Przypadki Adama W. - sylwetka najlepszego polskiego koszykarza

Już po kilku tygodniach pracy w polskiej lidze amerykański trener Mike McCollow zauważył pewną prawidłowość - tytuł mistrza zdobywa zespół mający w składzie Adama Wójcika.

Przypadki Adama W. - sylwetka najlepszego polskiego koszykarza

Już po kilku tygodniach pracy w polskiej lidze amerykański trener Mike McCollow zauważył pewną prawidłowość - tytuł mistrza zdobywa zespół mający w składzie Adama Wójcika.

Od dziesięciu lat Wójcik jest najważniejszym koszykarzem drużyn, w których występuje lub występował. Przez cały ten czas towarzyszy mu Krystyna - od dwóch lat żona, od roku matka jego synów - Jasia i Szymona, a od sześciu jedyny menedżer.

Adam twierdzi, że to najlepszy menedżer, jakiego miał. To, kim jest dziś, to zasługa w równej mierze jego talentu i pracy co umiejętności żony, która wyprowadza go bezpiecznie z każdego zakrętu dość niełatwej kariery. Bo że Adam Wójcik jest dziś najlepszym polskim koszykarzem i idolem kibiców, nie ulega wątpliwości. Jednak nie zawsze tak było.

Luty 2000. Adam przestał się przykładać

W lutym w Pruszkowie reprezentacja Polski przegrała w eliminacjach mistrzostw Europy z Czechami 69:80. Kilka dni później doznała 20-punktowej klęski z Grecją. W prasie miażdżąca krytyka, głównie pod adresem trenera Piotra Langosza, ale nie tylko.

Mierzący 208 cm wzrostu Wójcik grał u Langosza jako niski skrzydłowy. Trener tłumaczył, że sobie poradzi, bo wyższy o siedem centymetrów Gregor Fucka występuje na tej samej pozycji w reprezentacji Włoch. "To koncepcja słuszna, jeśli ma się w składzie Fuckę. (...) Adam Wójcik jest zbyt słabym graczem, by grać daleko od kosza. Kiedy jego kolejne rzuty z dystansu i wejścia pod kosz po dryblingu nie przynosiły punktów, był coraz bardziej sfrustrowany. Być może dlatego - choć dla jego postawy trudno znaleźć zrozumienie - w końcu przestał się przykładać się do gry" - napisaliśmy w "Gazecie Wyborczej" po przegranych meczach eliminacyjnych.

Ton w innych gazetach był podobny - należy podziękować starszym koszykarzom, którzy dominowali w kadrze w latach 90., i rozejrzeć się za młodzieżą.

Grudzień 2000. Adam w życiowej formie

Dziesięć miesięcy później dziennikarze zmienili zdanie. W tym czasie zmienił się też trener - Langosza zastąpił Dariusz Szczubiał. Polska pokonała najpierw Austrię, później we Wrocławiu Białoruś i Estonię. Szanse na awans do mistrzostw Europy wciąż są, choć niewielkie. Dziś można przeczytać w gazetach raczej opinie, że dla wspaniale grających - Wójcika, Zielińskiego i innych graczy ich pokolenia - nie ma w kadrze na razie alternatywy.

- Adam już się tak krytyką nie przejmuje jak kiedyś. Przez lata nauczył się z nią żyć. Czasem jednak są to ciosy poniżej pasa - twierdzi żona Krystyna.

- Byłem trochę dotknięty tym, co wówczas wypisywano, ale przecież nie będę tłumaczył, jak było naprawdę. Dziennikarz przecież i tak wie lepiej. Dla niego po prostu przestałem się przykładać - komentuje to, co rok temu napisano, Adam Wójcik.

A jak było naprawdę?

- Nigdy nie wypowiadam się źle o trenerach. Powiem tylko tyle, że przyjechałem na zgrupowanie przed tamtymi meczami dobrze przygotowany. Byłem w formie. Dano nam jednak wszystkim do zrozumienia, że w klubach trochę za słabo trenujemy, i odbyliśmy ciężki obóz przygotowawczy. Formę odbudowałem dopiero w klubie - tłumaczy skrzydłowy Śląska i reprezentacji.

- To, co po pierwszych meczach zrobiono z Adamem w gazetach, nie było fair, ale on ma już pancerz, nie okazuje na zewnątrz zdenerwowania. Ja natomiast bardzo to przeżywam. Mam chyba od tego wrzody - narzeka Krystyna.

Pancerz Adama miał kiedy powstać. Zanim bowiem stał się idolem wszystkich kibiców Śląska i największą gwiazdą polskiej koszykówki, grał w Gwardii - klubie we Wrocławiu przeklętym. Klubie bez kibiców, którego graczy lżono podczas każdych miejskich derby. Klubie z mundurem milicyjnym w tle, który kojarzył się fatalnie.

Najbardziej obrywał Jerzy Binkowski, ale gdy na początku lat 90. Gwardia i Śląsk walczyły w polskiej ekstraklasie o najwyższe laury, nie oszczędzano też Adama.

1984. Adam przyjeżdża z Oławy

Miał 14 lat i nawet nie wiedział, że istnieje we Wrocławiu taki klub jak Śląsk, gdy w 1984 roku przyjechał na zawody międzyszkolne ze swą podstawówką z Oławy.

- Zagrałem chyba dobrze, bo pan Krzysztof Walonis zaproponował mi trenowanie w Gwardii - wspomina koszykarz. - Byłem szczęśliwy. Dla mnie to było ważne, że ktoś mnie dostrzegł, że dał mi szansę, że będę mógł trenować. Dopiero później zorientowałem się, że Gwardia to milicyjny klub. Śląsk miał nad nami od początku przewagę.

Na pierwszy trening Wójcik przyjechał kilka godzin wcześniej. Był podekscytowany.

- Moją uwagę zwróciła przede wszystkim budowa ciała Adama: krótki tułów, długie nogi i duże stopy. Początkowo te długie nogi mu przeszkadzały, ale miał taki specyficzny boiskowy odruch, który mnie się podobał - wspomina pierwsze zajęcia z Adamem Krzysztof Walonis, dziś trener w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Warce.

Na treningu spotkał się m.in. z Krzysztofem Milą i Robertem Kościukiem. - "Kostek" imponował mi techniką. Byłem w szoku. Chyba nigdy tak nie będę kozłował, pomyślałem wtedy - wspomina Wójcik.

Nie był też najwyższy w grupie. 170 cm wzrostu nie gwarantowało pozostania w klubie. Po pewnym czasie trener Walonis dokonał selekcji. Słabsi musieli odejść. - Martwiłem się, że i mnie to może spotkać, ale odeszło chyba z dziesięciu chłopaków, a ja zostałem - wspomina Wójcik.

- To był chłopak z "opóźnionym zapłonem". Jego rozwój biologiczny następował wolniej niż innych chłopców. Rówieśnicy go przerastali i byli silniejsi. Adam to był taki patyk. Ale nigdy nie chciałem się go pozbyć - twierdzi Walonis.

1988. Adam, możesz być wielkim graczem

Zdaniem pierwszego trenera właśnie tacy chłopcy jak Wójcik zwykle osiągają najwięcej. Gracze, którzy fizycznie dojrzewają później.

- Rówieśnicy Adama szybko dorośli. Na przykład Maciek Zieliński w wieku 18-19 lat był bardzo silnym graczem I ligi. Po latach on się obronił, gra wciąż na wysokim poziomie, ale wielu, którzy tak jak on zbyt szybko osiągnęli pełnię rozwoju fizycznego, później niewiele zdziałało w koszykówce - przekonuje Walonis. - Z Adamem było odwrotnie. Dojrzewał powoli, ta muskulatura, którą teraz widać, to efekt późniejszych lat. Podobnie było z Dominikiem Tomczykiem, który na początku był grubaskiem, a później - tak jak Adam - długim patykiem.

- Czasem miał takie dni, że naprawdę ciężko było go zmusić do jakiegokolwiek wysiłku. Nic do niego nie docierało. Jednak szybko się zorientował, że koszykówka sprawia mu radość - wspomina Walonis.

- Kiedyś trener wziął mnie do pokoju i powiedział: Adam, jak będziesz pracował, to możesz zostać wielkim koszykarzem - przypomina sobie Wójcik. - Walonisowi wiele zawdzięczam, nauczył mnie solidnych podstaw koszykówki. Zawsze mówił o tym, że najważniejszy jest zespół. Nigdy nie kreował jednego gracza.

Oprócz Kościuka i Mili w Gwardii trenowali wówczas m.in. Adam Gołąb, Tomasz Grzechowiak i Arkadiusz Osuch. - To chyba ostatnia taka grupa, po nas był już tylko Dominik Tomczyk - zastanawia się Adam Wójcik.

- Na pewno obcowanie z tak dobrymi graczami pomogło Adamowi - twierdzi Walonis. - Kiedy podczas mistrzostw Polski kadetów w 1987 roku po raz pierwszy się zdarzyło, że wysocy gracze, a Adam w szczególności, zdobywali większość punktów, wiedziałem już, że Wójcik będzie gwiazdą. Nie tylko dobrym graczem, ale jak na polskie warunki graczem wielkim.

- Pierwszy raz zobaczyłem Adama, gdy jego drużyna juniorów przyszła na nasz mecz. Był wtedy strasznie chudy i miał długie włosy. Na boisku spotkaliśmy się dopiero po moim powrocie z Belgii w 1988 roku - wspomina Jerzy Binkowski. - Od razu było widać, że ma tak wspaniałe koszykarskie walory, że będzie dobry.

Wójcik jest przekonany, że gdyby nie trenował z tak dobrymi graczami jak Binkowski i Jarosław Zyskowski, też koszykarsko dojrzewałby o wiele dłużej.

W sezonie 1989/90 o Adamie Wójciku mówiło się już "wielki talent polskiej koszykówki".

1990. Adam poznaje Krystynę

To był przypadek. Gwardia grała w Stalowej Woli ze Stalą. Drużyna poszła do kina, a Adam z kolegą na kawę. W kawiarni był też Maciej Kotulski, dziś sędzia, kiedyś kolega Adama z parkietu. To on poznał Adama z Krystyną, studentką warszawskiej Szkoły Głównej Handlowej, ale mieszkanką Stalowej Woli.

- To był impuls, już wówczas wiedziałem, że coś się stanie - wspomina Krystyna. - Interesowałam się koszykówką, ale z wrocławskich graczy rozpoznawałam tylko Maćka Zielińskiego, ze względu na specyficzną fryzurę [miał bardzo długie włosy - red.], Darka Zeliga i Jurka Binkowskiego bo, wiadomo, obaj to była wielka klasa, no i Jarka Zyskowskiego, bo był przystojny. I zresztą dalej jest - śmieje się Krystyna Wójcik.

W ekstraklasie grano wtedy podczas weekendu dwa mecze, oba w innych miastach. Po spotkaniu w Stalowej Woli Gwardia pojechała do Warszawy.

- A ja studiowałam właśnie w Warszawie. Adam po niedzielnym meczu z Legią został na noc u kolegi. We wtorek zadzwonił do mnie do akademika, a dodzwonić się tam było sztuką. W piątek byłam już we Wrocławiu. To była miłość od pierwszego wejrzenia - nie ma wątpliwości Krystyna. - Byliśmy dziećmi. Czas spędzaliśmy razem, ale jeszcze wspólnej przyszłości nie planowaliśmy.

Od tej pory nie można mówić o karierze Adama Wójcika, nie wspominając o wpływie na nią Krystyny. Dziś żona jest menedżerem męża. Prezes Śląska Grzegorz Schetyna przyznaje: "Krycha to jest zawodnik. Naprawdę wielki partner w negocjacjach".

- Właściwie nie wiadomo, kiedy to się stało, że zostałam menedżerem Adama. Zresztą chyba nigdy nie było tak, że powiedzieliśmy sobie: "od dziś twoją karierą zajmuję się ja". Adam miał do mnie zaufanie i tak jakoś wyszło. Ale zawsze podejmowaliśmy wspólne decyzje - zaznacza Krystyna.

- To zdrowy układ. Ja zajmuję się tylko koszykówką, Krystyna resztą. Dziś moja żona to już doświadczony menedżer - twierdzi Adam.

1993 mógł być dla Adama przełomem

Dwa wydarzenia w 1993 roku mogły wpłynąć na karierę Wójcika. - Na pewno potoczyłaby się inaczej, być może lepiej - zastanawia się Krystyna. Wówczas jeszcze nie kierowała karierą Adama.

Macierzysty klub Wójcika miał już wówczas duże kłopoty finansowe. Sprzedaż Wójcika mogła podreperować finanse. - Mieliśmy propozycję z klubu z Ankary. Adam był nawet na testach w stolicy Turcji. Chciał tam zostać, do gry namawiał go też trener Ankary. Ale, niestety, inaczej zadecydowano w klubie - miał pojechać do SC Napoli, do II ligi. Włosi mogli zapłacić Gwardii więcej - wspomina Krystyna.

Nikt nie pytał o zdanie koszykarza, bo z Aspro Gwardią wiązał go kontrakt. We Włoszech Wójcik się jednak "nie załapał". - Byłem z drużyną na obozie. Testowano tam także dwóch graczy z byłej Jugosławii. Oni w ogóle mnie nie dostrzegali na boisku. Właściwie pozbawili mnie pracy - mówił w wywiadzie dla "Gazety" Wójcik.

Pół roku później stanął przed jeszcze większą szansą. Zagraniczni menedżerowie dostrzegli go podczas wrocławskich eliminacji do mistrzostw Europy. Los Angeles Clippers przysłali zaproszenie na przedsezonowy obóz. Adam mógł być pierwszym polskim graczem w NBA.

- Mało kto o tym wie, ale dziś trzeba powiedzieć o okolicznościach, jakie towarzyszyły temu wyjazdowi - opowiada Krystyna. - Adam miał opłacony przejazd i pobyt w Los Angeles. Wylot rano, a dzień wcześniej o godz. 22 była awantura w klubie, bo działacze nie zgadzali się na wyjazd. Ostatecznie jednak postawiliśmy na swoim i Adam wyjechał, ale w złej atmosferze, nie sprzyjającej mobilizacji.

- Byłem podniecony, ale chyba wiele sobie po tym wyjeździe nie obiecywałem. Chciałem przede wszystkim zobaczyć, jak to wygląda. Zanim jednak przyzwyczaiłem się do nowej dla mnie gry, było po campie - mówi koszykarz.

- Adam nie był wówczas psychicznie gotowy do podjęcia walki o NBA - ocenia Krystyna.

Cały sezon 1993/94 Wójcik spędził więc jeszcze w Aspro Gwardii, a po jego zakończeniu klub właściwie przestał istnieć. Dominik Tomczyk przeszedł do Śląska, ale dlaczego nie zatrzymano we Wrocławiu Adama, do dziś nie wiadomo. Negocjował ze Śląskiem, ale gdy niemal wszystko było już ustalone, Wójcik przeczytał w gazetach narzekania wojskowych działaczy, że jego żądania są zbyt wygórowane.

1995. Adam mógł umrzeć

Trafił do Pruszkowa, gdzie trener Jacek Gembal budował silną drużynę. W Mazowszance wylądował zresztą wówczas cały desant z Wrocławia, bo oprócz Wójcika graczami tego klubu zostali jeszcze Keith Williams i Jerzy Binkowski.

- To była dobra decyzja. Po latach gry w Gwardii Adam wreszcie trafił do normalnego klubu - ocenia Krystyna.

Po znakomitym sezonie zdobył z Mazowszanką Pruszków pierwszy w karierze tytuł mistrzowski. Opinia o Adamie Wójciku, że jest najlepszym polskim koszykarzem, zrodziła się właśnie wówczas. Nie podczas późniejszego pobytu w Belgii czy też ostatnich latach w Śląsku, lecz właśnie po roku gry w Pruszkowie.

- To, co zrobiliśmy później, nie było jednak dobre. Przenosiny do Bobrów Bytom były jednym z naszych większych błędów - przyznaje menedżer Adama. Krystyna już wówczas w pełni kierowała jego karierą.

Krótki pobyt w Bytomiu zaowocował konfliktem z Józefem Potempą. - Do dziś nie wiem, o co chodziło trenerowi. Nie mogliśmy się porozumieć. Zresztą nie tylko ja miałem takie kłopoty, Mariusz Bacik też coś może na ten temat powiedzieć - opowiada koszykarz.

- Adam mógł tam umrzeć jako zawodnik. Czekaliśmy, że coś się stanie, i na szczęście się stało - mówi Krystyna. W 1996 roku Wójcik wyjechał za granicę. Oferta z belgijskiej Ostendy była atrakcyjna. Transfer przeprowadzono szybko i sprawnie. W kolejnym sezonie został graczem występującego w Eurolidze Charleroi.

1996. Adam w elicie

- Każdemu koszykarzowi życzę takiego kontraktu. To była prawdziwa szkoła życia. Po raz pierwszy Adam spotkał się chyba z tak dużą presją. W Polsce zawodnicy innych klubów, no może poza Śląskiem, jej nie odczuwają. To był też awans pod względem sportowym, grał przecież przeciwko najlepszym koszykarzom Europy - ocenia Krystyna.

I to nieźle. Po zakończeniu rozgrywek Euroligi Wójcik został powołany na mecz gwiazd do Stambułu. - Do dziś mam koszulkę z tego meczu, na który jednak nie pojechałem - mówi Wójcik. - Trener Charleroi Giovanni Bozzi zabronił mi, bo klub miał ważniejsze mecze. Szkoda.

W Eurolidze Wójcik statystyki miał na tyle dobre, że po sezonie zgłosił się do niego francuski Limoges. Oferta trzyletniego kontraktu była atrakcyjna. Pojechali do Francji z prawnikiem, by podpisać umowę. Miała obowiązywać jednak tylko wówczas, gdy wejdzie przepis o zasadzie Bosmana dla graczy z Europy Środkowowschodniej. Przepis nie wszedł w życie. Działacze zapewniali jednak, że klub wypełni kontrakt. - Limoges to renomowany klub, więc nie było powodów, by im nie ufać, zwłaszcza po tym, jak przysłali po nas czarterowy samolot, kiedy podpisywaliśmy kontrakt. Jednak później zostawiono nas po prostu na lodzie - narzeka Krystyna Wójcik.

1997. Adam znów we Wrocławiu

Miał oferty z Nobilesu Włocławek, Mazowszanki Pruszków i Alby Berlin, ale koniecznie chciał wrócić do Wrocławia. Rozmowy z Grzegorzem Schetyną Krystyna i Adam rozpoczęli pod koniec lata. Poprzedni sezon Śląsk miał fatalny. W Pucharze Saporty dotarł co prawda do ćwierćfinału, ale w lidze przegrał w półfinale z Komfortem Stargard. Poza tym stracił najlepszego wówczas gracza zespołu Dominika Tomczyka, który wybrał ofertę Pruszkowa.

Do kolejnych rozgrywek przystępował jednak bardzo wzmocniony. Zatrudniono nowego trenera Andreja Urlepa, świetnego centra Joe McNaulla, no i Wójcika. To musiało dać efekt. Śląsk po świetnym sezonie zakończonym wspaniałym finałem play off z Pekaesem Pruszków odzyskał tytuł.

Kilka miesięcy później zatrudniono w Pruszkowie amerykańskiego trenera Mike'a McCollowa, który zauważył pewną prawidłowość - w Polsce tytuł mistrzowski zdobywa zespół mający w składzie Adama Wójcika. Chyba że gra on za granicą.

- Od trzech lat budujemy nasz skład wokół Adama i jak widać, nie jest to chybiona decyzja. Wójcik to wielki gracz w ataku, a poza tym to fajny facet i już niemal symbol Śląska - jak Maciek Zieliński - twierdzi prezes klubu Grzegorz Schetyna.

Na razie zasada McCollowa obowiązuje. Jest wielce prawdopodobne, że mistrzem Polski Wójcik zostanie także po trwających rozgrywkach.

1999. Krystyna, Adam, Jaś i Szymuś

W 1998 roku Krystyna i Adam się pobrali. 11 listopada następnego roku urodziły się ich dzieci, bliźnięta Jan i Szymon. Od kilku miesięcy oglądają ojca z trybun. Najbardziej imponują spokojem. Choć w Hali Ludowej jest głośno, nie robi to na nich wrażenia. Prawie nigdy nie płaczą.

Fizycznie są podobni do Adama. - Tylko dla ludzi, którzy rzadko nas odwiedzają, chłopcy wyglądają tak samo, my rozróżniamy ich bez problemu - twierdzi ojciec.

- Na razie za wcześnie, by mówić, jakie mają charaktery, ale na pierwszy rzut oka są bardzo różni. Jaś to introwertyk, Szymuś odwrotnie. Są całym naszym szczęściem, darem od Boga - nie bez wzruszenia mówi mama.

Ojca widzą, niestety, dość rzadko. Adam Wójcik od września do maja czas spędza głównie na boisku albo w podróży.

Od niemal dziesięciu lat Adam Wójcik był najważniejszym zawodnikiem zespołów, w których dotąd występował: Gwardii, Mazowszanki, Bobrów, Ostendy, Charleroi, Śląska i reprezentacji Polski. Zarabia dobrze, ale też poddawany jest największej presji. To od niego oczekuje się najwięcej na boisku i poza nim. To jego, w razie potknięcia, krytykuje się bezpardonowo.

Skończył 30 lat, ale nie w głowie mu koniec kariery. - Mam trzydziestkę, ale czuję się jak 25-latek - śmieje się koszykarz.

- Na razie wszystko podporządkowane jest karierze Adama. Jeśli zdrowie pozwoli, pogra jeszcze kilka sezonów. Co będzie robił później? - Krystyna nie zastanawia się długo nad odpowiedzią. - Na pewno odpocznie.

Mirosław Maciorowski

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.