Gdzie są gwiazdy z tamtych lat: Engelbert Szolc

Engelbert Szolc. Ten sławny szczypiornista ma ręce jak bochny chleba! Gdy ściska dłoń na powitanie, czuć wszystkie kosteczki. - Gdy byłem młody, ludzie bali się podawać mi rękę. Żartowali, że jak ścisnę, to soki lecą. Dyrektor kopalni w Halembie na powitanie dawał mi łokieć - śmieje się

O tym, że piłkę nie tylko można kopać, 61-letni dziś Szolc przekonał się w szkole podstawowej w Rudzie Śląskiej Wirku. - Zajęcia prowadziło małżeństwo Klondowskich. Na początku tylko podglądałem, ale potem tak mnie to wciągnęło! Najbardziej podobało mi się, że na boisku tak wiele się dzieje. Akcja za akcję. Rzut za rzut - wspomina.

Szolc od początku grał na rozegraniu. Jego największym atutem był niesamowicie mocny i celny rzut z biodra.

- W Polsce byłem prawdopodobnie pierwszy, który rzucał w ten sposób. Bramkarze się mnie bali. W swoim debiucie w drużynie Pogoni Zabrze rzuciłem Andrzejowi Szymczakowi, bramkarzowi Anilany Łódź, 16 bramek. A Szymczak to był ktoś! Uchodził wtedy za najlepszego bramkarza na świecie. Po meczu zawodnicy z Łodzi podchodzili do mnie i dotykali moje bicepsy. Dziwili się, skąd w nich tyle mocy. A to wszystko dzięki pracy w kopalni: całymi dniami waliłem młotem.

Rzut z biodra to z kolei efekt zamiłowania do puszczania kaczek po wodzie. Gdy byłem dzieckiem, mogłem się tak bawić godzinami. Trenowałem bardzo dużo. Na zajęcia zawsze przychodziłem wcześniej. Zanim zaczął się trening, ja na swoim koncie miałem już 500 rzutów. Ręce mi odpadały z wysiłku, bo równie dobrze rzucałem tak lewą, jak i prawą ręką - śmieje się Szolc. Jest wychowankiem Grunwaldu Ruda Śląska, w Polsce grał też w Górniku Siemianowice, Pogoni Zabrze, a na zakończenie kariery w Polonii Łaziska.

Najbardziej dumny jest jednak z występów w reprezentacji. - Przeszedłem z Grunwaldu do Pogoni głównie dlatego, żeby dostać powołanie do kadry. Grunwald to była tylko trzecia liga, a Pogoń... W Zabrzu grało siedmiu reprezentantów Polski! Działacze Pogoni bardzo mnie chcieli. Przyjechali na rozmowy. Halemba chciała za mój transfer 50 tys. zł. Pogoń dawała 30 tys. "Za tyle Górnik kupił Lubańskiego, za tyle my kupimy Szolca" - mówili. I na tej kwocie stanęło - wspomina.

Po przejściu do klubu z Zabrza Szolc wreszcie doczekał się powołania do kadry. - Trener Czerwiński chciał mnie zabrać na turniej do Szwecji. Pojawiły się jednak problemy. Gdy przyszło do wydania paszportu, usłyszałem, że z takim imieniem i nazwiskiem to ja nigdzie nie pojadę. Trzy razy mi odmówiono. Zlitował się nade mną pan Monikowski, prezes Polskiego Związku Piłki Ręcznej. Poręczył za mnie słowem i wreszcie mogłem założyć upragnioną biało-czerwoną koszulkę. Chociaż mecz był o nic, to łzy ciekły mi po policzkach. Bo ja tylko z pozoru jestem twardy, łatwo się wzruszam - mówi.

W 1972 roku Szolc spełnił marzenie swojego życia - pojechał na olimpiadę w Monachium. - To był najpiękniejszy moment mojej kariery. Na wyciągnięcie dłoni był cały świat.

Igrzyska w Monachium przeszły jednak do historii nie z powodu wyników sportowych, tylko ataku terrorystycznego na sportowców z Izraela.

- Byliśmy wtedy poza wioską. Gdy wieczorem wróciliśmy do hotelu, zaskoczyło nas, że w wiosce jest tyle wojska. Po wąskich uliczkach krążyły czołgi. Nikt nam nie tłumaczył, co się stało. Zamknięto nas w pokojach i kazano czekać. Rano na stadionie olimpijskim odbył się oficjalny apel. Gdy zapadła decyzja, że igrzyska będą jednak kontynuowane, poczułem się jak nowo narodzony - wspomina.

Po olimpiadzie Szolc pierwszy raz dostał propozycję przejścia do silnego niemieckiego klubu. - Menedżer klubu z Wiesbaden na "dzień dobry" zaproponował mi 8 tys. marek miesięcznie, samochód i umeblowaną willę. Odmówiłem. Dla mnie pieniądze nigdy nie były najważniejsze. Nie chciałem uciekać z Polski - mówi.

Na Zachód wyjechał dwa lata później. Podpisał kontrakt w austriackim Unionem Krems. - Grałem za 500 marek miesięcznie. Dodatkowo pracowałem fizycznie w porcie na Dunaju, a potem jako technik dentystyczny - podkreśla.

W Krems Szolc był ulubieńcem kibiców, austriacy nazywali go pieszczotliwie "Berti". - Gdy w pierwszym spotkaniu rzuciłem 24 bramki, kibice nosili mnie na rękach. W pierwszym sezonie w 22 spotkaniach zdobyłem 342 gole. Zgarnąłem wszystkie możliwe nagrody - śmieje się.

W Krems Szolc grał dwa lata i dwa razy cieszył się ze zdobycia mistrzostwa Austrii. Szybko wrócił jednak do Polski, bo zatęsknił za rodziną. Krótko grał w Pogoni, potem był trenerem Grunwaldu. Karierę zakończył jako grający trener Polonii Łaziska.

Od wielu lat jest na rencie. Mieszka z żoną w domu położonym przy trasie Mikołów - Gliwice. Niedawno miał wylew, ale nadal wiedzie sportowe życie. Gra w siatkówkę, jeździ na rowerze. Gdy tylko może, jeździ na mecze Pogoni Zabrze i Grunwaldu Halemba. W telewizji sport może oglądać na okrągło. Wolny czas najchętniej spędza przy pielęgnacji ogrodu. Hoduje też króliki i kury.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.