Małysz: Niczego nie obiecuję, ale...

Moje skoki są lepsze niż w Kuusamo. Dwa czy trzy były już takie, że spokojnie mógłbym rywalizować z czołówką. Ale niczego nie obiecam, bo głupio by było rozczarować kibiców, gdybym nie był w pierwszej trójce - mówi Adam Małysz. W czwartek polska kadra miała idealne warunki do trenowania, Małysz skakał dobrze i daleko.

"Idealne warunki" to - dla skoczka - znaczy przede wszystkim jedno. Brak wiatru. W czwartek świerki otaczające skocznię stały nieruchomo, jak głazy. Najmniejszego podmuchu, najmniejszego drgnięcia, nic nie padało z nieba. Było tylko zimniej niż w Kuusamo, ale norweskie -5 stopni to - w porównaniu z Finlandią - właściwie odwilż.

W takich warunkach Małysz oddał, w pierwszej turze, trzy bardzo dobre skoki. Za drugim razem wylądował na 130 metrze, kilkanaście minut później - o dwa metry dalej. To właśnie o tych próbach powiedział, że - gdyby tak skakał zawsze - spokojnie rywalizowałby z najlepszymi. Co ciekawe Małysz jechał z siódmej belki, a - co ciekawe - w środę z wyższego rozbiegu (numer 10) nawet nie zbliżył się do granicy 130 m. - Dziś były inne warunki. Tory były bardzo oblodzone, narty jechały jak po szkle. Ale, rzeczywiście, co skok, to lepiej - tłumaczył Heinz Kuttin.

Małysz koncentruje się teraz - jak sam mówi - na dwóch sprawach: pozycji dojazdowej do progu ("chcę wygodnie dojechać do progu, na razie tak do końca jej nie czuję") i odbiciu ("staram się złapać czucie, trafiać w punkt, jest o niebo lepiej niż było, ale - choć - jeszcze czegoś mi brakuje - zmierza ku jeszcze lepszemu"). Odległości nie są w tym momencie dla Adama najważniejsze. - Na dystans naprawdę nie zwracam uwagi. Chcę wyczuć próg, a potem czuć swobodę w locie - mówi. - Jak to przyjdzie, to i odległości będą.

Kwadrans po 12 Małysz skakanie przerwał. Razem z trenerami Kuttinem i Łukaszem Kruczkiem analizowali wszystko w drewnianym domku, który służy skoczkom za szatnię. Polacy dzielą go razem z Rosjanami. Po 13 do skakania wrócili tylko Małysz i Wojciech Skupień. Tomasz Pochwała i Mateusz Rutkowski pojechali do hotelu. - Słaby jestem - mówił Rutkowski. - Schudłem trzy kilo, potem przytyłem półtora. I przez te wahania wagi nie mam mocy.

W drugiej sesji Małysz skoczył aż cztery razy. Lądował między 123 a 127 metrem. Zawsze musiał się wdrapywać na skocznię po 150 stopniach drewnianych schodów. Łydki drżą już po jednym wejściu. - Schody? Nie zwracam na nie uwagi. Nie mam wyjścia. Wiem jedno: brakuje mi skoków. Skoro jest szansa, by trenować, żeby złapać czucie, to muszę korzystać z okazji. A dziś to nawet spojrzałem w okolice miejsca, gdzie skoczyłem, kiedy ustanawiałem rekord [138,5 metra, skala kończy się na 140 metrze - rb]. To bardzo daleko, ale przy dzisiejszych możliwościach można skoczyć jeszcze dalej.

O rywalach, którzy trenowali dotąd głównie w Lillehammer i dopiero w czwartek zjawili się w hotelu w Trondheim, Małysz nie myśli. - Wiem jedno: niektórzy są naprawdę dobrzy. Ja, żeby im dorównać, muszę dążyć do swojej formy.

Polski skoczek jest bardzo ostrożny w jakichkolwiek prognozach. Wynika to i z wrodzonej skromności i realnej ocenie możliwości. - Liczę na to, że zrobię postęp w porównaniu z Kuusamo - mówi Małysz. - I nie powiem, że już jest "super". Bo skończy się jak w Kuusamo - oczekiwania były wielkie, a wynik słaby. Uratować mnie może tylko spokój. Nie mogę mieć za dużych oczekiwań. W Kuusamo skakałem słabo. I trudno, żeby dwa czy trzy treningi wszystko zmieniły na tyle, by już w Norwegii było zwycięstwo. Trudno w tak krótkim czasie poprawić każdy błąd. Takich cudów, żebym wygrywał, nie ma. Wiem, że kibice czekają na Trondheim. A ja nie powiem, że optymalna forma przyszła już "teraz". Bo jeszcze nie przyszła. Jak wszystko poprawię, to sama się znajdzie.

Dziś Małysz ma 27. urodziny. Od dziennikarzy dostanie tort. - Żadnego świętowania nie będzie, nie ma kiedy. Może w niedzieię, jak jeszcze wynik będzie dobry, wypijemy po jakimś piwku. Ale zobaczymy - śmiał się najlepszy polski skoczek.

Czy Małysz stanie na podium w Trondheim?
Copyright © Agora SA