nigdy nie zabraknie. Ale jemu to nie wystarczało. On pragnął swoich prawdziwych, sportowych pięciu minut.

Bajeczny powrót do głównej mundialowej roli tego sportowca jest nie tylko jego osobistym sukcesem. Jest też symboliczną klamrą spinającą te dwa całkowicie odmienne typy mentalności. Ronaldo swoim męstwem i uporem, by powrócić do grona prawdziwych asów futbolu, pokazuje, jaka jest różnica pomiędzy klezmerem i muzykiem. Uwidacznia też różnicę pomiędzy wzorowymi pracownikami Bundesligi z polskimi paszportami, o których wspominałem na początku, a profesjonalistą, dla którego walka, sukces, zwycięstwo, warte są każdych pieniędzy. Tacy jak Ronaldo, mówiąc najkrócej, w pełni uzasadniają zdanie Jerzego Pilcha, który komentując dla "Polityki" tegoroczny Mundial, powiedział zwyczajnie: "Z uporem godnym lepszej sprawy trzymajmy się tezy, że sport ma jednak sens". Nikt nie wie oczywiście, czy nadzwyczajny Ronaldo zdoła rozstrzygnąć także wielki finał. Ale to, co już nam darował, to więcej niż tylko bramka zdobyta czubkiem buta.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.