Sławomir Kruszkowski już w Toruniu

W Atenach przegraliśmy, ale nie umiem powiedzieć co będzie dalej z naszą osadą. Wszystko jest jeszcze zbyt świeże na deklaracje, ale myślę, że powinniśmy spróbować jeszcze raz w Pekinie - mówi Sławomir Kruszkowski po powrocie z igrzysk olimpijskich w Atenach

Wczoraj o 6 rano wioślarz AZS-UMK lądował na warszawskim Okęciu. W tej samej grupie przylecieli do Warszawy triumfatorzy z Aten: mistrzowie olimpijscy Robert Sycz i Tomasz Kucharski, a także brązowi medaliści Mateusz Kusznierewicz i Agata Wróbel. Wioślarze z czwórki podwójnej nie byli jednak w stanie oglądać radosnego powitania kolegów. Przebili się przez kordon ochroniarzy i opuścili lotnisko bocznym wyjściem. - Nie widziałam jeszcze męża w takim stanie - przyznała Żaneta Kruszkowska.

W Toruniu czekali na niego krewni, przyjaciele z klubu, dziennikarze i sponsorzy. Po wyjściu z autobusu na twarzy sportowca pojawiły się łzy, wywiadów udzielał zduszonym głosem. Po kilkunastu minutach pojawił się pierwszy uśmiech. - Mam trochę walizek. Każdy teraz bierze jedną i zasuwamy na górę - zażartował w końcu.

Joachim Przybył: Emocje po finale olimpijskim zdążyły już opaść?

Sławomir Kruszkowski: Trudno to określić, ale cały czas mam wrażenie, że to jeszcze wszystko trwa. Na mecie nie dotarło do nas to, co się stało, my chcieliśmy płynąć dalej, jeszcze raz. To będzie się jeszcze długo ciągnęło. Jak wysiadłem na lotnisku, to wydawało nam się, że najgorsze będzie za mną. Tam przecież czekało powitanie na Roberta Sycza i Tomasza Kucharskiego, wyszedłem bocznym wyjściem, bo nie byłem w stanie tego oglądać. Tak niestety jest. Jeszcze się z tym nie pogodziłem i tak łatwo się nie pogodzę.

Mimo wszystko jesteście drugą polską osadą na igrzyskach olimpijskich. Czy to nie jest powód do radości?

- To jest sukces, ale wszyscy liczyliśmy na więcej. Gdy startowaliśmy do finału, wiedzieliśmy, że dwójka zdobyła złoto. My też bardzo chcieliśmy wygrać. Być może nas to zgubiło, może pojechaliśmy zbyt ambitnie, za mocno, może zbyt dużo było ułańskiej fantazji i na finiszu za to zapłaciliśmy. Stało się, tego już się nie naprawi.

Co myśleliście przed wyścigiem? Może byliście zbyt pewni medalu?

- Chcieliśmy złota i walczyliśmy o pierwsze miejsce. Zdawaliśmy sobie sprawę, że to jest na wyciągnięcie ręki, że jest wielka szansa na złoto. Do tego doszedł sukces Roberta i Tomka. Myśleliśmy: im się udało, dlaczego nam nie ma się udać. Ludzie cały czas pytają czy wiedzieliśmy, czy nie widzieliśmy jak to wyglądało. Wydawało nam się, że kontrolujemy cały bieg, że wszystko wiemy. Ale tak naprawdę to co docierało do naszych oczu mózg nie potrafił tak szybko przetworzyć. Za późno uświadomiliśmy sobie jaka jest sytuacja na finiszu.

W połowie dystansu wydawało się, że macie doskonałą pozycję wyjściową do ataku na złoty medal...

- Taktyka była prosta: od początku wiosłować na maksa. W finale nie mogło być kalkulacji, że walczymy o srebro czy brąz. Być może ta stawka nas trochę przerosła, ale przecież inaczej nie mogliśmy postąpić.

Nie widzieliście finiszującej Ukrainy?

- Człowiekowi wydaje się, że wszystko kontroluje, że wie jak wygląda rywalizacja. Tylko że to wszystko widzi kątem oka. Oglądałem nasze czasy. My nie popłynęliśmy wolniej ostatnich 500 metrów, ale rywale przepłynęli je szybciej.

Dzisiaj w Warszawie Sycz z Kucharskim mówili, że tylko nastawienie na walkę o złoto przynosi odpowiednie efekty. Pod tym względem chyba nie macie sobie nic do zarzucenia?

- Zrobiliśmy wszystko na co nas było stać, a nawet jeszcze więcej. Po biegu byliśmy skrajnie wyczerpani. Praktycznie nie byłem w stanie poruszać się przez cały następny dzień. Jechaliśmy na maksa. Nie ma sensu szukać usprawiedliwienia. Przegraliśmy medal frajersko i tyle.

Zaskoczyli was zwycięzcy olimpijskiego finału Rosjanie?

- Trochę tak. Wiedzieliśmy, że nie możemy pozwolić nikomu uciec na początku. Było wiadomo, że w finale tego nie odrobimy. Niemców w ogóle nie było w tym biegu, choć wcześniej wyskakiwali od razu ze startu na długość łodzi do przodu. My postanowiliśmy zaryzykować. Poszliśmy na maksa i przegraliśmy 0,07 sekundy. Wiecie jak nas teraz mówią? Agenci 007. To była różnica 10 centymetrów...

Jak była wasza reakcja na mecie?

- Na początku niczego nie byliśmy pewni. Stanęliśmy za metą i łudziliśmy się, że medal jednak będzie. Gdy jednak okazało się, że jednak skończyliśmy na czwartym miejscu w ogóle nic nie mówiliśmy. Dopiero po kilku godzinach padły pierwsze słowa. Nie analizowaliśmy biegu, bo to nie miało sensu. Co by to zmieniło? Każdy to przeżył na swój sposób.

A jak zareagował trener Aleksander Wojciechowski?

- Bardzo było mi go żal. Nie widziałem go jeszcze w takim stanie. Zwykle jest to facet uśmiechnięty, wesoły, a po finale nie mogłem go poznać. Myślę, że my w czwórkę razem nie przeżyliśmy tego tak mocno jak on jeden. Po prostu go nie ma.

Co dalej? Będziecie próbowali zdobyć medal na kolejnych igrzyskach olimpijskich w Pekinie?

- Teraz jeszcze nie nadszedł czas na deklaracje, ale myślę, że mimo wszystko spróbujemy. To wszystko jest jeszcze zbyt świeże, cały czas nas to boli i pewnie jeszcze długo nie przestanie. Na 10 metrów przed metą byliśmy medalistami olimpijskimi, a potem wszystko nam uciekło. Wstępne rozmowy już były. Wiek wioślarstwa przesuwa się wciąż w górę. W Pekinie będę miał 33 lata i w tym wieku wiele można jeszcze zwojować.

Dla Gazety

Michał Stawowski

wioślarz ósemki

Jeżeli sportowiec nie wygrywa zawodów i wraca do domu z niedosytem to jest dobry znak. Osobiście właśnie ten niedosyt odczuwam, ale nie narzekam. Zajęliśmy miejsce punktowane, choć oczywiście apetyt mieliśmy na finał. Wszystko jest jednak jeszcze do zrobienia. Być może już za cztery lata na olimpiadzie w Pekinie. Na razie wróciliśmy do domu, emocje już opadły i można zacząć się zastanawiać nad przyszłością. Średnia wieku ósemki to 23 lata i dla nas Pekin jest właśnie taką przyszłością. Dopiero zaczynamy swoją karierę.

Daniel Trojanowski

sternik ósemki

Cały czas uważaliśmy, że mamy tyle sił, tyle wiary w siebie, że stać nas na wywalczenie awansu do finału. W przedbiegu i repasażu cały czas walczyliśmy o miejsce w szóstce. Trudno mówić w naszym wypadku o jakieś taktyce. Jesteśmy młodą osadą i nie mamy jeszcze usystematyzowanego sposobu wiosłowania. W każdym wyścigu jechaliśmy na tyle, na ile nas było stać. Myślę, że to doświadczenie bardzo nam się przyda na kolejne lata.

not. jp

Copyright © Agora SA