Ile kibica można wycisnąć z kibica

Sportowy biznes z każdym sezonem brutalniej ingeruje w nasz wolny czas, najchętniej podłączyłby klienta do kroplówki i aplikował swoje wyroby okrągłą dobę. Co spożywającemu pozwala wgryźć się głębiej w temat, ale zarazem wpycha go w niszę, redukuje szanse, by zajrzał gdzieś indziej. Pcha w stronę tej chwili absolutnego spełnienia, w której będziemy wiedzieć wszystko o niczym

Nie znoszę szlajającego się za mną bez ustanku przeświadczenia, że o dowolnej porze dnia i nocy trwa gdzieś Niezmiernie Ważny Mecz i jeśli tylko zapragnę, wystarczy pstryknąć, by go własnoocznie skonsumować. Słyszeliście, jak wyglądały rozgrywki ligowe dawno, dawno temu, w tych błogosłowionych czasach, w których tzw. tradycyjna rodzina gromadziła dzieci, a nie telewizory? Całą kolejkę upychano w jednym dniu - wręcz o jednej godzinie - więc kibic pochłaniał pojedynczy mecz, resztę skubał w ochłapach zwanych skrótami, a potem musiał odcierpieć o suchym pysku cały tydzień, do następnej skondensowanej dawki.

Klasyczną ligową miksturę rozrzedzaliśmy stopniowo, wraz z narastającą reprodukcją monitorów, kanałów, platform, portali i innych relikwii ery cyfrowej. Dziś przez blisko trzy doby z rzędu pogrywa i nasza podle szara Ekstraklasa, i baśniowo malownicza angielska Premier League. A to wcale nie koniec, niebawem rozciągnięta w czasie zostanie hiszpańska Primera Division, jesienią zaś zamierza wszystkich przebić włoska Serie A - przystawkę zaproponuje w piątek, kolejne dania wjadą w sobotę o godz. 18 i 20.45 oraz w niedzielę o 12.30, 15 i 20.45, deserem dopchamy się w poniedziałkowy wieczór. Runie kolejna bariera, kolejka będzie trwała dłużej niż postna reszta tygodnia.

Dotrzemy niemal do granic ludzkiej przyswajalności, bo we wtorek, w środę i czwartek UEFA przez sporą część sezonu podsuwa nam europejskie puchary (1/8 finału Ligi Mistrzów właśnie rozlała na cztery tygodnie!), więc gorliwy wyznawca calcio będzie mógł przyklękać przed ekranem codziennie. Dlaczego testuje się lojalność fana coraz namolniej, nie wypada nawet wyjaśniać - każdy średnio rozgarnięty niemowlak pojął już, że Barcelona i Real grają o tej samej porze wyłącznie wtedy, gdy tłuką się w Gran Derbi, bo pozwolić im wybiec na boiska równocześnie byłoby niesłychanym marnotrawstwem.

Sportowy biznes z każdym sezonem brutalniej ingeruje w nasz wolny czas, bez wytchnienia bada, ile można wycisnąć kibica z kibica, sprawdza jego wytrzymałość, najchętniej podłączyłby klienta do kroplówki i aplikował swoje wyroby okrągłą dobę. Co spożywającemu pozwala wgryźć się głębiej w temat, ale zarazem wpycha go w niszę, redukuje szanse, by zajrzał gdzieś indziej. Pcha ku wąziutkiej specjalizacji, w stronę tej chwili absolutnego spełnienia, w której będziemy wiedzieć wszystko o niczym. Przed telewizorem siad, chcesz być na bieżąco, to nie odpuszczaj, albo się interesujesz, albo nie, ustal wreszcie, czego chcesz od życia etc.

Namysł nad wielokanałowym, prowadzonym z tysięcy stadionów i hal medialnym ostrzałem polecam tym, którzy biadają nad niesprawiedliwym losem polskich siatkarek - przecież multimedalistek mistrzostw Europy - i są święcie przekonani, że jeśli nikt nie chce płacić majątku za ligowe transmisje ich popisów, to tylko wskutek krzyczącej niekompetencji działaczy.

Działacze swoje zaniedbali, wypominania im bierności nigdy za mało, ale też byłoby niesprawiedliwe pominąć jeszcze jedną przeszkodę - polskiego siatkarza bądź też, jak kto woli, ograniczoną zdolność homo sapiens do przyjmowania danych.

Męska siatkówka też podążyła za globalnym trendem, też bombarduje nas transmisją za transmisją, nadaje z rosnącym natężeniem, uświadamia, że sławny dylemat, czy być, czy jednak nie być, wyparły pytania egzystencjalnie donioślejsze - oglądać czy nie oglądać i co oglądać. Siatkarze zupełnie jak piłkarze skaczą nam przed oczami bez przerwy i nawet osobnik uzależniony wyłącznie od tej jednej dyscypliny zbliża się do momentu, w którym odkryje, że i on dysponuje ograniczoną przepustowością.

Wybierać musi odbiorca, wybiera nadawca. Stawiają na faceta, bo transmisje z ligi kobiet straszą na ekranach halami o przestronności kurników, na wpół martwymi trybunami, mierną wartością sportową. Nawet jeśli siatkarki zdołają wyskakać przyzwoitą oglądalność, to często zawdzięczają ją nie wytrawnym smakoszom wielkiego sportu, lecz - feministki, wymierzcie we mnie widelce - przygodnym smakoszom anatomicznych zaokrągleń. Za sportem kobiet nie przepadają - feministki, unieście tasaki - ani fani, ani fanki. Relacjonował swego czasu w "Gazecie" Michał Kiedrowski, jak trudno sprzedać go nawet w Ameryce, w której zawodowe ligi prosperują rewelacyjnie. Męskie ligi.

Siatkarki są niemal bez szans. Doby wciąż nie wydłużyliśmy, ba, nie rozpoczęto nawet prac nad wydłużeniem, mózgi jajogłowych zaprzęgnięto prawdopodobnie do wymyślenia, jak zainstalować nam dodatkowe w pełni wyposażone oczodoły, żebyśmy przykleili je do kolejnych ekranów i kolejne ekrany kupowali, realizując ludzkości cel ostateczny, czyli napędzając wzrost PKB. Niestety, dodatkowe oczodoły lub dosztukowana do doby 25. godzina też niekoniecznie ligę siatkarek ocalą, bowiem zawsze można przeprowadzić transmisję z jeszcze jednego meczu męskiego, a ów mecz męski - również niespecjalnie szlagierowy - może okazać się ciut bardziej zajmujący niż batalia Muszyny z Żukowem, nawet pomimo bogactwa podtekstów odwiecznej rywalizacji gór z morzem.

I niewiele zmieni kolekcjonująca medale reprezentacja, wokół której publikę dzięki marce "Polska" zgromadzić łatwiej. Zgromadzić na chwilę. Lud hipnotyzują trójwymiarowe Avatary i podobne hipermegasuperatrakcje, z ekranów HD wyprężają się najwspanialsi atleci na planecie, konkurencji nadal przybywa. Nawet mityczne, mlekiem i miodem płynące Włochy - panują i w LM, i w ME - skazują siatkarki na prowizorkę, finansową chybotliwość, niepewność jutra. Kluby co rusz upadają, oddają miejsce w lidze tym, które akurat uciułały trochę grosza, w bieżącym sezonie rozgrywki trzeba było okroić, bo zabrakło drużyn. Anomalią w kobiecej siatkówce nie jest kryzys, anomalią są niezwykłe chwile, gdy od chronicznego kryzysu uda się uciec.

Podyskutuj o felietonie na blogu Rafała Steca

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.