Rutkowski, Wujec: Historia pewnej wymiany

Pewien słynny polski polityk powiedział kiedyś, że prawdziwego mężczyzny nie poznaje się po tym, jak zaczyna, ale po tym, jak kończy. Ten akurat polityk nie skończył najlepiej, ale ostatnio podobne zdanie (?nieważne, jak zaczynasz, ważne, jak kończysz?) wypowiedział rozgrywający Houston Rockets Mike James. Niniejszy artykuł dedykujemy ekspertom, którzy zarówno początki, jak i końce zawsze potrafią doskonale uzasadnić.

Lato ubiegłego roku. Houston Rockets kupują z Orlando Tracy'ego McGrady'ego, oddając w zamian trzech zawodników pierwszej piątki (Steve Francis, Cuttino Mobley i Kelvin Cato). Zachwytom nie ma końca. To fantastyczne posunięcie szefów Rockets. W Houston gra już przecież wielki chiński center Yao Ming, a teraz dołącza do niego pierwszy snajper NBA. Cóż to będzie za duo! Umarł tandem Kobe - Shaq, niech żyje tandem T-Mac - Yao. Pod okiem znakomitego trenera Jeffa Van Gundy'ego Houston stanie się nową siłą.

A Orlando? Cóż, McGrady stroił fochy, chłopcy musieli się ratować. Ale powinni się bardziej potargować. Steve Francis? A któż to w ogóle jest?

Cięcie.

Grudzień 2004. Houston - wbrew prognozom - częściej przegrywa niż wygrywa. Dlaczego? To oczywiste. Jeff Van Gundy jest marnym trenerem i powinno się go czym prędzej zwolnić. Zawziął się, żeby wszystkie piłki grać do Yao, a przecież nawet ślepy by dostrzegł, że to nie działa - Chińczyk jest za miękki, za grzeczny, za delikatny i bliżej mu do Shawna Bradleya niż do Hakeema Olajuwona.

W ofensywie Rockets kompletnie nie ma miejsca dla dynamitu i efektownych akcji McGrady'ego. Ograniczony trener nie umie wykorzystać talentów T-Maca, ale ten sam się o to prosi. McGrady jest przereklamowaną gwiazdą, nie umie walczyć, przesypia co drugi mecz, nie potrafi zgrać się z Yao, który przecież jest aniołem.

W dodatku skład Rockets jest stary i dziurawy. Nieudolny management zatrudnił latem jednego tylko przyzwoitego rozgrywającego - Boba Surę, który złapał kontuzję i nie wiadomo, czy i kiedy wróci do składu.

Co innego Orlando Magic: Steve Francis to prawdziwy lider (nie to, co marudny McGrady), który potrafi w ostatnich sekundach spotkania rozstrzygać o zwycięstwie. Cuttino Mobley, tak jak wcześniej w Houston, dzielnie gra drugie skrzypce, dobijając przeciwników, kiedy nie wychodzi Francisowi. Wyśmienicie gra debiutujący w NBA skrzydłowy Dwight Howard. No i ziściło się to, o czym kibice Magic marzyli od pięciu lat - do składu powrócił wielki pechowiec ostatnich lat Grant Hill, którego kostka w końcu zrosła się tak jak należy. Magic są rewelacją na Wschodzie. Brawa dla szefów klubu - za odwagę i dalekowzroczność.

Cięcie.

Marzec 2005. Trwa fantastyczna passa Rockets. W ostatnich trzech meczach rozprawili się z czołówką Zachodu - Dallas, Seattle i Phoenix. Wcześniej wygrali też m.in. dwukrotnie z San Antonio. Stają się pretendentem do tytułu - jeśli nie w tym sezonie, to może w przyszłym.

Jak do tego doszło? Ależ to proste. Trener Van Gundy już w Nowym Jorku udowodnił, że potrafi nauczyć swych podopiecznych doskonalej gry w obronie, a taktykę w ataku dopasować do ich umiejętności. McGrady to elita strzelecka NBA - potrzebował trochę czasu, żeby się wkomponować w zespół, ale teraz regularnie zdobywa przeszło 30 punktów. Zaś Yao, jak można się było spodziewać, rozkwita - wystarczy spojrzeć na 27 punktów, 22 zbiórki i 5 bloków w meczu z Phoenix.

Wspomnijmy też o managemencie drużyny, który fantastycznie połatał dziury w składzie, pozyskując Davida Wesleya, Jona Barry'ego, Mike'a Jamesa oraz ulubieńca publiczności Moochie Norrisa.

Co innego Magic. W ostatnich 15 meczach - dziewięć porażek. No, ale można było się tego spodziewać. Wszak Steve Francis to egoista, który nie nadaje się na lidera drużyny. Cuttino Mobley to niepoprawny klakier Francisa - i dobrze się stało, że już go sprzedano do Sacramento. Granta Hilla znowu boli noga - nie zagrał w trzech ostatnich meczach. Dobrze, że młody Howard jak na razie spełnia pokładane w nim nadzieje.

Cięcie.

Koniec kwietnia 2005. Rockets w pierwszej rundzie play-offów. Dlaczego idzie im tak dobrze? Albo tak źle? Na pewno eksperci będą w stanie odpowiedzieć na to pytanie.

Tako rzecze Shaq

"Mamy już dwie strzelby i dwa karabiny. No i mamy czerwony przycisk, czyli mnie" - oto dlaczego dobrze się stało, że Gary Payton nie trafił do Miami.

Kronika towarzyska

Center Chicago Bulls Eddy Curry martwi się brakiem wsparcia ze strony trenera i managementu: "Za krótko mnie trzymają. Każdy zawodnik powinien mieć prawo do więcej niż jednego błędu". Rzeczywiście, trener Scott Skiles jest bardzo na Curry'ego cięty. Po jednym z meczów, w którym jego center nie zaliczył żadnej zbiórki, Skiles powiedział: "Nie rozumiem tego. Powinien coś zebrać, choćby przypadkiem". Grunt to pozytywna motywacja.

Z opublikowanego właśnie jakiegoś bardzo naukowego raportu wynika, że koszykarze NBA to straszne grubasy. Jeśliby za podstawę przyjąć wskaźnik masy ciała BMI, okazuje się, że blisko połowa ma nadwagę. Czterech zaś kwalifikuje się do kategorii "otyli". Najgorzej wypada Shaquille O'Neal, który jednak wcale się tym nie przejmuje: "Jako sportowiec zaliczam się do kategorii Fenomen".

Zawodnicy Miami: Shaq, Dwyane Wade, Eddie Jones, Udonis Haslem, Michael Doleac, Damon Jones, trener Stan Van Gundy oraz prezydent klubu Pat Riley zostaną bohaterami komiksu o superbohaterach. Shaq jest stalowym supersiłaczem, Wade jest superszybki, Eddie Jones - superelastyczny, Haslem ma superwyostrzone wszystkie zmysły, Doleac - leczące superdłonie, a Damon Jones potrafi się dzielić na trzy (też super). Nie udało się nam dotrzeć do informacji, jaki supertalent posiada supertrener SuperStan SuperVan SuperGundy.

Minęły ledwie dwa tygodnie od spektakularnego transferu Chrisa Webbera do Philadelphii, a taryfa ulgowa dla Chrisa już się skończyła. Po przegranym w fatalnym stylu meczu z Golden State został bezlitośnie wybuczany przez filadelfijskich kibiców. Webber (8 punktów, trafił tylko 3 z 12 rzutów) udaje, że nic się nie stało ("Sam miałem ochotę siebie wybuczeć"), ale po kątach mruczy, że nie przywykł do przesiadywania przez pół meczu na ławce, i że ten sezon mógłby się już wreszcie skończyć.

Niezłe numery

Gdy zawodnik zmienia klub w trakcie sezonu i chce odzyskać swój stary numer, wiąże się to z pewnymi kosztami. Chris Webber podarował koledze z Philadelphii Andre Iguodali zegarek za kilkanaście tysięcy dolarów w zamian za prawo do gry w koszulce z numerem 4. Al Jefferson z Bostonu najpierw powiedział, że odda Antoine'owi Walkerowi jego stary numerek 8 w zamian za nauki gry w kosza, ale potem zmienił zdanie i wziął zegarek za 10 tys. dol.

Złota myśl

"Myślę, że szanse są 50 do 50. Może wróci, a może nie wróci" - Todd Musburger, agent Phila Jacksona, o ewentualnym powrocie słynnego trenera do NBA.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.