Choto wrócił do Warszawy

Spóźniony o sześć dni wylądował na Okęciu Dickson Choto. Obrońca Legii zapłaci karę. Zapewne ponad 10 tys. zł. - To nie moja wina. Wcześniej nie byłem w stanie zarezerwować biletu - powiedział

Obrońca z Zimbabwe przyleciał wczoraj z Frankfurtu do Warszawy o godz. 13.25. Było to jego pierwsze spóźnienie. Do tej pory na tle innych afrykańskich piłkarzy spędzających urlopy w ojczyznach wyróżniał się zdecydowanie na korzyść. Najczęściej stosowaną przez nich wymówką była albo śmierć kogoś bliskiego (takiego argumentu w przeszłości najczęściej używał Kenneth Zeigbo - napastnik, którego do dziś przy Łazienkowskiej jeszcze pamiętają) lub trudności z rezerwacją biletów. Tego drugiego argumentu użył tym razem Choto.

- Musimy najpierw usiąść z zawodnikiem i szczerze porozmawiać. Wówczas zadecydujemy, czy i jaką kwotą zostanie ukarany - stwierdził trener Jacek Zieliński. - Liczę się z karą - przyznał na lotnisku Choto. Przypomnijmy, że pierwsze spotkanie legionistów po krótkich wakacjach zostało wyznaczone na ubiegły piątek rano, kiedy to mieli przejść badania wydolnościowe na AWF. Na te badania tylko o kilka godzin spóźnił się Veselin Djoković i od razu został poinformowany, że zapłaci karę. Nieoficjalnie - ok. 10 tys. zł. Inna sprawa, że - tak jak to bywało dotychczas - zawodnik pewnie złoży odwołanie i kara zostanie wyraźnie zmniejszona. Dlatego i Choto, choć spóźnienie było znacznie większe, specjalnie surowiej ukarany nie będzie.

- Dickson w Warszawie? Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę - powtarzał od kilku dni dyrektor sportowy klubu Jacek Bednarz. Wczoraj już musiał uwierzyć, bo obrońcę z Zimbabwe na Legię zawieźli wysłannicy legia.com.pl, którzy pilnowali momentu jego powrotu. Zresztą powrotu Dicksona można było być pewnym. W Legii 24-letni obrońca ma najwyższy kontrakt ze wszystkich piłkarzy. Rocznie dostaje brutto 340 tys. euro (tak ma być przynajmniej do 30 czerwca 2006 r.), musiałby więc być bardzo nierozsądny, żeby zrezygnować z takich pieniędzy. Kara, jaką ewentualnie zasądzi klub, nie powinna zrobić na nim większego wrażenia. A trzeba pamiętać, że w rundzie jesiennej zagrał tylko w kilku meczach ze względu na ciężką kontuzję pachwiny. - Teraz jestem już zdrowy, a okres urlopu przepracowałem bardzo solidnie - zapewnił jednak tuż po powrocie.

Choto twierdził, że jest mu głupio z powodu spóźnienia. Liczył, że zdąży przynajmniej na środowy przedpołudniowy trening i późniejsze badania medyczne. Niestety, samolot, z którego miał się przesiąść we Frankfurcie, miał opóźnienie i dlatego musiał czekać kilka godzin na lot do Warszawy. Na dzisiejszy trening już musi zdążyć.

Deyna nie wróci

W piątek CWKS Legia (zrzeszający wszystkie poza piłkarską sekcje sportowe klubu, a w piłkarskiej mający niewiele ponad 2 proc. udziałów) ustami prezesa Jacka Gmocha poinformował, że klub będzie się starał o sprowadzenie do Warszawy prochów Kazimierza Deyny. Gmoch miał osobiście wybrać się do San Diego, gdzie mieszka rodzina tragicznie zmarłego 15 lat temu najwybitniejszego w historii piłkarza klubu. Zapewne jednak się nie wybierze, bo na inicjatywę z gniewem zareagowała małżonka, Mariola Deyna. Strona internetowa legialive.pl opublikowała jej list, który przytaczamy:

"Ja, Mariola Deyna, jestem urażona wiadomością, która dotarła do mnie przez Steve'a Stuzynskiego i pana Radosiewicza z Polski, którzy powiadomili mnie o zamiarze sprowadzenia prochów mego męża do Kraju przez Jacka Gmocha i CWKS Legia Warszawa. Wiadomością, która najpierw dotarła do środków masowego przekazu w Polsce, a nie do mnie najpierw. Niezależnie od tego dzwonił do mnie redaktor Stefan Szczepłek z "Rzeczpospolitej", zawiadamiając mnie o tym zamiarze. Panowie! Tak się nie robi! Gdzie byliście 23 lata temu? I 15 lat temu, gdy Kazimierz zginął! Oświadczam, że Kazimierz zostanie z nami w USA!!! Daremne są wasze poczynania!

PS Chciałabym uprzejmie podziękować osobom, które przebywając na terenie USA, miały czas, żeby odwiedzić grób mego męża, zostawiając kwiaty, świece, szaliki CWKS Legii. Serdeczne dzięki wam, kibicom Legii Warszawa".

Na tym sprawa wydaje się kończyć. Przypadający na przyszły rok jubileusz 90-lecia klubu trzeba będzie uświetnić w inny sposób.

Copyright © Agora SA