Drugoligowy Śląsk po raz pierwszy w sezonie zagrał wzmocniony aż sześcioma zawodnikami z kadry pierwszej drużyny. Żubry nie poradziły sobie z wrocławską młodzieżą, z Kamilem Chanasem, Przemysławem Hajnszem i Maciejem Szlachtowiczem na czele. Białostoccy koszykarze i ich trener Jerzy Karpiuk mogą mieć pretensje wyłącznie do siebie. Jeśli nic już się nie zmieni, długo jeszcze będą wspominać nie tyle ostatnią przegraną, a znacznie wcześniejszą - w Lesznie z walczącą o uniknięcie degradacji Polonią.
- Szanse są do końca - nie traci nadziei trener Karpiuk. - Tylko teraz nie wszystko zależy od nas.
- Jestem bardzo zadowolony. Przyznam, że nie spodziewałem się takiego wyniku - promieniał w niedzielę trener Legionu Michał Spychała. - W tej sytuacji nie wyobrażam sobie, byśmy mogli przegrać z Polpharmą.
Legion w ostatniej kolejce zagra w Starogardzie Gdańskim. Pierwszy zespół Polpharmy - podobnie jak Śląsk - odpadł już z play off ekstraklasy. Teraz przed nim walka o miejsce 5. Pierwszym przeciwnikiem jest Astoria. W środę mecz u siebie, w sobotę rewanż w Bydgoszczy.
Jacek Miecznikowski, jeden z trenerów Polpharmy, stawia sprawę jasno:
- Jeżeli wysoko (10-15 punktami) pokonamy Astorię w pierwszym meczu, na 99 procent piątka rezerw będzie składała się z zawodników pierwszego zespołu. Jeżeli przed rewanżem wynik będzie na styku, nikt nie zagra. Chcemy zająć piąte miejsce w ekstraklasie - podkreśla Miecznikowski.
O dobrej woli w stosunku do białostoczan w Starogardzie Gdańskim ma świadczyć fakt przeniesienia spotkania z Legionem w drugiej lidze w sobotę na godz. 11.
- O 14 mamy wyjazd do Bydgoszczy na rewanżowe spotkanie - dodaje Miecznikowski. - Jurka Karpiuka lubię i spróbujemy pomóc, ale dwóch srok za ogon nie chwycimy. Jeśli nie będziemy mieli wysokiej zaliczki po pierwszym meczu, bardzo nam przykro. Nie możemy mocniej dbać o zespół drugoligowy.
Warto w tym miejscu twardo zaznaczyć, że wystawienie do gry Grzegorza Kukiełki, Łukasza Jagody czy Bartosza Sarzały wcale nie znaczy, że Legion przegra. Jeśli tak się nie stanie, Żubrom pozostaną marzenia.
- Zawsze pozostaje otwarta droga do awansu z trzeciej pozycji - twierdzi trener Karpiuk. - Tak było w poprzednich latach. Trzeba będzie spokojnie poczekać na decyzje Polskiego Związku Koszykówki.
Trener Żubrów Jerzy Karpiuk nie ma szczęścia do awansów. Kilka lat wcześniej bez skutku starał się o wprowadzenie białostockich koszykarzy do ekstraklasy. W kwietniu 2001 r. odbył się historyczny finał Instalu z Notecią Inowrocław. Walka była bardzo zacięta i przebiegała w zaskakujący sposób. Z pięciu spotkań w żadnym nie triumfowali gospodarze. A że białostoczanie byli najlepsi po rundzie zasadniczej sezonu i dysponowali atutem własnego parkietu, przegrali. W decydującym pojedynku - dwoma punktami, które stracili w ostatniej sekundzie. Co ciekawe, w tamtym finale w barwach Instalu wystąpił Roman Olszewski, obecnie grający trener drugoligowca ze Starogardu Gdańskiego.
- Awanse muszą być poparte stabilizacją finansową klubu, odpowiednią organizacją, budżetem - tłumaczy Karpiuk.
Niestety, tego w Białymstoku nikt nie potrafi mu zagwarantować.