Widzewiacy wspominają spotkanie z Ojcem Świętym

Prawie z każdym piłkarzem zamienił po kilka zdań, ale kilka minut później nikt nie pamiętał, o czym mówiliśmy. Tak byliśmy przejęci - tak spotkanie z Janem Pawłem II wspomina Tadeusz Gapiński, kierownik drużyny Widzewa

Latem 1982 roku do włoskiego Juventusu Turyn trafił z Widzewa najlepszy polski piłkarz Zbigniew Boniek. Pół roku później jego przyjaciel Johny River wystąpił z propozycją, że zorganizuje zgrupowanie łódzkiej drużyny we Włoszech. W tym czasie widzewiacy przygotowywali się meczów z Liverpoolem, w ćwierćfinale Pucharu Europy. Skorzystali więc z oferty.

Szkoleniowcem ówczesnego mistrza Polski był wówczas Władysław Żmuda, a jego asystentem Tadeusz Gapiński, dziś kierownik drużyny. Oto jak ten drugi wspomina wyjazd, którego nigdy nie zapomni:

- Mieliśmy bazę w mieście na północy Włoch. Trenowaliśmy, graliśmy mecze. Pewnego dnia, już pod koniec zgrupowania, pojawił się u nas polski ksiądz, jak się okazało, Stanisław Dziwisz. Chodził wśród nas, wypytywał, rozmawiał z nami. Większość drużyny poszła na mszę, która on zorganizował. Jak się później okazało, przyjechał sprawdzić, czy zasłużyliśmy na spotkanie z Ojcem Świętym. Zdaliśmy egzamin. Pamiętam, że o audiencji poinformowano nas wieczorem. Miała się odbyć następnego dnia o 6 rano. I od razu pojawił się problem, jak się ubrać. Wtedy wśród polskich drużyn nie było jeszcze zwyczaju ubierania się w jednakowe stroje wyjściowe. Jedni byli więc w marynarkach, inni w swetrach, jeansach, kurtkach czy koszulach. Na pewno nie prezentowaliśmy się w tym wszystkim dobrze. Wpadliśmy więc na pomysł, żeby ubrać się na sportowo. Każdy piłkarz miał czerwony dres adidasa. Problem jednak w tym, że po obozie nie były one zbyt czyste. Trzeba więc było je uprać - każdy robił to sam. Ale z ośrodka musieliśmy wyjechać do Rzymu w środku nocy, więc dresy nie zdążyły wyschnąć. Trzeba było założyć mokre. Ja byłem w lepszej sytuacji, bo jako trener wziąłem z sobą garnitur. Pamiętam, że był z aksamitu, a przywiozłem go z Danii. Audiencja była nieoficjalna. Zaczęła się o godz. 6 rano mszą świętą, w której wziął udział papież, jego współpracownicy i ekipa Widzewa. Później Ojciec Święty przyjął nas w bibliotece. Byłem zaskoczony jego znajomością sportu. Wiedział, że gramy w europejskich pucharach ze słynnym Liverpoolem. Życzył nam, żebyśmy pokonali Anglików. Mówił też o swoim ulubionym klubie, czyli Cracovii, która wówczas była chyba w III lidze. Później z każdym z nas zamienił kilka po zdań. Co najciekawsze, kilka minut po audiencji większość z nas zapomniała, o czym rozmawialiśmy. Tak byliśmy przejęci. Wszyscy dostaliśmy od papieża różaniec. Mam go do dzisiaj, podobnie jak zdjęcia. Nie można było samemu ich robić, ale był fotograf, który wszystkie materiały przekazał Riverovi, a on przysłał je do Polski. To na pewno jedne z najcenniejszych pamiątek w moim życiu. Zapamiętałem też, że po naszym powrocie dziennikarze nie zainteresowali się naszym spotkaniem z Ojcem Świętym. Z tego co pamiętam, napisała o tym tylko gazeta kościelna. Ale to były czasy stanu wojennego. Na pewno mam co wspominać, a poza tym wizyta u papieża pomogła nam, bo wyeliminowaliśmy Liverpool i awansowaliśmy do półfinału Pucharu Europy.

Taki mały, a już gra

Jednym z najmłodszych zawodników ówczesnej drużyny Widzewa był Wiesław Wraga. I on twierdzi, że zapamięta do końca życia po spotkaniu z Ojcem Świętym: - Idąc po schodach do papieskiej biblioteki z każdym stopniem stawałem się mniejszy - opowiada. - Papież podszedł do mnie, pogłaskał mnie po głowie i powiedział: "Taki młody chłopiec, a już gra w piłkę".

Dwa tygodnie później, w meczu z Liverpoolem, Wraga zdobył gola strzałem głową z 16 m. - Może coś w tym było - zastanawia się piłkarz. - Po informacji o śmierci Papieża Wraga wspólnie z żoną i córkami długo oglądaliśmy zdjęcia z audiencji. Różaniec, który wtedy dostałem, podarowałem mamie, a medalik tacie. Wizyta w Watykanie wywarła ogromny wpływ na moje życie duchowe.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.