Podnoszenie ciężarów. Od razu było widać, że z Adriana coś będzie

Adrian Zieliński - najmłodszy mistrz świata w polskich ciężarach. - Złośliwcy przekręcają nazwę naszego miasta i mówią Mroczna. Ale teraz już nasza Mrocza przestała być mroczna. Cały świat o niej wie. Dzięki ciężarom i Adrianowi - mówi burmistrz Wiesław Gozdek.

- W takiej małej miejscowości to można zostać naukowcem albo sportowcem. Albo nikim. A naukowcem to jest ciężko zostać - mówi Adrian Zieliński.

Chłopak z maleńkiej Mroczy nikim także nie jest. Postanowiliśmy jednak sprawdzić, czy swego krajana znają mieszkańcy liczącej 4600 ludzi miejscowości w woj. kujawsko-pomorskim, 40 kilometrów od Bydgoszczy. Dzwonimy więc do pierwszego z brzegu człowieka z Mroczy w książce telefonicznej

- Kojarzy pan nazwisko Zieliński? - pytamy Sylwestra Adamczyka.

- A o którego chodzi? Jak o Adriana, to pewnie. To ten, co ciężary podnosi. Jakby pan po ludziach podzwonił, to każdy będzie wiedział. Kobiety także.

W połowie spisu telefonów jest Jadwiga Łusiak. - Interesuję się sportem, a że jestem z Mroczy, to i ciężarami muszę. To nasz "sport narodowy". Jestem dumna z naszego Adriana. A jakie powitanie miał u nas - mówi Łusiak.

Jedna trzecia mieszkańców witała w poniedziałek wieczorem najmłodszego mistrza świata w historii polskich ciężarów.

1,5 tysiąca ludzi stłoczyło się na placu 1 Maja. Skandowali: "Adrianowi z Mroczy nikt na świecie nie podskoczy". - Nie wiedziałem, co powiedzieć. Nie spodziewałem się, że tylu ludzi interesują ciężary, że tak bardzo doceniają naszą pracę - mówi Tomasz, młodszy o rok brat Adriana. On także startował w tureckiej Antalyi na mistrzostwach świata. Jeszcze bez sukcesów, ale w MŚ juniorów już medal miał - tak jak Adrian.

W Mroczy aż chce się podnosić

Klub Tarpan powstał w 1947 r. Mały, ale silny konik jest ciągle w jego herbie. Historia podnoszenia ciężarów jest znacznie krótsza. Sekcja działa od 13 lat. Pierwsze pomieszczenie, w budynku GS-u, zawaliło się, bo ciężka sztanga przebiła podłogę i wpadła do piwnicy. Tamte czasy pamięta Dominik Mikołajczyk, pierwszy trener mistrza świata. - Później trenowaliśmy w budynku hydroforni. Zimą ćwiczyliśmy w rękawiczkach i czapkach, nie było nawet wody. Jak się chwyciło sztangę, to przyklejała się do rąk, taki był mróz - opowiada.

Mistrz świata przyszedł pierwszy raz do siłowni, kiedy miał siedem lat. - Teraz mamy specjalne gryfy, z których mogą korzystać nawet pięciolatki. Dziecko się nie boi, bo dopiero w wieku 15 lat człowiek wie, co to strach - wyjaśnia Mikołajczyk.

Adrian i Tomasz do siedziby Tarpana mieli 400 metrów. - Od razu było widać, że z Adriana coś będzie. Zachowywał się, jakby był dorosły. Miał siedem lat, ale wyglądało, jakby życie miał poukładane - mówi Mikołajczyk.

- Nie miałem nic innego w głowie. W Mroczy nic oprócz ciężarów nie ma - tłumaczy Adrian.

Z dobrymi ocenami ukończył liceum w pobliskim Nakle. Absolwentem tej samej szkoły jest m.in. sławny pianista Rafał Blechacz. - Poziom był wysoki, uczyłem się wieczorem, po treningu - mówi sztangista. Teraz studiuje na drugim roku organizacji i zarządzania sportem w Wyższej Szkole Gospodarki w Bydgoszczy. - Studiuję razem z moją dziewczyną i jeśli nie mogę być na zjeździe, to od niej mam materiały - mówi.

Najwięcej czasu zabierają jednak ciężary. W mroteckiej sali bracia korzystają z tego samego pomostu. Koło okna, z którego jest widok na pobliskie pole. Ćwiczą wspólnie, mają jedną sztangę. W czasie treningu rozmawiają, w sali gra radio. - Tak się lepiej ćwiczy. Młodzież nie może przecież siedzieć cicho. U nas aż chce się podnosić - mówi Mikołajczyk.

Na drugim biegunie są metody stosowane przez szkoleniowców w Chinach. - Koledzy byli tam na zgrupowaniu. Zawodnicy nic nie mówią, tylko robią to, co każe trener. Na siłowni jest 50, 100 pomostów. Widzieli małego chłopczyka, który przez dwie godziny stał pochylony ze sztangą w rękach. Aż mu łzy z oczu leciały. Trener dostrzegł błąd techniczny i w ten sposób go eliminował - opowiada Adrian.

Na zgrupowaniach kadry Zielińscy są jedynymi, którzy nie ćwiczą indywidualnie. Zawsze razem. - Jesteśmy bardzo blisko. Nikt, nawet bracia Dołęgowie, nie trzyma się tak bardzo jak my - mówi Tomasz.

Poza siłownią przebywają także głównie ze sztangistami. Wyjście na łyżwy czy deskorolkę jest wykluczone. Odpada też dyskoteka. - Trzeba trenować z głową i dobrze się prowadzić - wyjaśnia Tomasz. Adriana trener nigdy nie musiał pilnować. - Ale mamy tu takich asów, którzy robią połowę powtórzeń, które zlecił trener - śmieje się szkoleniowiec.

- Najgorzej pracuje się z kobietami. Trzeba mieć twardszą rękę niż do mężczyzn. Jak tylko wyczują trochę luzu, zaczynają się problemy - dodaje Adrian.

Olimpijskie centrum

Od czasów, kiedy gryf zimą przymarzał do ręki, wiele się w Mroczy zmieniło. Nikt już nie podnosi opon wypełnionych cementem. - Mamy wszystko. Nic, tylko dokładać kolejne plasterki i fajery [w ciężarowym slangu to ciężary wkładane na gryf] - mówi Adrian

W tym roku powstał w miasteczku Ośrodek Przygotowań Olimpijskich dla ciężarowców. Wybudowany pięć lat temu budynek jest już za mały. W hotelu przy OPO mieszka dziesięciu zawodników. Od stycznia ćwiczy tu pochodzący z Biłgoraja Józef Marczak. - Może już niedługo będę z Mroczy - przedstawia się z uśmiechem, zerkając na prezesa klubu Henryka Szynala. - Pewnie. Ale tylko jeżeli się ożenisz z mroczanką - odpowiada prezes.

- Gmina dołożyła wiele pieniędzy jak na nasze skromne możliwości. Mamy 100 tys. zł na rok na system stypendialny dla sportowców. Najwyższe to 2,5 tys., najniższe 400 zł. Mam nadzieję, że teraz ludzie już się przekonają, że warto dawać pieniądze na ciężarowców, i przestaną mówić, że lepiej dać na chodnik - mówi burmistrz Gozdek.

Obecnie w klubie trenuje 50 zawodników. Trenerów jest tylko dwóch - Mikołajczyk i Ireneusz Chełmowski, który prowadzi teraz mistrza świata i jego brata. - Nie ma u nas kłótni o to, kto jest czyim zawodnikiem. Współpraca układa się bardzo dobrze. Ja zajmuję się maluchami i przekazuję ich Irkowi. On ma ich doszlifować i wypromować - mówi Mikołajczyk.

37-letni Ireneusz Chełmowski na mistrzostwa świata do Antalyi pojechał na własny koszt. - W związku nie znalazły się środki, bym mógł pojechać z reprezentacją. Obiecałem Adrianowi, że zrobię wszystko, by tam być. Znalazłem czarter, mieszkałem w pokoju z Zielińskimi. Spałem na łóżku polowym - mówi Chełmowski.

To on uratował Adriana dla polskich ciężarów, bo pięć lat temu bracia mieli moment załamania. Nie byli pewni, czy chcą dalej trenować ciężary. Ich szkoleniowiec musiał wyjechać do pracy w Niemczech. Wtedy grupą zaopiekował się były sztangista Zawiszy Bydgoszcz Chełmowski. - Trudno wymagać od dzieciaków, żeby trenowały same. Nie dziwię się, że Adrian chciał się wtedy poświęcić nauce.

- Tłumaczyłem mu, że tak daleko już zaszedł, tyle pracy włożył. Powiedziałem: "Studia dużo ludzi kończy, ale zawsze będziesz osobą anonimową, nikt nie będzie wiedział, że taki Adrian jest. A w sporcie możesz być kimś". Czułem, że daleko zajdzie. Później powiedział, że miałem rację - wspomina Mikołajczyk.

- Dzięki ciężarom można wyjść w wielki świat. Mieliśmy tutaj kilka talentów większych niż Adrian. Ale nie mieli takiej głowy jak on. A bez tego nie da się nic zrobić. Inni szukali wybiegów od ciężkich treningów. Adrian ma wszystko poukładane i dąży do celu - mówi pierwszy szkoleniowiec.

Do Tarpana cały czas zgłaszają się nowi zawodnicy. - Moim zdaniem i nie tylko to najbardziej rozwojowy klub w Polsce. W kraju huczy od tego, co tu się dzieje. Takie osiągnięcia graniczą z cudem - dodaje Tomasz Zieliński.

- Mamy tu perełki, Tarpan wyda jeszcze wielu świetnych zawodników, Adrian nie będzie ostatni. On dał wzór innym - dodaje szkoleniowiec. - Trener już po tygodniu wie, czy się nadaje. Jak na 50 zostanie dwóch, to będzie dobrze. To nie jest łatwy sport...

W ciągu 30-dniowego zgrupowania przed mistrzostwami Adrian dźwignął w górę 240 ton. - Wyrywam 130 kg - pięć serii po trzy powtórzenia. Czasem 130 kg jest bardzo lekkie, innym razem waży jak 150 kg - mówi Zieliński. Skuteczność jego podejść jest wyjątkowa. Od lutego, na blisko sześć tysięcy prób, spalił sześć podejść. - W tym roku trenowałem bardzo ciężko. Z tygodnia na tydzień czułem się coraz lepiej. Teraz 200 kg nie waży tyle co rok czy dwa lata temu - opowiada. Jak sam mówi, trenuje "na zmęczeniu". - Muszę trenować bardzo ciężko i wtedy czuję się bardzo dobrze - mówi. Nie ma problemów z presją. - Jak podchodzę do ciężaru na zawodach, to myślę, że nie po to tyle ton przerzuciłem, żeby to się teraz zmarnowało - mówi Adrian Zieliński.

Tysiące ton przerzuconych przez lata musi się jednak odbić na zdrowiu. Podnoszenie ciężarów to ciągła walka z bólem. Każdego zawodnika coś boli. Pierwsze wysiadają kolana.

- Boli, jakby coś rozrywało od środka - mówi Adrian. Obaj bracia mieli wszczepiane komórki macierzyste w kolana oraz w bark. Starszy z braci w lewy, młodszy w prawy. - Trzeba się uzupełniać - śmieje się Tomasz.

Liczy się tylko Londyn

Teraz najważniejsze dla Adriana są igrzyska. Po mistrzostwach w Antalyi Zieliński został 43. członkiem grupy Londyn 2012. To elita polskich sportowców mających największe szanse na medal olimpijski. Są finansowani przez Ministerstwo Sportu. Na przygotowania do Londynu Zieliński dostanie 500 tys. zł. Choć ciężary wydają się tanim sportem, na same odżywki zawodnik wydaje od 1,5 tys. zł do 2,5 tys. zł w okresie ciężkich treningów. Na jedną sztangę dobry zawodnik nakłada dwa komplety ciężarów, każdy kosztuje 20 tys. zł.

Aby zdobyć medal na igrzyskach za dwa lata, będzie musiał prawdopodobnie uzyskać w dwuboju przynajmniej 390 kg. W Turcji zdobył złoto, dźwigając 7 kg mniej. - Jestem w stanie to zrobić - mówi Adrian.

- Znam go dość długo i jestem pewny, że woda sodowa mu nie uderzy do głowy. Na pewno pokaże jeszcze wiele razy, że ten złoty medal nie był przypadkiem - ocenia najbardziej znany obecnie polski atleta, trzykrotny mistrz świata w podnoszeniu ciężarów Marcin Dołęga.

Adrian chce olimpijskie złoto zdobyć dla rodzinnej Mroczy. Dostał ofertę z Niemiec, żeby zmienić barwy Polski i obywatelstwo. Nie zgodził się. - Gdzie indziej, w dużym mieście byłby osobą anonimową, a w Mroczy jest kimś. Każdy go docenia - mówi trener Mikołajczyk.

Mistrz świata jest w Mroczy dobry na wszystko, przydaje się też na otarcie łez kibicom futbolu. Piłkarze Tarpana przegrali u siebie w B-klasie z KS Łochowo 3:5. Porażka bolała, ale autorzy klubowego blogu osłodzili ją sobie, pisząc na końcu relacji: " I tak to my mamy mistrza świata".

WYIMEK

W czasie 30-dniowego zgrupowania przed mistrzostwami dźwignął w górę 240 ton. - Jak podchodzę do ciężaru na zawodach, to myślę, że nie po to tyle ton przerzuciłem, żeby to się teraz zmarnowało - mówi Adrian Zieliński.

Myślę o Londynie - mówi Dołęga

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.