Hokej: Falstart GKS-u Tychy i Zagłębia. Finał się oddala

Słaba gra w przewadze i niesamowity Krzysztof Zborowski w bramce Podhala zadecydowały o porażce tyszan. - Na pewno nie zwiesimy głów. To jeszcze nie koniec - odgrażał się Michał Garbocz, skrzydłowy wicemistrzów Polski. Nie powiodło się również Zagłębiu.

Porażka na rozpoczęcie półfinałowej rywalizacji ustawia tyski zespół w niezwykle trudnej sytuacji. Po doliczeniu bonusa Podhale prowadzi już 2:0. - Dziś jesteśmy w dołku, ale w piątek się podniesiemy - zapowiedział Jan Vavrecka, trener GKS-u.

Kibice, którzy wybrali się na mecz żartowali, że na pewno będzie równie emocjonująco jak podczas turnieju w Vancouver. W Kanadzie skrawek wolnego lodu i chwila wytchnienia dla rywala to wielkie marnotrawstwo. Tych zasad starali się trzymać głównie zawodnicy z Nowego Targu, którzy chociaż częściej się bronili to nie zaniedbywali żadnej okazji, by poturbować kości tyszan. Doświadczony Sebastian Gonera był mocno zdziwiony, gdy po ataku rywala wylądował nosem na bandzie. - Chłopcy naoglądali się olimpiady, ale w sumie tak to powinno wyglądać - komentował Vavrecka.

- Zależało nam, żeby grać swoją, twardą grę. Nie czuliśmy specjalnej presji. Chcieliśmy po prostu pokazać dobry hokej - mówił najlepszy na lodzie Zborowski. - Należą mu się wielki brawa. To on przytrzymał bezbramkowy wynik, gdy tyszanie ostro zaatakowali na początku meczu - chwalił Milan Jancuska, szkoleniowiec Podhala.

Półfinałowe potyczki są pierwszymi spotkaniami w tym sezonie, które prowadzi czterech sędziów. Dodatkowa para oczu - jak można było się spodziewać - wcale nie ostudziła emocji. Miejscowi złorzeczyli na arbitrów, gdy ci nie uznali bramki Michała Woźnicy (racja była po stronie sędziów), dziwili się, gdy Łukasz Sokół wykonał w powietrzu ewolucję na miarę wyrzucanego potrójnego toe-loopa, a rywal nie trafił na ławkę kar.

Na miarę olimpijskich zmagań był też wynik. Zawodnicy obu drużyn bardzo pilnowali się, żeby nie popełnić najmniejszego błędu. Zadecydowała gra w przewadze, którą goście dwa razy wykorzystali z zimną krwią. - Nam się nie udało. Pracujemy nad tym

na treningach i wychodzi. Po raz kolejny niestety okazało się, że trening to nie to samo co mecz - smucił się Adrian Parzyszek, kapitan tyskiej drużyny

GKS Tychy 1 (0, 0, 1)

Podhale Nowy Targ 2 (0, 0, 2)

Bramki: 1:0 Garbocz - Woźnica (47.), 1:1 Suur - Dutka (50.), 1:2 Dutka (58.)

GKS: Sobecki; Śmiełowski - Gonera, Jakes - Kotlorz, Majkowski - Sokół; Paciga - Parzyszek - Bacul, Woźnica - Garbocz - Proszkiewicz, Bagiński - Krzak - Wołkowicz oraz Galant, Witecki

Podhale: Zborowski; Sroka - Ivicic, Suur - Dutka, Galant - Łabuz; Kolusz - Zapała - Malasiński, Baranyk - Voznik - Bakrlik, Kmiecik - Dziubiński - Ziętara, Bryniczka - Sulka - Kapica.

Kary: 14 - 18

Widzów: 2800

Stan rywalizacji: 2:0 dla Podhala. Gra się do czterech zwycięstw, kolejne spotkanie w piątek w Tychach - g.18.

Zagłębie sensacyjnie prowadziło na lodowisku Cracovii, ale gospodarze wyrównali i potem lepiej wykonywali rzuty karne.

W pierwszej tercji ospale do krążka wystartował Marcin Jaros. Napastnik Zagłebia zamiast wyjechać sam na sam z bramkarzem przewrócił się, krążek szybko przejęli gospodarze i było 1:0. Mistrzowie Polski już w pierwszej części mogli zapewnić sobie zwycięstwo, gdyby grali w przewagach tak skutecznie jak rywale. Sosnowiczanie siedzieli na ławce kar 10 minut, krakowianie dwie, a mimo tego oba zespoły z przewagą zawodnika zdobyły po golu. - Zdecydowanie lepiej możemy grać nie tylko w przewagach, ale też w kilku innych elementach. Mimo tego jestem zadowolony, bo udało się wygrać - przyznał Rudolf Rohaczek, trener Cracovii.

Sytuacja mistrzów Polski zaczęła się komplikować, gdy na początku trzeciej tercji Zagłębie wyszło na prowadzenie. Krakowianie zaczęli zamykać sosnowiczan w ich tercji, ale nawet z trzech metrów strzelali prosto w bramkarza Tomasz Rajskiego. Inna sprawa, że Zagłębie - uznawane za najsłabiej broniącego półfinalistę - bardzo dobrze blokowało napastników gospodarzy.

Sytuacja wydawała się dla Cracovii beznadziejna, gdy na ławkę kar pojechał Igor Bondarevs, ale to właśnie wtedy po raz pierwszy zapachniało hokejem na wysokim poziomie. Krążek przejął Damian Słaboń, zagrał idealnie w tempo do Leszka Laszkiewicza, a najlepszy strzelec Cracovii dołożył kij i krążek wylądował tuż pod poprzeczką. Lider Cracovii nie zawiódł też przy decydującym karnym, choć po pierwszej serii prowadziło Zagłębie. - Za te dwa gole Laszkiewicz zasłużył na miano zawodnika meczu - podsumował Rohaczek.

Comarch Cracovia 5 (1, 2, 1)

Zagłębie Sosnowiec 4 (0, 3, 1)

Dogrywka 0:0, karne 1:0

Bramki: 1:0 Słaboń (11.), 1:1 Balczik (15.), 2:1 Rutkowski (26.), 3:1 D. Laszkiewicz (34.), 3:2 Sarnik (35.), 3:3 Luka (36.), 3:4 Jaros (42.), 4:4 L. Laszkiewicz (51.), 5:4 L. Laszkiewicz (decydujący karny).

Cracovia: Radziszewski - Csorich, Bondarevs, L. Laszkiewicz, Słaboń, D. Laszkiewicz - Dudasy, Dulęba, Radwański, Musial, Łopuski - Kłys, Wajda, Piotrowski, Pasiut, Drzewiecki - Landowski, Guzik, Witowski, Biela, Rutkowski;

Zagłębie: Rajski - Kuc, Gabryś, Ślusarczyk, T. Kozłowski, M. Kozłowski - Koszarek, Marcińczak, Jaros, G. Da Costa, Opatovski - Balczik, Dronia, Sarnik, Zachariasz, Różański - Luka, T. Da Costa, Bernat.

Kary: 4-14

Widzów: 1800

Stan rywalizacji: 2:0. W piątek kolejny mecz w Krakowie.

Copyright © Agora SA