Portugalia - Holandia 2:1. Finał dla gospodarzy

Portugalia w finale Euro 2004! Marzenia gospodarzy wciąż się spełniają. Holendrzy wyrzekli się swojego stylu, wrócili do niego zbyt późno. Przegrali 1:2.

Kwadrans po przerwie człowiek od czarnej roboty, Maniche, oddał strzał życia. Dostał piłkę obok narożnika pola karnego, uderzył i nadał jej nieprawdopodobną rotację. Minęła van der Sara, odbiła się od słupka, zatrzepotała w siatce. Maniche nie wierzył własnym oczom. Złapał się za głowę, rzucił w ramiona nie mniej zdumionego trenera Felipe Scolariego. Było 2:0, a finał tuż, tuż!

Pomarańczowi byli zdruzgotani.

- Kiedy zachwycamy fanów, jak z Czechami, przegrywamy. Kiedy nasza gra jest nie do zniesienia, okazuje się skuteczna. Trzeba brać przykład z Niemców, którzy grają brzydko, ale wygrywają. Nie sądziłem, że to kiedyś powiem... - dzieląc się tą refleksją Ruud Gullit, holenderski mistrz Europy sprzed 16 lat, nie sądził też zapewne, jak bardzo okaże się prorocza. Kiedy zobaczył pierwsze minuty, pewnie ugryzł się w język. Pomarańczowi wyśpiewali hymn (rozpoczynający się od słów "Wilhelmus van Nassau, płynie we mnie niemiecka krew..."), po czym stanęli na własnej połowie i przyglądali się, jakież przyjęcie zgotują im gospodarze.

Rolę wodzireja z entuzjazmem wziął na siebie Luis Figo. Już w 10. minucie błysnął dynamicznym rajdem prawym skrzydłem, wrzucił piłkę w pole karne, a Cristiano Ronaldo chybił o centymetry. Po chwili znów błysnął ten sam duet. To był stary, dobry Luis Figo. Walczący, "szarpiący" na obu flankach, atakujący rywala już na jego połowie. Pilnujący go Giovanni van Bronckhorst był bezradny.

Portugalczycy nie mogli czekać. Wystawiliby na próbę cierpliwości 10 milionów rodaków. Rodaków, których Euro zmieniło nie do poznania. Portugalia rozpoczynała mistrzostwa nieśmiało, sama nie wiedząc, czy ma prawo do marzeń w kolorach medali. Niepewności pogłębiła jeszcze inauguracyjna porażka z Grecją. Czas w piłce biegnie jednak inaczej. Minęły dwa tygodnie i cały kraj zlał się w jedną gigantyczną czerwono-zieloną flagę, a portugalskie dusze zapłonęły wiarą, że dla ukochanej seleccao nie istnieją misje niemożliwe. Wczorajszy dziennik "A Bola" już nie rozdzielał włosa na czworo. Do zespołu marzeń wytypował aż pięciu Portugalczyków (Ricardo Carvalho, Maniche, Nuno Valente, Jorge Andrade i Deco), znajdując jedno ledwie miejsce dla Holendra - Arjena Robbena.

Kiedy więc ustał hymn holenderski, a popłynął portugalski, kilkadziesiąt tysięcy par oczu spojrzało na Luisa Figo. Czy na pewno cała ojczyzna jest zjednoczona, czy ich idol nie nosi w sobie urazy, że został zdjęty z boiska w ćwierćfinale? Wszyscy piłkarze stali objęci ramionami. Nie Figo. On jeden trzymał Costinhę za rękę. Miał minę, jakby trafiła mu się najbrzydsza dziewczyna na balu. Przypadek? Sygnał, że atmosfera nie jest idealna?

Każda akcja uspokajała jednak portugalskie serca. Nawet trener Scolari gestykulował trochę mniej niż zazwyczaj, bo jego piłkarze stopniowo się rozkręcali, cierpliwie, metodycznie usiłowali skruszyć defensywę pomarańczowych. W ich uszach pobrzmiewały pewnie jeszcze dźwięki fado, które towarzyszą im w drodze na mecz. Specjalnie wyszukany przez Scolariego utwór zaczyna się melancholijnie, działając odprężająco. Kiedy autobus zbliża się do stadionu, dźwięki przybierają na sile, dynamice, kiedy gracze wysiadają, są już naładowani energią.

Eksplodowali w 26. minucie, gdy do piłki dośrodkowanej z rzutu rożnego wybił się Cristiano Ronaldo i trafił do siatki. Niestety, Ronaldo jest tylko jeden, i w 35. minucie znów przekonaliśmy się, że Portugalia cierpi na chroniczny brak napastnika. Pauleta przestrzelił z kilku metrów, choć Maniche idealnie wyłożył mu piłkę. Potem zawodził jeszcze kilkakrotnie, m.in. będąc oko w oko z van der Sarem.

Holendrzy wrócili do korzeni dopiero, kiedy stracili gola. Natarli i jeszcze przed przerwą do siatki trafił Ruud van Nistelrooy, wykorzystując sprytne podanie Marca Overmarsa. Sędzia bramki nie uznał. Clarence Seedorf stał na spalonym. Minimalnym. Zwolennicy teorii spiskowych musieli głęboko westchnąć. Po raz drugi już arbiter anulował na Euro gola strzelonego gospodarzom...

Pomarańczowi chcieli zaatakować, ale to gospodarze złapali wiatr w żagle. Moment krytyczny przeżyli tuż po fantastycznym uderzeniu Maniche. Chyba nie mogli ochłonąć, bo nie minęło kilkadziesiąt sekund, kiedy Jorge Andrade zmienił tor lotu piłki i kompletnie zaskoczył własnego bramkarza.

Holendrzy chcieli zadać kolejny cios. Niestety, nie odrobili "czeskiej" lekcji, nie nauczyli się, jak niweluje się dwie bramki straty. Znów zatrzymali się na półfinale, co od kilkunastu lat jest tradycją. Kibice znów zaśpiewają trenerowi Advocaatowi "He's short, he's fat, he's going to get a sack". I będą biadać: dlaczego zaczął mecz od murowania bramki, a jego zmiany wprowadziły tylko chaos w ataku.

Scolari staje się narodowym bohaterem. Jeszcze jeden mecz, a zdystansuje Cristiano Ronaldo i św. Antoniego razem wziętych. - Nie chciałem pisać historii całego kraju. Chciałem tylko, by portugalscy piłkarze wygrywali - mówił. Nie wie, że to zwycięstwami pisze się historię?

PORTUGALIA 2

HOLANDIA 1

Bramki:

Portugalia: Ronaldo (27.), Maniche (58.)

Holandia: Jorge Andrade (63., samob.)

PORTUGALIA (4-5-1): 1-Ricardo; 13-Miguel, 16-Ricardo Carvalho, 4-Jorge Andrade, 14-Nuno Valente; 6-Costinha, 18-Maniche (87., 5-Fernando Couto), 20-Deco, 7-Luis Figo, 17-Cristiano Ronaldo (68., 8-Petit); 9-Pauleta (75., 21-Nuno Gomes).

HOLANDIA (4-3-3): 1-Edwin van der Sar; 2-Michael Reiziger, 4-Wilfred Bouma (56., 11-Rafael van der Vaart), 3-Jaap Stam, 5-Giovanni van Bronckhorst; 20-Clarence Seedorf, 8-Edgar Davids, 6-Philip Cocu; 16-Marc Overmars (46., 12-Roy Makaay), 10-Ruud van Nistelrooy, 19-Arjen Robben (85., 17-Pierre van Hooijdonk).

Sędzia: Anders Frisk (Szwecja)

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.