Moniki Bronickiej drzwi z plakatem

Żeglarstwo stało się pasją jej życia, kiedy miała osiem lat. Wówczas to bowiem zdobyła pierwszy puchar w klasie Optimist. Potem jako pierwsza żeglarka z Polski dwa razy startowała w igrzyskach olimpijskich. Była w Sydney oraz Atenach, rywalizując na łódce klasy Europa

Ostatniego dnia mijającego roku Monika Bronicka, zawodniczka Bazy Mrągowo, a później AZS-u Uniwersytet Warmińsko-Mazurski, podjęła decyzję o zakończeniu trwającej 20 lat kariery wyczynowej.

- To najlepszy czas, by sprawdzić się w dorosłym życiu, by poznać smak prawdziwej pracy, nie tylko sportu - twierdzi Monika. - Aktualnie intensywnie się szkolę, bo chcę zdobyć licencję rzeczoznawcy majątkowego. I to jest teraz mój główny cel na najbliższe miesiące. Nie zamierzam jednak rezygnować z żeglowania. Wraz z moim partnerem ruszamy w październiku jego jachtem na półroczny rejs. Odwiedzimy Nową Gwineę, będę na Wyspach Salomona...Czeka mnie cudowna przygoda. Poznawanie nieznanych i przepięknych zakątków świata. I nie ukrywam, że z tego rejsu zamierzam wrócić z materiałem na książkę.

Monika twierdzi, że żeglarstwo było głównym motorem działania w jej życiu. Lata spędzone na wodzie nauczyły ją odpowiedzialności i konsekwencji w dążeniu do celów.

- Pisuję, co prawda, w miesięczniku "Żagle" ale sporadycznie i po rozstaniu z wyczynem oraz regatami nie będę już na bieżąco, więc pewnie i mniej będę publikować.

Monika Bronicka dwa razy brała udział w regatach olimpijskich. Jest pierwszą żeglarką z Polski, która dokonała tego wyczynu. Niestety, olimpijski start w Atenach miała nieudany. Sama zresztą o tym napisała:

- Ja te igrzyska zdecydowanie przegrałam. Trudno mówić o jakiejkolwiek satysfakcji z zajętego 21. miejsca. Żeglowałam źle, nie czułam wiatru i popełniałam wiele błędów. A do tego startu przygotowywaliśmy się naprawdę solidnie. Pojechałam do Aten lepiej przygotowana niż w Sydney. Skąd się wzięły słabe wyścigi, jakie błędy popełniałam? Starałam się to na bieżąco analizować i wyciągać wnioski, ale bez trenera jest to bardzo trudne. Szczególnie gdy regaty trwają tak długo, gdy często po osiem godzin spędzaliśmy na wodzie. Wówczas wsparcie, miłe słowo, ustalenie taktyki są bardzo potrzebne, nie mówiąc już o ustawieniu sprzętu. A ja tego nie miałam. Wiem, że wiedząc o tym wcześniej, powinnam była się z tym pogodzić, zapomnieć, że taka sytuacja istnieje, i starać się liczyć tylko na siebie. Jednak jak trudno jest zapomnieć, że się jest samemu, kiedy wszystkim rywalkom asystują trenerzy. Tak samo, jak trudno mi było zapomnieć o nieprzyjemnej atmosferze, która została stworzona przez polskie środowisko klasy Europa przed moim startem w igrzyskach olimpijskich.

I tego ostatniego Monika nigdy nie zapomni. Tak jak miłego z kolei momentu, kiedy zrodził się w niej zamysł walki o wyjazd na olimpiadę.

- Andrzej Piasecki, trener żeglarstwa Bazy, przywiózł do Mrągowa plakat z regat olimpijskich w Barcelonie i mi go podarował - wspomina Monika. - Plakat powiesiłam na drzwiach w swoim pokoju. Patrzyłam, patrzyłam i wówczas zrodziła się we mnie chęć uczestniczenia w tej imprezie. To był moment, w którym postanowiłam walczyć o wyjazd. I udało się. I to nawet dwa razy.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.