Aż dziwne, że nie dane im było zagrać razem. Od wielu lat wspólnie w Milanie, choć Pirlo zaczynał w Brescii i Interze, a Gattuso w Palermo i Glasgow Rangers. Razem - i obok siebie na boisku - na igrzyskach w Sydney w 2000 roku, a w głównej kadrze Włoch od Euro 2004. Brodaty twardziel i długowłosy anioł podań.
I tak też było w ich pierwszym w RPA i ostatnim w mistrzostwach świata meczu ze Słowacją. Trener Marcello Lippi zdecydował się na Gattuso i ten nie zawiódł. Przy apatycznych kolegach grał jak zwykle - ostro i skutecznie. Zabrał rywalom sześć piłek, a już w kilkunastu pierwszych minutach dwa razy zagrał swoją popisową akcję - ostre wejście w piłkę, po którym to spóźniony rywal jest faulującym. Raz nawet udało się wymusić żółtą kartkę. W 43. minucie obejrzeliśmy klasycznego Gattuso, który przy podaniu (!) zdołał tak kopnąć piłkę, że rozorał kolano próbującemu bronić przeciwnikowi. Jakoś tylko jemu może się to zdarzyć
Lippi jednak nie potrzebował już oraczy w drugiej połowie, a w 56. minucie postawił nawet na niewyleczonego z kontuzji łydki Pirlo. Ten grał dobrze, choć nie zdołał zniwelować dywersji megapsuja Daniele De Rossiego (wielkie błędy przy dwóch golach). W 34 minuty miał chyba więcej celnych podań do przodu niż wszyscy pozostali Włosi przez cały mecz. Zagrał tak 15 razy, w tym 9 na połowie ataku, kilka razy imponując przerzutami. On zaczął akcję przy pierwszej bramce. Nie tracił piłek, ale kompletnie nie walczył w obronie, przez co Słowacy co chwila mieli szanse na kontry.
Drużyna turniejowa była przygotowana na dalsze części turnieju, a mistrzowie świata Gattuso i Pirlo mieli być coraz lepsi i coraz ważniejsi. W sumie dobrze, że zdążyliśmy ich opisać, bo już są w domu.
Gattuso Pirlo