M¦ 2010. Wygrać nie po holendersku

Dzi¶ pierwszy półfinał mundialu. Holendrzy walcz± o trzeci finał, dwukrotny mistrz ¶wiata Urugwaj w RPA już osi±gn±ł więcej, niż ktokolwiek się spodziewał.

Latem 1975 r. Wim van Hanegem miał ofertę od Olympique Marsylia. Choć Francuzi obiecywali mu kilka razy większą pensję, pomocnik Feyenoordu nie mógł się zdecydować. Poprosił o radę żonę, najlepszego kumpla z drużyny Wima Jansena i jego małżonkę. Czwórka pojechała na plażę, godzinami rozmawiała o plusach i minusach transferu. W końcu van Hanegem zarządził głosowanie. Wynik: 2:2. Wtedy piłkarz zwrócił się do biegającego po piasku swojego psa. - Nie możemy podjąć decyzji. Teraz twoja kolej, jeśli chcesz jechać do Marsylii, zaszczekaj lub pokaż to w inny sposób.

Kilka minut van Hanegem patrzył psu głęboko w oczy, a ten nawet się nie poruszył. - OK. On nie chce wyjeżdżać. Zostajemy - powiedział piłkarz. W lidze francuskiej nigdy nie zagrał.

Ta anegdota pokazuje holenderski futbol przeszłości. Pełen graczy niepotrafiących podjąć decyzji, chcących, by każdą poprzedzały długie konsultacje zakończone głosowaniem i najlepiej jednogłośnym wynikiem.

Jedynym trenerem, który demokracji w zespole się sprzeciwiał, był wielki Rinus Michels, nazywany "generałem", wicemistrz świata z 1974 r. i mistrz Europy z 1988 r. Ale futbol totalny, dzięki któremu przeszedł do historii, też opierał się na holenderskiej mentalności. System, w którym wszyscy piłkarze odpowiadają za atak i obronę oraz bez przerwy zmieniają pozycję na boisku, z jednej strony wymagał zbiorowej odpowiedzialności. Z drugiej - każdy piłkarz był równy i miał taką samą możliwość pokazania indywidualnych umiejętności.

Wielu następnych trenerów reprezentacji Holandii próbowało osiągnąć sukces jego metodami. Jeśli udało im się wymóc taki sam styl na boisku, nie potrafili wypracować sobie podobnego autorytetu. Ernst Happel, który w 1978 r. doprowadził Holandię do finału mundialu, zgrupowanie zaczął od uciszenia wszystko wiedzących lepiej gwiazdorów. Ustawił kilka piłek osiemnaście metrów od bramki, a potem każdą z nich trafił w poprzeczkę. Dopiero po tym pokazie drużyna zaczęła go słuchać.

Jego następcy, poza Michelsem w 1988 r., przegrywali przez zdumiewającą umiejętność piłkarzy do dzielenia się w każdy możliwy sposób. Biali nie potrafili dogadać się z czarnymi, zawodnicy Ajaksu nie podawali piłki tym z Feyenoordu, a kawalerowie obmawiali żonatych.

- Ludzie patrzą na nas, kierując się stereotypami. Uważają, że jesteśmy nieduzi, kapryśni i lekkomyślni. Być może brakuje nam wzrostu, ale chcemy wygrywać i mamy dużo serca. Bardzo dużo serca - podkreśla Wesley Sneijder. Takich deklaracji holenderscy kibice słyszeli mnóstwo, ale tym razem mogą piłkarzowi Interu wierzyć. Przez mundial w RPA zespół Berta van Marwijka przedziera się, odrzucając wszystko, czym wrył się w świadomość kibiców przez ostatnie dziesięciolecia.

Szczytem nieholenderskości był ćwierćfinał z Brazylią, gdy pomarańczowi grali słabo i przegrywali, ale zdołali zwyciężyć. Uważana za najlepszą drużynę w ich historii reprezentacja z 1974 r. w finale MŚ po dwóch minutach prowadziła 1:0, by przegrać z Niemcami 1:2. Przez lata piłkarzom w pomarańczowych koszulkach dudniły w uszach słowa Johana Cruyffa, który stwierdził, że jego rodakom brakuje genu zwycięstwa.

Z tymi wszystkimi problemami musiał zmierzyć się van Marwijk. Zaczął od deklaracji, że chce nauczyć zespół bronić. Zadanie czekało go niełatwe, bo trafił na pokolenie piłkarzy o mniejszych talentach defensywnych niż poprzednie. Prawdopodobnie tak słabego zestawu odpowiedzialnego za obronę reprezentacja Holandii nie wysłała na wielki turniej od lat. Giovanni van Bronckhorst i Mark van Bommel mogą równać się osiągnięciami klubowymi z Ronaldem Koemanem, Frankiem de Boerem, Jaapem Stamem czy Frankiem Rijkaardem, ale nie klasą. Reszta, na czele z Khalidem Boulahrouzem i Demy de Zeeuwem, którzy zastąpią dzisiaj zawieszonych za kartki Gregory'ego van der Wiela i Nigela de Jonga, w Lidze Mistrzów dorobiła się nic nieznaczących epizodów.

Selekcjoner znalazł sposób, w przeszkadzanie rywalom zaangażował aż siedmiu piłkarzy, odbierając im zadania ofensywne. Niderlandzka tama sprawuje się nie gorzej od tych chroniących poldery, w RPA przedarł się przez nią tylko Robinho. Dwa pozostałe gole Holendrzy stracili po rzutach karnych.

Przy takiej taktyce nie da się zmieścić na boisku wszystkich geniuszy ofensywnych potrafiących nogami tworzyć dzieła, na które stać artystów z Brazylii czy Argentyny. Van Marwijk nie idzie na kompromisy, nie daje sobie wcisnąć do jedenastki Rafaela van der Vaarta, bo musiałby jednego z defensywnych pomocników zastąpić kolejnym piłkarzem, który myśli głównie o bieganiu w kierunku bramki rywala.

W Holandii 2010 za ataki odpowiada dwóch skrzydłowych, ofensywny pomocnik i napastnik. Maszyna pracuje bez zarzutu, tylko piłkarze grający na tych pozycjach strzelali w RPA gole. Książka ze świętymi przykazaniami Michelsa została spalona. Trudno też w grze kadry dojrzeć rady wielbiącego atrakcyjny futbol Johana Cruyffa.

Zmianę u rywali zauważył także trener Urugwaju Oscar Tabarez. - Obecna reprezentacja Holandii różni się od poprzednich nieprzywiązujących takiego znaczenia do współpracy w defensywie - mówi 63-letni trener. On już odniósł w RPA sukces, którego nikt się nie spodziewał. Jego drużyna w eliminacjach zajęła dopiero piąte miejsce, o punkt wyprzedziła Ekwador i Kolumbię, na mundial przedzierała się przez baraże. Dziś zagra w półfinale, faworyzowanych Argentyńczyków i Brazylijczyków już w Afryce nie ma. - Nie wiem, co się stanie, jeśli awansujemy. Ostatnie mistrzostwo świata wywalczyliśmy 60 lat temu. Tamci piłkarze wciąż są naszymi idolami - mówi Tabarez. Jego drużyna będzie dziś osłabiona, bo zawieszeni za kartki są Luis Suarez i Jorge Fucile, a Diego Lugano i Diego Godin walczą z kontuzjami.

Van Marwijk, pamiętając, ile razy Holendrzy przegrywali wielkie turnieje przez arogancję, stara się sprawić, by myśli jego piłkarzy nie wykraczały poza dzisiejszy wieczór. Przypomina Euro 2008 rozpoczęte fantastycznymi zwycięstwami z Francją oraz Włochami i wybuchem pewności siebie, której efektem była porażka w ćwierćfinale z Rosj±. - Wiem, że po meczu z Brazylią w kraju panuje euforia. Może to dobrze, że jesteśmy tak daleko i jej nie odczuwamy. Musimy się skupić tylko na Urugwaju, nie możemy myśleć, że jesteśmy już w finale - mówi selekcjoner. Jeśli jego zespół dziś wygra, czeka go trudniejsze zadanie. W niedzielnym finale na jego drużynę będzie patrzyła historia pomarańczowej piłki, a piłkarze staną przed szansą osiągnięcia sukcesu niedostępnego nawet dla jej legend.

Półfinaliści osłabieni - za żółte kartki nie zagra pięciu piłkarzy ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.