Małysz trzeci w Oberstdorfie

Adam Małysz znów na podium w konkursie Turnieju Czterech Skoczni! - To trzecie miejsce cieszy, a moja forma wciąż rośnie - stwierdził po dekoracji. Znów nie miał sobie równych Fin Janne Ahonen, który po raz pierwszy wygrał w Oberstdorfie, ale już po raz ósmy raz na dziewięć występów w sezonie.

Nie wiadomo czy Małysz oglądał podczas świąt w telewizji kolejną powtórkę filmu "Żądło" (startował wówczas w mistrzostwach Polski w Zakopanem). Postanowił jednak, niczym uśmiechający się pod identycznym wąsem Paul Newman, zaprosić do pokerowej zagrywki pokonanego w tym sezonie tylko raz Ahonena. - Jest zasada, żeby bić mistrza. A skoro Janne jest niepokonany... trzeba było go sprowokować - tłumaczył drugi trener polskiej kadry Łukasz Kruczek.

I Małysz odpuścił występ w kwalifikacjach. Dzięki temu z numerem 50. wystartował w jednej - ostatniej parze z Finem. - To bardzo mądra decyzja. Adam zrobił ruch - pokazał, że jest w świetnej formie i odczekał. Ahonen miał się nad czym zastanawiać. Fin wiedział, że jest w super-formie już miesiąc i że lada moment ona zacznie spadać, bo taka jest kolej rzeczy. Adam zmusił go do myślenia, czy to już teraz - komentował były trener polskich skoczków Apoloniusz Tajner.

Wydawało się, że bluff odniesie dobry skutek. Na treningu poprzedzającym konkurs Polak skoczył 131 m, a Fin o pół metra krócej. Ale w pierwszej serii, gdy obaj skakali sekundy po sobie, a więc w tych samych warunkach, Małysz poleciał na 124,5 m, a Ahonen na 127. Przedzielał ich jeszcze Japończyk Daiki Ito (125 m). W drugiej serii Ahonen wyjął jednak asa z kieszeni - skoczył 133,5 m - i znów miał wyższe karty. Małysz osiągnął tylko 129 m. W dodatku okazało się, że "karetę króli" ma Roar Ljoekelsoey, dopiero 18. po pierwszej serii. Wiatr powiał mu pod narty i poleciał aż na 140 m! Po chwili wiatr przestał wiać i wszystko wróciło do normy, a Norweg długo figurował na pierwszym miejscu. Pokonał go dopiero w ostatnim skoku niesamowity Ahonen.

- To wszystko co się dzieje to jak jakiś wspaniały sen. I wciąż trwa. Wygrywam. Wszystko jest super! - cieszył się po zawodach.

Tymczasem w reszcie stawki wielkie zamieszanie sprawił system KO. Dzięki temu, że przegrany zawodnik odpada do 30. zakwalifikował się Krystian Długopolski, który skoczył zaledwie 105 m. Jego rywal, Niemiec Hans Petrat, nie przekroczył bowiem 100 m. Natomiast Robert Mateja dobrym wynikiem 115,5 metra przegrał z Maksymilianem Mechlerem (118,5) i musiał drżeć do końca stawki czy wejdzie do finału jako "lucky looser" (jeden z pięciu przegranych z najlepszym wynikiem). Wszedł.

- Cały ten system KO został stworzony pod kibiców, żeby mieli większe atrakcje. Ale dla zawodników nie jest on sprawiedliwy. Ci z pierwszej dziesiątki zawsze sobie poradzą i przejdą. Ale tacy, którzy ścigają czołówkę, ciułają punkty, punkciki często są pokrzywdzeni. Któryś z nich może mieć szósty najlepszy wynik, a do finału nie wejdzie - mówił drugi trener polskiej kadry, Łukasz Kruczek.

Ostatecznie Długopolski (drugi skok na 107 m) zajął 28. miejsce. - To moje pierwsze punkty w Pucharze Świata od 1997 roku. Dłuuugo na nie czekałem - mówił. - Czuję się w świetnej formie fizycznej, ale mam braki w technice. O rany! Mateja naprawdę 129 m! Skubany! - przerwał. Zawodnik Wisły Zakopane rzeczywiście poleciał aż tak daleko i zajął ostatecznie 14. miejsce. - No co, normalka. Nic nadzwyczajnego - powiedział na dole. I dodał, że przeciwieństwie do Długopolskiego ma problemy nie z techniką lecz siłą, po czterotygodniowej przerwie z powodu kontuzji.

Długi lot Matei był sygnałem, że wiatr zaczął wiać pod narty, co najlepiej wykorzystał Ljoekelsoey. - Mój pierwszy skok był koszmarny. A drugi spełnieniem marzeń skoczka. Perfekcyjny. Jestem więc rozczarowany i zachwycony drugim miejscem - powiedział po skokach Norweg.

Wyniki konkursu

Klasyfikacja generalna PŚ

Czy Ahonen wygra wszystkie konkursy TCS?
Copyright © Agora SA