Grali piłkarze trzecioligowi

Piłkarze ŁKS-u Łomża w dziesiątkę strzelili bramkę wiceliderowi z Paradyża, a w dziewiątkę dowieźli wygraną do końca meczu. Cenne zwycięstwo nad Legionovią odniosła u siebie Mlekovita, zawiodła za to Warmia

Zwycięska dziewiątka

Piłkarze ŁKS-u, wygrywając w Łomży z Ceramiką, zakończyli passę dziewięciu pojedynków bez porażki rywali. Dokonali tego, walcząc bez dwóch piłkarzy, czym już kolejny raz potwierdzili, że lepiej im się gra w osłabieniu.

W pierwszej połowie gospodarze przeważali, a Ceramika ograniczyła się do czekania na kontrataki.

- Już w pierwszej minucie dobrej sytuacji nie wykorzystał Rafał Bałecki - opowiada Jerzy Engel junior, trener ŁKS-u. - Następnie groźnie strzelali Marcin Łukaczyński i Mariusz Marczak. Ten ostatni strzałem w spojenie bramki gości zakończył groźne sytuacje w pierwszej połowie.

Po zmianie stron paradyżanie nieco się ożywili, ale nic z ich akcji nie wynikało. To m.in. zasługa świetnie spisującej się defensywy ŁKS-u.

- Wiedzieliśmy, na co stać gości, dlatego Łukaczyński oraz Zbigniew Kowalski praktycznie wyeliminowali z gry Arkadiusza Żarczyńskiego - dodaje Engel. - Zrobili to tak dobrze, że najlepszy snajper Ceramiki nie oddał żadnego strzału w światło bramki.

Kluczowe dla losów pojedynku okazało się ukaranie drugą żółtą kartą Marczaka. Co dość interesujące - przed dwoma tygodniami w trakcie spotkania z Mazowszem Grójec - ten sam piłkarz też dwukrotnie ujrzał żółtą kartkę.

- Sam się gubię, dlaczego tak się dzieje - przyznał zaskoczony Marczak. - Może za bardzo się staram na boisku, może mam pecha. Uważam, że za drugim razem kartkę otrzymałem niezasłużenie, faul nie kwalifikował się na tak surową karę. Mimo tej nauczki nie zmienię stylu grania, zresztą w trakcie walki nie ma czasu o tym myśleć.

Zejście z boiska Marczaka pobudziło zespół ŁKS-u. Efektem była lepsza gra oraz bramka zdobyta przez Rafała Boguskiego. Spory wkład przy jej zdobyciu niej miał Bałecki, który solowym rajdem prawą stroną boiska wszedł w pole karne i dokładnym podaniem obsłużył kolegę z drużyny. Prowadząc 1:0 ŁKS, zaczął bronić wyniku, a goście przeciwnie - wściekle atakowali.

Z każdą minutą rosła przewaga Ceramiki, a z nią emocje. Te ostatnie udzieliły się całemu stadionowi. Nagle półtora tysięczny tłum łomżan zaczął głośno dopingować swoich piłkarzy.

- To się nigdy wcześniej nie zdarzało - przyznał Marcin Trojanowski, dyrektor ŁKS-u. - W końcówce Ceramika nacierała, a my rozpaczliwie się broniliśmy. To bardziej przypominało oblężenie Częstochowy. Sam myślałem, że zawału z tych emocji dostanę. Zwłaszcza że graliśmy w dziewiątkę, bo za drugą żółtą kartkę na dziesięć minut przed końcem z boiska zszedł Łukaczyński.

Ale łomżyńska obrona nie popełniła błędu. W końcówce ogrom pracy wykonali napastnicy ŁKS-u - Boguski i Łukasz Tyczkowski - którzy starali się jak najdłużej utrzymać przy piłce.

- Tak się składa, że w dziesiątkę wygraliśmy z Mazowszem, w dziewiątkę uporaliśmy się z Ceramiką, więc wychodzi, że w ósemkę powinniśmy pokonać jeszcze MZKS Kozienice - śmieje się dyrektor Trojanowski.

STRZELEC BRAMKI

Rafał Boguski (77.).

SKŁADY

ŁKS: Ulman - Kamiński, Galiński, Kowalski, Łukaczyński Ż - CZ - Marczak Ż - CZ, Bortnik (80. Łuba), Chioma (60. Maćkowski), Grabowski - Bałecki (78. Tyczkowski), Boguski.

Ceramika: Bilski - Wolski, Bednarczyk, Lusek Ż, Walentynowicz, Tomasiak, Łęgowiak Ż (68. Sobalczyk), Kubiak, Pietrzak (74. Krzysztofik), Osiński, Żarczyński Ż.

Sędziował (jako główny): Mariusz Śledź z Białej Podlaskiej. Widzów: około 1500.

Zabrakło czasu i piłkarza

Piłkarzom Warmii Grajewo nie udało się zrehabilitować za porażkę 0:3, jakiej w poprzedniej kolejce doznali na własnym boisku z Mlekovitą. W Łowiczu zagrali lepiej - zdobyli nawet bramkę - ale przegrali z Pelikanem 1:2.

- Wypadliśmy ambitniej niż w spotkaniu z Mlekovitą - mówi Janusz Szumowski, dyrektor Warmii. - Ale początek należał do gospodarzy, którzy w czwartej minucie gry objęli prowadzenie. Błędy w kryciu z żelazną konsekwencją wykorzystał Tomasz Kazimierowicz. Po chwili mogła paść kolejna bramka dla Pelikana, ale uratowała nas poprzeczka.

Grajewianie zaczęli przejmować inicjatywę. Łukasz Giermasiński z rzutu wolnego próbował zaskoczyć bramkarza gospodarzy, ale Rafał Gospoś z trudem wybił piłkę na rzut rożny. Kilka razy z dystansu strzelali Maksym Mirva oraz Przemysław Kołłątaj, ale niegroźnie. Od 36. min grajewianie grali w osłabieniu, bo Mariusz Soska ujrzał drugą żółtą kartkę. Ale mimo to goście nadal mieli przewagę. Gdy wydawało się, że Warmia bliska jest zdobycia wyrównującej bramki, to Pelikan drugi raz trafił do siatki.

- Przy golu nie popisał się sędzia liniowy - dodaje dyrektor Szumowski. - Będący na pozycji spalonej Kazimierowicz zmienił lot silnie uderzonej piłki i było już 2:0. Rzuciliśmy się odrabiać straty. W szeregi gospodarzy wkradła się niepewność i chaos. Zaczęli popełniać błędy, czego efektem była bramka Giermasińskiego. Nasz pomocnik został powalony w polu karnym, a arbiter z pewnym ociąganiem odgwizdał "jedenastkę". Sam poszkodowany zamienił rzut karny na bramkę.

Bramka kontaktowa Warmii rozsierdziła miejscową publiczność, która lżyła grajewską ekipę, pluła oraz rzucała przedmiotami w kierunku ławki rezerwowych. Z tego powodu sędzia musiał nawet przerwać spotkanie.

- To szczyt chamstwa, niestety, typowy dla łowickiego folkloru - wyjaśnił nam dyrektor Warmii. - Działacze Pelikana z trenerem Jackiem Cyzio nie zachowywali się lepiej. To był prawdziwy kabaret, gdy działacze chowali rezerwową piłkę lub dla odmiany wrzucali ją na boisko - wszystko to, aby opóźnić wznowienie gry. Dla dobra polskiego futbolu powinno się taki klub zdegradować do niższej ligi.

Zabiegi gospodarzy okazały się na tyle skuteczne, że Warmia nie zdołała doprowadzić do remisu. Przegrana spowodowała, że grajewianie znaleźli się niebezpiecznie blisko strefy spadkowej.

- Tabela jest tak płaska, że równie dobrze możemy zakończyć sezon na piątym miejscu - tłumaczy dyrektor Warmii. - W tej lidze wszystko jest możliwe, ze spadkiem z rozgrywek włącznie. W Łowiczu zabrakło nam czasu i jednego piłkarza. Mam żal do Soski za jego nieodpowiedzialne zachowanie.

STRZELCY BRAMEK

n Pelikan: Tomasz Kazimierowicz (4. i 54.).

n Warmia: Łukasz Giermasiński (65. - karny).

SKŁADY

Pelikan: Gospoś - Znyk, Komorowski Ż, Gawlik, Serocki (50. Salamon) - Wyszogrodzki, Wilk, Walczak Ż, Rembowski Ż (89. Płacheta) - Rozkwitalski (88. Skowroński), Kazimierowicz (72. Knera).

Warmia: Janowski - Koźlik, Kołłątaj Ż, Wincel Ż - Umukoro Ż (57. Guzowski), Zajączkowski (52. Jóźwiak), Giermasiński Ż, Mirva (72. Staniórski), Soska Ż - CZ 36 - Strózik, Figurski.

Sędziował (jako główny): Marcin Dymalski z Wrocławia. Widzów: około 250.

Niepotrzebny horror

Bardzo cenne trzy punkty wywalczyli wczoraj na własnym stadionie piłkarze Mlekovity Wysokie Mazowieckie. Jednak wygrana 2:1 nad ambitną Legionovią przyszła gospodarzom z największym trudem.

- Mecze ze spadkowiczami są najtrudniejsze - mówił przed spotkaniem jeden z działaczy Mlekovity. - Punkty dopisuje się do dorobku przed pierwszym gwizdkiem sędziego, a trzeba to potwierdzić bramkami na boisku.

A nie było łatwo. Mlekovita miała dużą przewagę, ale grała niedokładnie. Czasami wręcz nieudolnie, co spotykało się z ostrą krytyką publiczności.

- Weźcie się do roboty - krzyczeli kibice. Piłkarze Mlekovity biegali jak opętani po boisku, ale nie potrafili strzelić bramki w pierwszej połowie. Bliski tego był Marek Gołębiewski - piłka po strzale głową przeszła nad poprzeczką. Z 18 metrów z rzutu wolnego uderzał Tomasz Jakuszewski, ale bramkarz Legionovii nie dał się zaskoczyć. Z kolei z siedmiu metrów spudłował Jacek Kocur.

- Przed meczem znaliśmy wyniki innych spotkań - dla nas korzystnych, dlatego graliśmy pod presją wyniku i stąd ta nieskuteczność - tłumaczył Jakuszewski.

Mlekovita skupiła się na ataku, zaniedbując obronę. Legionovia mogła to dwa razy wykorzystać. Łukasz Wilkołek strzelił obok niezdecydowanego Roberta Nowogórskiego, ale piłka minęła słupek bramki. Innym razem rajd Adama Kosa przerwał chwytem za koszulkę Janusz Bucholc, za co ujrzał żółtą kartkę, choć arbiter mógł pokazać czerwoną.

Po przerwie gospodarze nadal byli nieskuteczni. W 56. min, gdy kibice skandowali "Nigdy więcej czwartej ligi", Wilkołek w sytuacji sam na sam z Nowogórskim technicznym strzałem zdobył prowadzenie dla Legionovii. Gol wywołał konsternację na trybunach. Mlekovita niemal wszystkimi siłami ruszyła do ataku, co mogła przypłacić stratą bramek. Na szczęście Nowogórski dwa razy wychodził obronną ręką z sytuacji sam na sam. Ale opłaciło się zaryzykować. Gol Gołębiewskiego w 73. min doprowadził do wyrównania i obudził nadzieję. Chwilę później Jakuszewski nożycami podawał do strzelca bramki, ale Gołębiewski spudłował. W 78. min Jakuszewski wszedł w pole karne i silnym strzałem pokonał golkipera Legionovii.

- Długo nie mogliśmy się odblokować, ale lepiej późno niż wcale - mówił po meczu szczęśliwy Jakuszewski. - Cieszę się ze strzelonej bramki, ale wygrana to zasługa całej drużyny. Zrobiliśmy kroczek w drodze do utrzymania się w lidze. Kolejny zrobimy w Olsztynie. Jeśli tam nie przegramy, będzie dobrze.

- Liczyliśmy, że wygramy swobodnie co najmniej dwoma bramkami - wtórował napastnikowi Seweryn Sapiński, dyrektor Mlekovity. - Ale co tam. Najważniejsze, że nadal liczymy się w grze.

STRZELCY BRAMEK

n Mlekovita: Marek Gołębiewski (73.), Tomasz Jakuszewski (78.).

n Legionovia: Łukasz Wilkołek (56.).

SKŁADY

n Mlekovita: Nowogórski - Bucholc Ż (59. Wilczewski), Lewandowski, Pracz Ż, Reyer - Siara, Waleszczyk, Papiernik, Kocur (48. Plewko Ż) - Gołębiewski, Jakuszewski.

Legionovia: Młodziński - Górski, Karaszewski, Kos, Piwek (48. Moczulski Ż), Reks, Starnacki Ż (69. Wrzesiński), Urban, Wawrzyniak, Wieraszko (76. Gralewski), Wilkołek.

Sędziował (jako główny): Marcin Liana z Bydgoszczy. Widzów: 300.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.