Rutkowski, Wujec: Mniam, mniam Miami

Czternaście zwycięstw z rzędu. Bilans 19-0 w meczach, w których rzucają ponad 100 punktów. Bilans 18-0 w meczach, w których prowadzili po trzech kwartach. Zdecydowane pierwsze miejsce w Konferencji Wschodniej. Co takiego się wydarzyło, że Miami Heat stali się nagle potęgą NBA?

Odpowiedź wydaje się banalnie prosta - do Miami trafił Shaquille O'Neal. A drużyna, do której przychodzi Shaq, z miejsca zaczyna rządzić. Wszystko fajnie, tyle że statystyki Shaqa są najgorsze w jego karierze. Oddaje mniej rzutów (13,9 na mecz - najmniej w karierze) niż w ubiegłym sezonie w Lakers, kiedy przecież ciągle narzekał, że... zbyt rzadko dostaje piłkę. Gorzej zbiera (10,4 zbiórek na mecz - najmniej w karierze). Krócej przebywa na parkiecie (34 minuty - najmniej w karierze). Ba - nawet rzuty wolne trafia z jeszcze gorszą niż zazwyczaj skutecznością (45,8 proc. - najsłabiej w karierze). Jedynie pod względem liczby fauli (4,2 na mecz) Shaq bije życiowe rekordy.

Co więc pozostało z przydomku MDE - Most Dominant Ever - który Shaq tak często sobie nadawał? W ostatnim meczu z Charlotte Bobcats, wielki Shaq zaliczył raptem... trzy zbiórki. W dodatku lata boiskowych zmagań i braku dbałości o własne niemałe przecież ciało dają znać o sobie - O'Neala ciągle coś pobolewa: a to plecy, a to stawy, a to ścięgna, a ostatnio żebra. Żeby chronić obolałe żebra, wpadł na pomysł, żeby zakładać na mecze... kamizelkę kuloodporną.

Jednak prawda jest też taka, że gdyby nie tetryczejący Shaq, to Heat rzeczywiście pałętaliby się gdzieś w środku tabeli Konferencji Wschodniej. Bo samo jego nazwisko powoduje, że centrom drużyny przeciwnej drętwieją nogi. Zwłaszcza że centrzy pokroju Dana Gadzuricia, Nenada Krsticia czy Jasona Colliera wyglądają przy Shaqu niewiele lepiej, niż wyglądałby Adam Małysz przy Andrzeju Gołocie. Ratunku, Shaq ma piłkę, musicie mi natychmiast pomóc, podwoić go, potroić, bo na pewno zaraz się przeze mnie przepcha i załaduje piłkę do kosza. Efekt jest taki, że kolegom Shaqa jest dużo łatwiej i Shaq nie musi dominować tak jak kiedyś.

Najbardziej zyskał na przyjściu O'Neala Dwyane "Flash" Wade. Ten młody (dopiero drugi sezon w NBA) obrońca dogaduje się się z Shaqiem lepiej niż kiedykolwiek Bryant czy Penny Hardaway. Pewnie dlatego, że w przeciwieństwie do nich przez rok grał w NBA bez Shaqa i umie docenić wartość wielkiego centra. A poza tym nie ma jak dotąd gwiazdorskich odjazdów.

Relacje między oboma panami układają się sielankowo. Shaq traktuje kolegę jak młodszego brata, wciąż go chwali, to on wymyślił mu ksywkę. Wade na każdym kroku podkreśla, że sukcesy Heat to przede wszystkim zasługa Shaqa. A przecież to on gra w Heat pierwsze skrzypce - jest najlepszym strzelcem i podającym. W porównaniu z ubiegłym rokiem poprawił wszystkie statystyki i zdobywa średnio w meczu 24 punkty, z doskonałą skutecznością 50 proc.

Wade jest obok LeBrona Jamesa jednym z najbardziej widowiskowych zawodników w NBA. Jego fenomenalny rzut w meczu z Charlotte (z boku, tyłem do kosza, odpychany przez dwóch obrońców) Shaq uznał za jedną z 15 najlepszych akcji w historii NBA (dlaczego akurat 15 - nie mamy pojęcia). A Eddie Jones nazwał to zagranie "Jordanique" - czyli czymś pośrednim pomiędzy Michaelem Jordanem a Dominikiem Wilkinsem.

Zyskują też inni. Damon Jones jest liderem NBA w liczbie celnych rzutów za 3 punkty. Rozwija się specjalista od walki na tablicach i dobitek Udonis Haslem. Eddie Jones rzuca mniej niż kiedyś i bardzo nierówno, ale znakomicie broni. Po 13 latach przegrywania wreszcie z uśmiechem gra Christian Laettner (66 proc. skuteczności z gry w grudniu). Shaq rzeczywiście - tak jak kiedyś Jordan - potrafi z kolegów z drużyny wydobyć to, co najlepsze.

Jest jeszcze dwóch innych bohaterów, którzy punktów wprawdzie nie zdobywają, ale wpływ na sukcesy drużyny mają niebagatelny. Trener z wąsem, czyli Stan Van Gundy, który błyskawicznie zdobył szacunek Shaqa jeszcze rok temu twierdzącego, że dla innego trenera niż Phil Jackson nigdy nie zagra. Van Gundy potrafił szybko wpasować Shaqa w drużynę i wycofać się z niedziałającej taktyki z początku sezonu. Heat mieli grać inside-outside, Shaq miał oddawać piłkę na obwód, skąd Rasual Butler, Eddie Jones i inni katowaliby rywali rzutami za trzy. Ponieważ nie wychodziło, Van Gundy szybko złożył układankę inaczej i przemeblował drużynę, wstawiając do pierwszej piątki Damona Jonesa.

Van Gundy nie miałby jednak co układać, gdyby nie menedżer drużyny Pat Riley. Samo pozyskanie Shaqa było ruchem odważnym, ale nie dla wszystkich oczywistym (Heat oddali przecież w zamian Odoma, Butlera i Granta, czyli 60 proc. pierwszej piątki). Potem Riley zatrudnił grupkę weteranów (Damona Jonesa, Michaela Doleaca, Wesleya Persona czy wspomnianego Laettnera), którzy wpasowali się do Heat bardzo ładnie i żaden nie narzeka.

A sam O'Neal? Szczęśliwy jak już dawno nie był. Schudł, wygrywa, w Miami pogoda dopisuje, a kibice go kochają. Udało mu się wygrać z Lakers w Los Angeles. Kobe Bryant pokłócił się nawet z Karlem Malone i już teraz to już chyba naprawdę nikt go nie lubi. Czegóż więcej potrzeba Shaqowi do szczęścia?

Ano chyba tylko 75 mln dolarów, które chciałby zarobić, przedłużając kontrakt.

Kronika towarzyska

Steve Francis z Orlando chyba nie był grzeczny. Od Świętego Mikołaja dostał tylko skarpetki do gry w koszykówkę - za to w dużych ilościach. Bardzo grzeczny był natomiast Rich DeVos, właściciel Magic - Święty Mikołaj położył mu pod choinką kluczyki do maybacha (cena 357 tys. dol.).

Richard Jefferson z New Jersey obdarował wszystkich kolegów z drużyny iPodami. Nie był jednak do końca zadowolony z zakupów: "Chciałem wszystkim kupić różowe, tak na złość, ale zabrakło".

W Dallas Mavericks nie ma już Steve'a Nasha, ale za to jest trzech nowych rozgrywających. Oto, co o nich sądzi trener Don Nelson: "Jeden jest za stary (Darrell Armstrong, 35 lat), drugi jest za młody (debiutant Devin Harris), a trzeci nie jest rozgrywającym (Jason Terry)".

Yao Ming wykonuje średnio 8,75 rzutów wolnych, kiedy Rockets grają na własnym parkiecie, ale tylko 4,9 w meczach wyjazdowych. Dlaczego? "Świetne pytanie. Świetne pytanie. Naprawdę świetne pytanie" - odpowiedział trener Jeff Van Gundy.

Isiah Thomas poza zarządzaniem Knicks szuka pomysłów na biznes. Wszedł do spółki, która ma rozwinąć sieć... barów popcornowych. Isiah najbardziej lubi popcorn czekoladowo-karmelowy.

Tako rzekli o Shaqu

"Różnica jest taka, że lubię Kobego, a Shaqa kocham. A wiecie dlaczego? Bo Shaqa znam, a Kobego nie znam" - Magic Johnson.

Niezłe numery

21 rzutów na mecz (ze słabą skutecznością 40 proc.) oddaje Kobe Bryant. Dlaczego aż tyle? "Koledzy zaczęli mnie prosić, żebym więcej rzucał. Uważają, że zbyt często im podaję. Przyszli i powiedzieli: Wiesz co, Kobe? Powinieneś być bardziej agresywny w ataku. Nie martw się o nas, my też zdobędziemy swoje punkty". Oj, Kobe, Kobe, wkręcają cię, a ty tego nie widzisz.

Bohater tygodnia

Drew Gooden. Za piękną akcję z meczu Cleveland - Atlanta, w której podanie Josha Childressa na alley-oop zakończył efektownym slam dunkiem. Problem w tym, że Childress jest zawodnikiem Atlanty, a Gooden gra w Cleveland i zapakował piłkę... do swojego własnego kosza.

Złota myśl

"Kiedy schodzę z parkietu, jest tak, jakby waliła się wieża Eiffla" - Steve Francis. Grunt to wysoka samoocena.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.