Plawgo: Mam pretensje do Majewskiego
Tomasz Majewski: Powoli to do mnie dociera. Dobrze się czuję z tym mistrzostwem olimpijskim, ale jeszcze jestem zmęczony i niewyspany. Ze stadionu wróciłem o 2 w nocy, czekał na mnie trener, ale w wiosce było cicho i spokojnie, więc szybko poszedłem do łóżka. Przez dwie godziny nie mogłem jednak zasnąć, wciąż odczuwałem emocje. Dopiero w sobotę trochę sobie odbiłem. Spałem w ciągu dnia. Na razie, jak ktoś robi sobie ze mną zdjęcie, to dołączają inni. Ale spokojnie, szybko o mnie zapomną. Podobno najgorsze są pierwsze dwa miesiące - tak mi powiedział Robert Korzeniowski.
- Może być. Z jednej strony jest stadion Panathinaiko w Atenach, gdzie pchałem kulę cztery lata temu, ale z mizernym skutkiem. Teraz było trochę lepiej.
- Dużo błędów nie było, prawie maks. Jak teraz oceniam, to gdyby nie te niewielkie błędy, może udałoby się poprawić wynik o 20 cm. Nigdy jeszcze w konkursie nie pchnąłem czysto ponad 21 m. Nigdy nie zrobiłem tego też na treningach. Ale spalonych powyżej 21 metrów miałem 16. Tutaj wyszło wszystko, bo zasada jest taka, że jak są igrzyska, to trzeba bić rekordy życiowe. Następne może będą w Berlinie, na mistrzostwach świata.
- Byłem zbyt ucieszony, żeby się wzruszyć. Łzy? Nie wygłupiajcie się.
- Pozory. Cieszę się w środku strasznie. Ale taki ze mnie typ, że tego nie okazuję.
- Trener Suski nie był przekonany, bo wtedy dalekie pchnięcia były najczęściej dziełem przypadku. A teraz pcham regularnie na bardzo wysokim poziomie. W tym roku na halowych MŚ w Walencji byłem trzeci. Ani razu nie zająłem na żadnym mityngu miejsca niższego niż trzecie.
- Może i tak. Ale czy to jest takie dobre, wcale nie jestem taki pewny. Chciałbym się jednak zajmować nie tylko sportem, żeby nie zwariować. Staram się jakoś trochę czasu wygospodarować na to, aby obejrzeć jakiś film czy przeczytać książkę. Ale z tym jest bardzo trudno, bo trenuję na warszawskim AWF-ie, a mieszkam po drugiej stronie miasta.
Chciałem zacząć też podyplomowe studia, ale medal może mi w tym nie pomóc, niestety. A chciałem, żeby było tak spokojnie...
- No, nie wiem, chyba jednak będę jeździł dalej metrem. Poprzednim samochodem, skodą octavią, którą dostałem od Samsunga, próbowałem latać. Z poważnego wypadku na drodze z Pragi dwie osoby trafiły do szpitala. Ale ja wyszedłem z samochodu sam, nic mi się nie stało. Podobno lecieliśmy sześć metrów w powietrzu. Co prawda nie ja prowadziłem, więc nawet nie znam dobrze szczegółów wypadku.
Nie chciałem mieszkać w internacie, więc do szkoły i na treningi jeździłem 20 kilometrów w jedną stronę. To podróżowanie mi zostało.
- Szymon Ziółkowski mi powiedział, że po jego złocie w Sydney też wszyscy rzucali młotem. Musiał je zbierać po całym stadionie. Nie będzie boomu na kulę. To sport niszowy. Ale się rozwija. Kiedyś na mistrzostwach Polski 18 metrów dawało medal, a teraz nie zapewnia finału. Ostatnio były nawet trzy pchnięcia powyżej 20 metrów.
- Kula to prawdziwy sport dla prawdziwych mężczyzn. Żadnych cholernych wyrzeczeń. Sprawdzian męskiej siły. Są ludzie kompletnie walnięci na punkcie pchnięcia kulą, zajarani na tym punkcie. Kolekcjonują w komputerze filmy z najlepszymi pchnięciami, mają swoich idoli kulomiotów.
- Zaczynałem od rzutu dyskiem. Dopiero potem była kula. Kiedy jest się młodym zawodnikiem, to robi się parę rzeczy naraz. Dobre pchnięcie miałem od początku, ale z techniką bujam się już 12 lat.
- Mam 221 cm. Przy wzroście 204 cm to jest całkiem sporo. Dobre warunki.
- 200 kg, granica przyzwoitości. Na tyle, ile trenuję, to nie jest dużo, powinienem robić 250 kg. Najsilniejszy w stawce jest Amerykanin Christian Cantwell, który ma życiówkę 310 kg.
- Tak, ale żeby się poprawić o 5 kg, trzeba zapieprzać rok. Siła nie jest jednak w pchnięciu kulą najważniejsza. Niektórym może nawet przeszkadzać. Siła ma być środkiem, a nie celem. Trzeba ją jeszcze wkomponować w skoczność, szybkość i technikę. Najważniejsza jest głowa. Konkurs w Pekinie to pokazał. Wygrałem przede wszystkim dlatego, że wytrzymałem presję i mogłem pokazać, na co mnie stać, a oni nie mogli. Widziałem już wiele razy, jak perfekcyjnie przygotowani zawodnicy psuli konkursy, bo za bardzo się denerwowali. Ja jestem spokojnym człowiekiem i dlatego mam złoto.
- Spokojnie, gdybym zajmował się czymś innym, też pewnie by mi wychodziło nie najgorzej. Więc pewnie i tak bym wyjechał. Ale rzeczywiście sport był moim świadomym wyborem. To znaczy trener Suski w I klasie liceum powiedział mi, że czeka mnie ciężki zapierdol i czy jestem na niego zdecydowany. Powiedziałem "tak", no i 12 lat trenuję.
Ale bardzo chętnie wracam do Słończewa. Mieszkałem tam do 19. roku życia. Na gospodarce pracuje mój młodszy brat. Mam jeszcze dwóch braci i siostrę. Na szczęście tylko ja poszedłem w sport. Jeden taki wystarczy.
- Chciałem być dziennikarzem, ale się nie dostałem na dziennikarstwo. Poszedłem na politologię, bo czytam i interesuję się. Ale mam swoje podejście do polityki. Śmieszy mnie i bawi język polityczny. Oczywiście chciałbym, aby na czas igrzysk zapanował pokój na ziemi, a nie odwrotnie. Chciałbym, żeby zgasły ogniska konfliktów na świecie. Czytałem kiedyś opowiadanie, w którym Rosja jest krajem przyjaznym dla świata. Jak Kanada. Tak bym chciał. Ale uważam, że sztuczne jest zainteresowanie Tybetem przed igrzyskami w Pekinie, choć przed dwoma laty sam miałem flagę Tybetu na ścianie. Mierzi mnie, że politycy wymagają od sportowców czegoś, czego sami zaniechali. Czy ktoś z nich tu protestuje? Czy ktoś nosi czarne opaski?
Jestem w Chinach drugi raz. Byłem tylko w dużych miastach - Pekinie i Szanghaju. Wiem, że jeśli ktoś by chciał poznać Chiny, powinien ruszyć głębiej. Wieś przypomina średniowiecze. Przeludnienie dyktuje warunki. Gdyby ich było 300 mln, zachowywaliby się inaczej.
- Islandia. Od dawna mam hopla na jej punkcie. To takie miejsce, gdzie jest zimno, ciemno i brzydka pogoda, ale jednak strasznie pięknie i fajnie.
- Poznałem nawet Majora Fydrycha. Na jednej z jego wystaw, przeprowadziłem wywiad na potrzeby dyplomu. Najbardziej? Nie krasnoludki, nie papier toaletowy, ale manewry na Śnieżce. Fydrych desantował się w rocznicę 1968 r. z wyciągu na Śnieżkę jako polski spadochroniarz podczas inwazji na Czechosłowację. Interweniowała czechosłowacka straż graniczna. Pełen odjazd. Fydrych to bardzo ciekawa postać, polecam jego książki. Fajnie opisywały rzeczywistość. Trzeba podtrzymywać pamięć o Pomarańczowej Alternatywie, bo w tamtym systemie to było coś wyjątkowego.
- Były różne zatargi, głównie z Solidarnością Walczącą. Większość ludzi chwytało jednak ich żart. Braciom Kaczyńskim to pewnie by nie podeszło, trochę inny etos. Rozmawiałem o tym kiedyś z Adamem Michnikiem. Mówił, że jemu, a także Jackowi Kuroniowi, się podobało. To była trochę inna droga. "Solidarność" czasami za bardzo uderzała w poważne nuty.
- Wygrał chyba nawet z Ligą Polskich Rodzin, ale nie głosowałem, bo nie mam meldunku w Warszawie.
- Broda nie jest świadomie kreowanym wizerunkiem. To raczej z lenistwa, a długie włosy chciałem mieć zawsze. Komar to wspaniała postać i porównanie z nią jest nobilitacją. Nigdy go nie spotkałem, raz się minęliśmy na jakichś zawodach. Trenowałem dopiero dwa lata, gdy zginął w wypadku. Znam go tylko z opowieści.
- To nie dla mnie. Zresztą w Polsce takie próby zawsze kończyły się śmiesznie. Nie będę grał w teledyskach.
- Od dzieciństwa interesowałem się fantastyką i science fiction. Wychowałem się na takich książkach. W ogóle dużo czytam, ale najchętniej fantastykę.
- Trzysta coś. Ciekawa. Wziąłem ją do Pekinu, bo ma 600 stron. Zazwyczaj na wyjazdy biorę cztery książki, a jeszcze jedną kupuję na lotnisku. Potem ciężko mi jednak z nimi chodzić i walają się po pokoju. Dlatego postanowiłem, że na igrzyska biorę jedną, ale dużą.
- Jestem nałogowcem. Już od dziesięciu lat gram w "Heroes of Might and Magic". Najpierw była "dwójka", potem "trójka" i "piątka", ale największy sentyment mam do trzeciej edycji. Niedawno znów do niej wróciłem. To jedna z najlepszych gier RPG, jakie kiedykolwiek powstały. Zacząłem w liceum, bo to była idealna gra do piwa. Moje towarzystwo zawsze siedziało w fantastyce i fantazy.
- Kiedyś byłem lepszy. Zazwyczaj nie gram w sieci, ale porównując wyniki, wiem, że byłbym wysoko.
- Pewnie, że lubię. W tym miesiącu było jednak mało okazji. Pije piwo jak każdy normalny facet. Nie żeby się upijać, tylko dla towarzystwa. W mojej dyscyplinie to nie przeszkadza.
- Nie jest głupie. Czytałem, że Chiny mają najwięcej browarów na świecie. Spoko są też japońskie. Podchodzą mi niektóre belgijskie i holenderskie. Czeskie też super, ale trzeba je pić na miejscu, w Czechach. O piwie mógłbym gadać godzinami. Może zróbcie o tym osobny wywiad.
- Numer 50, czyli piętnastka. Klapki właśnie dostać najtrudniej. Na te, które mam teraz na nogach, polowałem cztery lata. To był piękny dzień, gdy wreszcie się udało. Buty można dostać, tylko trzeba znać odpowiednie miejsce. W Warszawie z czystym sumieniem polecam sklep Bucior. Zaopatruję się tam od dziesięciu lat.
Najgorzej jest ze spodniami. W sklepach są rozmiary dla dzieci, jak w Smyku. Daleko nam jeszcze do USA, gdzie są ubrania na normalnych facetów. Zresztą każdy sportowiec wam powie, że to problem. Większość ma szerokie uda, ale jest cienka w pasie. Produkcja spodni nie jest nastawiona na nas. Żeby kupić spodnie, w które się zmieszczę, idę więc do skate-shopu.
- Nigdy nie musiałem, ale wielu kolegów tak dorabiało.
- Mówiłem już, że jestem niesamowicie spokojnym człowiekiem. Ustępuję, w nic się nie pakuję. I bardzo dobrze, bo jestem też świadom swojej siły. Wiem, że mógłbym bez trudu zabić. Nawet niechcący.
- Sportowo tak. Ale motywacji mi nie zabraknie. Będę dalej bił Amerykanów. Za rok chcę mieć medal na MŚ. Będzie ciężko, bo reszta świata po tej porażce weźmie się ostro do roboty. Te mistrzostwa w Berlinie to mogą być dobre zawody.