Liverpool w półfinale Ligi Mistrzów

Polak w półfinale Ligi Mistrzów! Nie udało się Realowi, nie udało się Bayernowi, udało się Liverpoolowi - Jerzy Dudek nie puścił gola w Turynie i jego klub jest o krok od finału Champions League.

Zobacz zdjęcia ze środowych meczów

Reprezentant Polski zadrżał tylko raz, na dziesięć minut przed końcem, kiedy Cannavaro trafił w słupek. Ułamek sekundy później nad piłką się zakotłowało, sędzia mógł jej nie widzieć, więc Włosi - jak zwykle szukający każdego sposobu na sukces - bezwstydnie unieśli ręce, sugerując, że padł gol. Arbiter nie dał się oszukać. Wściekle zafalowały tylko trybuny. Trybuny przez 90 minut ziejące nienawiścią i pochłonięte nieustającą szarpaniną z policją.

To niewiarygodne, że Liverpool wdarł się do czwórki najsilniejszych klubów w Europie właśnie teraz, gdy spisał już sezon na straty, gdy w Premier League zajmuje ledwie piąte miejsce, gdy przyleciał do Turynu zdziesiątkowany jak żaden inny ćwierćfinalista rozgrywek. Brakowało w środę kapitana i klubowego amuletu Gerrarda, brakowało Kewella i Hamanna (wszyscy kontuzje), brakowało niemogących grać w europejskich pucharach Morientesa i Pellegrino. Środkiem pola dyrygował Xabi Alonso, który nie grał w piłkę cztery miesiące, wspierał go głęboki rezerwowy Nunez, w ataku mecz kończył Cisse, który w bieżącym sezonie nie grał w ogóle.

Włosi się tego nie spodziewali, przecież pamiętają, że Liverpool w pełnym składzie potrafił już wyciąć swoim fanom taki numer jak odpadnięcie z LM po klęsce ze szwajcarskim FC Basel. Dlatego przed meczem mówili wprost: to wymarzony rywal, lepiej trafić nie mogliśmy.

Może dlatego turyńczycy chcieli pokazać, że lekcje od nich mógłby brać sam Leon Zawodowiec. Że eliminują rywali z zimną krwią, że można wątpić, czy w ich żyłach w ogóle płynie krew. Nie rzucili się - jak każda normalna drużyna - do odrabiania wyjazdowych strat. Żadnego frontalnego ataku, żadnych spontanicznych ruchów, nawet kiedy Gianluigi Buffon w ostatniej sekundzie sprzątnął piłkę sprzed butów pędzącego samotnie na jego bramkę Luisa Garcii, wszystko wydawało się pod kontrolą. A kiedy Xabiemu Alonso udało się wreszcie coś wymyślić w środku pola, Paolo Montero zwyczajnie podłożył mu nogę.

Dudek długo setnie się nudził. Mógł zadrżeć po rajdzie skrzydłem lewego obrońcy/pomocnika/napastnika Gianluki Zambrotty, ale Zlatan Ibrahimović spudłował z kilku metrów. Poza tym zapamięta rzut rożny dla gospodarzy. Do przerwy cały jeden. Choć nie musiał bronić jak w transie, to wypadł bardzo solidnie. To on gra dalej, choć jego vis-a-vis z Juve nie puścił w rozgrywkach ani jednego gola na własnym stadionie. To 480 minut z czystym kontem!

- Porażka w Liverpoolu zraniła naszą dumę. W autobusie, kiedy wracaliśmy do hotelu, było okropnie. Wskazywaliśmy na siebie palcami i wszyscy obwiniali wszystkich. Tamtej nocy nie mogliśmy spać - tak gospodarze przysięgali, że są zdeterminowani jak nigdy.

Naturę minimalisty przezwyciężyć jednak trudno. Pierwszy przyzwoity strzał Dudek obronił po przeszło godzinie walki. Juve spokojnie wyczekiwało swojej szansy, więc nawet lubujący się w taktycznych niuansach Włosi mogliby się nudzić. Mogliby, gdyby nie angielski sektor oddzielony szczuplutkim kordonem policji od turyńczyków spragnionych wendety za tragedię na Heysel. Potyczki z karabinierami toczyły się tam od pierwszej minuty.

Italia wyczekiwała tego meczu z przerażeniem. Tydzień temu w Liverpoolu gospodarze rozwinęli transparent "Amicizia" ("Przyjaźń"), składając hołd ofiarom tragedii z 1985 roku - w finale Pucharu Europy zginęło wówczas 39 osób, głównie fanów Juve. Niestety, goście pojednania nie chcieli. Odwrócili się plecami, podnieśli zaciśnięte pięści i wyprostowali środkowe palce. Obiecywali zemstę w Turynie, więc przestraszeni Anglicy zwrócili jedną trzecią przydzielonych im biletów.

W środę na godzinę przed meczem pod stadionem trzeba było się przedzierać przez kłęby gazu łzawiącego. Tam gdzie akurat nie leżały przewrócone płoty, walały się potłuczone butelki, co kilkadziesiąt sekund gdzieś w pobliżu wybuchała petarda. W płomieniach stanęły dwa samochody, w tym jeden policyjny.

Po wtorkowym horrorze na San Siro Europa chyba odetchnęła: włoski finał w Stambule już jej nie grozi.

PSV Eindhoven gra dalej

Po 90 minutach gdy na Stadionie Philipsa w Einhoven wynik był identyczny jak w pierwszym spotkaniu obu drużyn na Stade Gerlain w Lyonie. I miał podobny przebieg. To mistrzowie Francji objęli prowadzenie już w 10. min po strzale niezwodnego w Lidze Mistrzów Sylvaina Wiltorda. Najlepszy piłkarz Francji z 1999 roku w siedmiu meczach tej edycji zdobył sześć goli. A gdy po grzaniu ławki rezerwowych przez rok Arsenal zwolnił go po wygaśnięciu kontraktu, wielu mówiło, że jego kariera jest skończona. - Paul le Guen zaufał mi i ściągnął do Lyonu. A ja, kiedy ktoś na mnie stawia, rosnę - mówił Wiltord w wywiadach. Gospodarze rzucili się do odrabiania strat i dominowali (12 strzałów PSV, 3 OL) ale udało im się dopiero w drugiej połowie. Gola zdobył Brazylijczyk Alex. W dogrywce nic się nie zmieniło, a rzuty karne lepiej strzelali Holendrzy (4:2).

Środowe wyniki Ligi Mistrzów:

Juventus Turyn - Liverpool 0:0

JUVENTUS : Buffon - Thuram, Montero (83. Pessotto), Cannavaro - Camoranesi (84. Appiah), Emerson, Nedved, Olivera (46. Zalayeta), Zambrotta - Ibrahimovic, Del Piero.

LIVERPOOL : Dudek - Finnan, Hyypia, Carragher, Traore - Nunez (58. Smicer), Biscan, Xabi Alonso, Riise - Garcia (85. Le Tallec), Baros (76. Cisse).

PIERWSZY MECZ 1:2, AWANS LIVERPOOLU.

PSV Eindhoven - Olympique Lyon 1:1 (karne 4:2, 1:1, 0:1): Alex (50.) - Wiltord (10.).

PSV : Gomes - Ooijer, Alex, Bouma, Lee - van Bommel, Vogel, Cocu - Park, Vennegoor of Hesselink (57. Beasley), Farfan (85. Robert).

OLYMPIQUE : Coupet - Reveillere, Cris, Cacapa, Abidal - Essien, Diarra, Juninho, Malouda - Wiltord (96. Nilmar), Govou (88. Arfa).

PIERWSZY MECZ 1:1, AWANS: PSV.

W półfinałach Liverpool zagra z Chelsea Londyn, a PSV prawdopodobnie z Milanem (mecz z Interem został przerwany przy stanie 3:0 dla Milanu w dwumeczu).

W finale Ligi Mistrzów zagrają:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.