Szef polskiego sportu: Nie był to zły rok

Radosław Leniarski: Czy to nie chore, żeby zapasy lub ciężary dostawały od PKS więcej pieniędzy niż koszykówka lub siatkówka?

Andrzej Kraśnicki, szef Polskiej Konfederacji Sportu: Chcemy to zmienić. W 2005 r. sporty zespołowe dostaną zdecydowanie więcej pieniędzy, niż dotychczas dostawały, ponieważ ulegliśmy argumentom, że ich społeczne oddziaływanie jest większe, niż wskazywałaby dotychczasowa pomoc.

Do tej pory za złoty medal mistrzostw Europy w zapasach - to nie jest co prawda najlepszy przykład, bo od dawna nie było nie tylko złotego medalu, ale w ogóle żadnego - był dla PKS tyle samo wart co tytuł mistrza Europy naszych siatkarek, czyli około 200 tys zł. Zważywszy popularność obydwu sportów, gdzie tu sens?

- Tak mówił regulamin, na który wszyscy się dotąd zgadzali. Jednak podczas ostatnich narad PKS pan Pałus wskazywał na niesprawiedliwe czy też nieadekwatne dysponowanie pieniędzmi i dlatego to zmienimy. Ale trzeba też pamiętać, że gry zespołowe mają dużo większe możliwości finansowania z innych źródeł niż sporty indywidualne. Nie możemy pozbawić ich pieniędzy, bo nie dadzą sobie rady.

To jak procentowo będą rozdzielone pieniądze w przyszłym roku między sporty indywidualne i zespołowe?

- Jeszcze nie zdecydowaliśmy.

Czy dyscypliny indywidualne otrzymają mniej pieniędzy?

- Na pewno, choć w sumie na sport wyczynowy otrzymamy 13 proc. więcej niż rok temu. Przygotowaliśmy specjalny program do oceny wyników ostatnich czterech lat. Do 31 grudnia będziemy mieć pełne opracowanie, która dyscyplina zasługuje na większą pomoc, a która na mniejszą, która wykorzystała racjonalnie i z sukcesem pieniądze państwa. Wzięliśmy pod uwagę liczbę możliwych do zdobycia medali i liczbę zdobytych, miejsce w światowym rankingu, koszty pozyskania medali oraz zasięg społeczny dyscypliny, czyli liczbę zawodników czy sekcji).

Skoki narciarskie dzięki jednemu Małyszowi dają nam medale i są bardzo popularne wśród kibiców, ale uprawiają je nieliczni. Powinny dostawać więcej pieniędzy?

- Tam jest 70 zawodników, oni nie są w stanie nawet przerobić więcej pieniędzy. Chcemy jak najbardziej zobiektywizować wydatki.

Czy poszczególne dyscypliny powinny się bać spotkania w sprawie budżetu? Np. zapasy, ciężary albo inne...

- Teraz większą wagę przewiążemy do najważniejszych zawodów, czyli igrzysk olimpijskich. Na przykład porównując sukcesy na imprezach, najmniejszą wartość przypiszemy imprezom rok po igrzyskach, kiedy panują właściwie sportowe wakacje. Z roku na rok wartość sukcesu na kolejnych mistrzostwach świata będzie wyższa, a najwyższa na igrzyskach olimpijskich. Sprawdzając w ten sposób, co działo się w ostatnich czterech latach, dokonamy swoistego remanentu w sporcie i według nowego programu ułożymy budżet na 2005 r. Na pewno niektóre dyscypliny - te, w których największe sukcesy przychodziły przed igrzyskami - na tym stracą.

Domyślam się, że myśli Pan o kajakarstwie?

- Pewnie kajaki dostaną mniej. Sport musi bardziej nastawić się na osiąganie sukcesu na najważniejszej imprezie, a tu kajakarze zawodzili. W 2004 r. zdobyliśmy w sporcie 507 medali, o 25 więcej niż rok wcześniej. Czyli nie był to zły rok dla sportu. Ale zostanie zapamiętany jako jeden z najsłabszych, jako wręcz klęska sportu. Dlaczego? Z powodu niepowodzenia na igrzyskach.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.