Rozmowa ze Zbigniewem Kamińskim, prezesem Turowa

KOSZYKÓWKA. - Największy mój błąd to zatrudnienie trenera Andrzeja Kowalczyka. To nie jest zły szkoleniowiec, ale albo on nie nadawał się do Turowa, albo Turów do niego - mówi prezes zgorzeleckiego klubu Zbigniew Kamiński

Dariusz Kopeć: Zadowolony jest Pan z mijającego roku?

Zbigniew Kamiński: Nie jestem. Przegraliśmy parę meczów, które powinniśmy wygrać. Chodzi mi tu przede wszystkim o porażki z Astorią Bydgoszcz czy Gipsarem Stalą Ostrów. One nie powinny się zdarzyć.

Ale chyba może być Pan dumny, że jako prezes doprowadził Pan po 26 latach Turów z powrotem do ekstraklasy.

- Rzeczywiście, to jest jakiś sukces, niemniej my nie poprzestajemy tylko na tym. Chcemy zaistnieć w tej lidze. Jesteśmy beniaminkiem i zapłaciliśmy frycowe i kilka meczów przegraliśmy naprawdę frajersko. Ale taki jest sport. Jak oglądałem ostatnio mecz Śląska z Polpahrmą, to wrocławianie wygrali go w takim stylu, w jakim my ulegliśmy Gipsarowi czy Astorii.

Co uważa Pan za swój największy tegoroczny sukces...?

- To, że organizacyjnie udało nam się dobrze przygotować do rozgrywek ekstraklasy. Tu nie chodzi mi tylko o zaplecze finansowe, ale przede wszystkim mam na myśli tych wszystkich ludzi pracujących w klubie. Nie musieliśmy szukać kogoś z zewnątrz, aby poradzić sobie organizacyjnie w ekstraklasie.

..a porażkę?

- To zdecydowanie zatrudnienie trenera Andrzeja Kowalczyka. Trudno jest mi przyznawać się do błędów, ale w tym wypadku popełniłem go. Nie mówię, że to zły szkoleniowiec, ale albo on nie nadawał się do Turowa, albo Turów do niego. Być może Kowalczyk nieco wypalił się na kadrze, gdzie mu wyraźnie nie szło i potem odbiło się na wynikach naszego klubu. Zresztą ten etap mamy już za sobą. Teraz rozpoczęliśmy nowy z trenerem Mariuszem Karolem

Coś Pana zaskoczyło w polskiej lidze?

- Jedna rzecz: nie spodziewałem się, że tak szybko nastąpi krach finansowy pewnych klubów. Mam tu na myśli Noteć Inowrocław oraz Unię/Wisłę Kraków. Wydawało mi się, że wszystkie zespoły przynajmniej dotrwają do połowy sezonu, że Polska Liga Koszykówki nie dopuści do startu bankrutów. Rozmawiałem z tym z prezesem PLK Januszem Wierzbowskim. On mi powiedział, że wszystkie kluby przedstawiły na piśmie gwarancje finansowe. Widać, że papier wszystko przyjmie, ale rzeczywistość często jest nieco inna.

Mówi Pan o Noteci i Wiśle. Z prezesami obu tych klubów był Pan w konflikcie w tym sezonie. Szef Wisły zarzucał Panu, że Turów prowadzi rozbójnicką politykę transferową, z kolei szef Noteci miał pretensję o to, że uzależnił Pan przełożenie wyjazdowego meczu z jego drużyną od tego, że spotkanie zostanie rozegrane w Zgorzelcu.

- Z prezesem Wisły Marcinem Fallem długo ostatnio rozmawialiśmy. Wyjaśniliśmy sobie parę spraw, złożyliśmy sobie świąteczne życzenia i dziś już mogę powiedzieć, że nasze kluby są zaprzyjaźnione. Co do szefa Noteci Cezarego Rydlichowskiego to uważam, że to my postąpiliśmy fair. Zapłaciliśmy im za przyjazd, za hotel. Poza tym szef Noteci dziękował mi za to w hali Turowa.

Przed sezonem mówił Pan, że chce Pan oprzeć skład Turowa na polskich koszykarzach, a także zapewniał, że kadra klubu będzie liczyć 14-15 graczy. Nic z tego nie wyszło.

- Potwierdzam, że to wszystko mówiłem, ale niestety także tu się myliłem. Co do zatrudniania Polaków, to podobnie chyba jest w piłce nożnej. Nasi gracze mają ogromne mniemanie o sobie. Bo jeśli koszykarz, który nic wielkiego nie osiągnął, żąda na starcie kontraktu na poziomie 12 tysięcy dolarów, to lekka przesada. Do tego jeszcze ma masę wymagań co do samochodu i mieszkania. W takim wypadku wolę postawić na koszykarza z zagranicy. On wcale nie jest gorszy, czasem nawet lepszy, a zgodzi się tu grać za 5 tysięcy dolarów. Nie ma co przepłacać. Co do szerokiego składu mogę powiedzieć tyle, że gracze, którzy nas opuścili, zrobili to niejako na własne życzenie. Sławek Nowak spisywał się wyjątkowo słabo na treningach, a Darka Skowrońskiego z gry wyeliminowała kontuzja. Sam zawodnik zapowiedział już zakończenie kariery. Z kolei Marcin Stokłosa wyleciał z powodów dyscyplinarnych. Kilkakrotnie złamał klubowy regulamin.

Ostatnio polski świat koszykarski obiegła wiadomość o zdyskwalifikowaniu za doping Filipa Dylewicza. Jak Pan zareagował na to?

- Byłem zszokowany. To jest smutne, że coś takiego zdarza się w polskiej koszykówce

Zastanawiał się Pan, jakby Pan zareagował, gdyby przyłapano na dopingu gracza Turowa?

- Nie chciałbym, aby tak się stało, ale jestem przygotowany na taką ewentualność. Są zapisy w kontrakcie regulujące te sprawy. Wyraźnie jest napisane, że koszykarz ma zabronione spożywania narkotyków, środków dopingujących i nadużywania alkoholu.

Podobno kazał Pan zamontować alkomat, aby każdy zawodnik był sprawdzany przed treningiem.

- Rzeczywiście, kupiłem alkomaty. Trenerzy mogą kontrolować graczy w ten sposób. Nie może być tak, aby zawodnik przychodził na trening pijany, choćby był tylko "ubzdryngolony piwem". Zawodnicy muszą podchodzić do swojego zawodu profesjonalnie.

Kłopoty dyscyplinarne były nie tylko ze Stokłosą, ale także z Brandunem Hughesem.

- Nie potwierdzam, nie zaprzeczam. Muszę jednak powiedzieć, że część tych opowieści o Brandunie i jego wyczynach jest po prostu zmyślona. Też słyszałem, że wybiera się na przykład do Krakowa na święta. Tymczasem poprosił mnie o bilet lotniczy do Chicago. I dostał.

Turów Zgorzelec w europejskich pucharach. Wyobraża Pan to sobie?

- Nie wyobrażam. Przynajmniej na razie. Chcemy najpierw godnie zakończyć ten sezon w polskiej lidze. Na razie nie jesteśmy gotowi organizacyjnie na występy w Europie.

Ma Pan na myśli halę, która nie spełnia wymagań?

- Nie tylko. Załatwianie wyjazdów, hoteli w Polsce to zupełnie co innego niż organizowanie takich spraw zagranicą. Do tego potrzeba nowych ludzi, innego myślenia. Nie wykluczam, że kiedyś wystartujemy w pucharach, ale dziś na konkretną odpowiedź na to pytanie jest zdecydowanie za wcześnie

Nowa hala przydałaby się w Zgorzelcu. Chętnych na oglądanie meczów Turowa jest więcej niż dwa tysiące [pojemność obecnej hali - dop. red.].

- To prawda, ale budowa nowej hali to na razie utopia. Gmina nie wyłoży bowiem 60 czy 70 milionów, bo jej na to nie stać. Elektrownia i kopalnia pewnie mogłyby to sfinansować, ale one nie są zainteresowane taką inwestycją. Być może znajdzie się jakiś chętny. W worku turoszowskim jest wiele firm, przedsiębiorstw o sporych obrotach i zyskach. Jednak i je trudno będzie przekonać do wyłożenia tylu pieniędzy. Niemniej będziemy lobbować na rzecz nowej hali.

Wspomniał Pan o elektrowni i kopalni Turów, czyli bogatych firmach, które finansują klub. W przeciwieństwie do innych prezesów ligi nie musi się Pan martwić, że sponsor będzie miał kłopoty finansowe czy że się wycofa. Tym bardziej że jest Pan członkiem zarządu kopalni.

- To prawda. Póki jest węgiel brunatny, to firmy będą dobrze prosperować. Mamy bardzo dobry układ z tymi firmami. Na przykład pieniądze z kopalni mamy przekazywane na zasadzie darowizny. Firma ma jednak nad tym kontrolę. Muszę rozliczyć się z każdej wydanej złotówki. Poza tym klub funkcjonuje na zasadzie oddziału kopalni.

Czyli gracze są na etacie w kopalni?

- Nie. Ten oddział to jest bardziej na papierze niż w rzeczywistości. Ujęty jest w strukturze organizacyjnej. My mamy swój oddzielny budżet. Nim dysponujemy i podpisujemy z graczami profesjonalne kontrakty

Na jakiej zasadzie elektrownia przekazuje pieniądze?

- Elektrownia reklamuje się poprzez nasz klub.

Ale przecież to monopolista, nie ma konkurencji i potrzeby reklamowania się.

- To prawda, tyle tylko, że firma ma budżet reprezentacyjny, który ma prawo wydać na sponsorowanie sportu. Oczywiście elektrownia mogła wykupić banery na Biegu Piastów, ale wybrała wspieranie Turowa. Dzięki temu firma ma do dyspozycji sporo wejściówek na mecze, które może rozdać swoim pracownikom.

Swoją przyszłość widzi Pan w sporcie czy w przemyśle górniczym?

- Utrzymuję się od wielu lat z pracy w kopalni i tam widzę dla siebie przyszłość. A z prezesowania Turowa powoli się będę wycofywać.

To już powtarza Pan od dawna.

- Na razie nie mógłbym się wycofać, bo wiem, że jestem potrzebny i mam wiele rzeczy do zrobienia w tym klubie. Niemniej na pewno wciąż szukam kogoś, kto to przejmie, będzie firmował własnym nazwiskiem, a ja ewentualnie będę mu tylko pomagał z boku.

Czego życzyć prezesowi Turowa na zbliżający się rok?

- Aby druga runda była lepsza od tej pierwszej. Aby zespół w końcu zaczął grać na miarę swojego potencjału kadrowego. Myślę, że 5.-6. miejsce jest w naszym zasięgu. A jak uda się wyżej, to już będzie naprawdę dobrze

Copyright © Agora SA