Wiślacy na trzy dni przed meczem z Groclinem

Dość popatrzeć, jak wiślacy walczą na treningu, w meczach "o nic", by zrozumieć, że bój o miejsce w pierwszym składzie jest tu niezwykle zacięty. W środę zwijanie się z bólu, po ostrym wejściu kolegi, nie było czymś wyjątkowym. Turniej trzech siedmioosobowych drużyn wygrali naszpikowani gwiazdami "żółci".

Trener, a zarazem sędzia turnieju, Henryk Kasperczak zapomniał wczoraj gwizdka. Tylko co jakiś czas napominał piłkarzy: "Chłopaki! Uważajcie na siebie" (gdy zderzyli się rozpędzeni Maciej Stolarczyk z Arkadiuszem Głowackim). Na niewiele się to zdawało. Zaangażowanie i zaciekłość przypominały końcówkę meczu na szczycie z Amicą. Gra musiała być kontaktowa, bo boisko miało tylko 30 m długości. W takich warunkach "szkoły życia" wiślacy uczą się automatycznych zachowań, jak sobie radzić z zagęszczoną obroną i stosującym presing rywalem.

Skrzydłowy "niebieskich" Damian Gorawski, walcząc o górną piłkę, zaatakował łokciem Macieja Mysiaka z "zielonych". Później przez chwilę się nie podnosił Marcin Baszczyński kopnięty przez testowanego Nigeryjczyka Ibezime Osujiego. Nigeryjczyk podczas pierwszych zajęć z Wisłą wypadł blado.

- Trenerze, w jakim języku on gada? Przecież trzeba mu wytłumaczyć, że gramy na trzy kontakty - zwrócił się do Kasperczaka Tomasz Kłos z "zielonych" po przegranym pierwszym meczu 0:1 z "żółtymi". Po chwili oddelegowany do roli tłumacza Martins Ekwueme wyjaśniał swemu rodakowi, o co chodzi. Trudno się dziwić, że Kłos był poirytowany: "zieloni" przegrali pierwsze trzy mecze. - Bawić to się możemy gdzie indziej - mobilizował kolegów Kłos, gdy po bramkach Piotra Brożka i Kalu Uche jego zespół przegrał z "niebieskimi". W kilku męskich słowach napomniał zespół również Maciej Stolarczyk. Pomogło. Bramki zaczął strzelać Damian Gorawski (trzy), ale też Mauro Cantoro i Ekwueme. "Zieloni" zajęli drugie miejsce w zawodach.

- Pierwsze miejsce zdecydowanie zajęli "żółci" - ogłosił po 12 meczach trener.

- Nic dziwnego, tam grały przecież same gwiazdy - zauważył Tomasz Frankowski, najskuteczniejszy strzelec (trzy gole) "niebieskich", którzy przegrali turniej. A "żółci" występowali w składzie: Baszczyński, Mariusz Jop, Mirosław Szymkowiak, Roberto Edno, Kelechi Temple Omeonu, Paweł Strąk i Maciej Żurawski.

Rzecz jasna, królem strzelców turnieju z czterema trafieniami został "Żuraw". - E tam, takie gole się nie liczą - bagatelizował. Zdecydowanie akcją dnia była bramka Żurawskiego strzelona Michałowi Wróblowi. Pięknym, 30-metrowym podaniem spod własnej bramki popisał się Baszczyński, a pan Maciej, stojąc tyłem do bramki, zagłówkował idealnie w długi róg.

Z dobrej strony pokazał się Omeonu. Ćwiczy z wiślakami od połowy marca, choć przepisy nie pozwalają na popisanie umowy w trakcie sezonu z obcokrajowcem spoza Unii Europejskiej. Czy można z tego wnioskować, że trener Kasperczak zatrudni go w czerwcu, myśląc o nowym sezonie? - Jest z nami, to trenuje, a co, ma siedzieć? - nie chciał potwierdzić szkoleniowiec. - Przyglądamy mu się, nie będę nic o nim mówił. Co mam mu reklamę robić? - żachnął się trener.

Omeonu został już nawet ochrzczony przez kolegów - "Lewis". - To dlatego, że ma taką fryzurę jak bokser Lennox Lewis - wyjaśnił Radosław Majdan, który popisał się kilkoma wspaniałymi interwencjami na piątym metrze.

Nikola Mijailović wczoraj nie ćwiczył z powodu lekkiej kontuzji łydki. - Właśnie przez to łapały go skurcze w końcówce meczu z Legią - informował Kasperczak. Bramkarz Adam Piekutowski ćwiczył indywidualnie. - Boli mnie prawy bark, nie mogę się rzucać - opowiadał w drodze na zabiegi. Jego trener Marek Holocher przypomniał, że "Piekut" nabawił się urazu w meczu Wisły II z Koroną.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.