Remis w meczu prawdy. Wynik zranił i Pogoń, i Śląsk

Sobotnie spotkanie miało być meczem na przełamanie dla Pogoni Szczecin albo Śląska Wrocław. Remis sprawia jednak, że ranne są obie drużyny, a ich sytuacja w tabeli jest coraz gorsza.

Pogoń Szczecin do meczu ze Śląskiem Wrocław przystąpiła w optymalnym na aktualne możliwości zestawieniu personalnym. Doszło tylko do zapowiadanej zamiany pozycji i w ataku zagrał Adam Frączczak, a miejsce na skrzydle zajął Marcin Listkowski. Najmocniejszy skład wystawił też opiekun wrocławian, Tadeusz Pawłowski, dla którego ten mecz miał być decydujący w kwestii pozostania na stanowisku trenera drużyny z Dolnego Śląska.

W sobotni wieczór stadion we Wrocławiu świecił pustkami. Najbardziej wymownym tego przykładem był fakt, że sektor gości był zapełniony szczelniej od trybuny, na której zasiadają najbardziej zagorzali fani Śląska. Nic więc dziwnego, że piłkarzy Pogoni po wyjściu na boisku przywitał okrzyk "Portowcy, gramy u siebie". Wsparcie kibiców poniosło podopiecznych Czesława Michniewicza, którzy zupełnie zdominowali pierwsze pół godziny.

Pogoń była stroną zdecydowanie aktywniejszą i stworzyła sobie kilka niezłych okazji pod bramką Mariusza Pawełka. Co istotne, granatowo-bordowi starali się kreować akcje zarówno środkiem boiska (nieźle wyglądał Takafumi Akahoshi), ale także skrzydłami, gdzie bardzo aktywny był z kolei Listkowski.

W 31. minucie Śląsk wybił jednak Pogoń z rytmu. Rywale zdecydowali się na strzał z dystansu, który trafił w słupek bramki Jakuba Słowika. Nie był to jednak koniec zagrożenia, ponieważ futbolówka niefortunnie odbiła się jeszcze od pleców bramkarza Dumy Pomorza i spadła wprost pod nogi Piotra Celebana, którego strzał Słowik wybronił, a przy dobitce Jacka Kiełba pomógł mu Sebastian Rudol. Ta akcja przestraszyła szczecinian, którzy uświadomili sobie, że Śląsk posiada jednak zęby, którymi może zadać niespodziewany cios i już do końca pierwszej połowy się nie przebudzili.

Na początku drugiej połowy lepiej optycznie wyglądał Śląsk, ale to Pogoń mogła zadać cios jako pierwsza. Świetną kontrę zaprzepaścił Frączczak, który wychodząc sam na sam, zbyt daleko wypuścił sobie piłkę. Potem częściej pod bramkę Słowika zapędzali się jednak gospodarze, a Michniewicz coraz bardziej nerwowo przechadzał się po swojej strefie i zerkał w stronę ławki rezerwowych.

Nie licząc pojedynczych prób z obu stron, z im bliżej końca spotkania, tym z boiska coraz bardziej zaczynało wiać nudą. Lekarstwo na ten stan rzeczy, podobnie jak zresztą przed rokiem znaleźli jednak... kibice Pogoni, którzy w swoim sektorze odpalili sporo środków pirotechnicznych. Jak się okazało były to pierwsze i jedyne fajerwerki w drugiej połowie i spotkanie zakończyło się bezbramkowym remisem, choć w końcówce dwie niezłe okazje miał jeszcze wprowadzony Wladimer Dwaliszwili.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.