Vancouver 2010. Adam Małysz: Po igrzyskach skaczę dalej

- Chciałbym, żeby błysk formy, na który czekam, przyszedł już w Zakopanem. To moje magiczne miejsce do skakania - mówi ?Gazecie? i Sport.pl Adam Małysz przed konkursami w Zakopanem.

W piątek i w sobotę konkursy Pucharu Świata na Wielkiej Krokwi. Relacja na żywo na Sport.pl, transmisja telewizyjna w TVP 1 i Eurosporcie.

Robert Błoński: Wielu kibiców mówi, że trzeba zobaczyć te zawody, bo mogą to być ostatnie Puchary Świata w Zakopanem, w których wystartuje Małysz.

Adam Małysz: Jeśli nie stanie się nic nieprzewidzianego, będę zdrowy i zmotywowany, to bez względu na wynik na igrzyskach, chcę skakać przynajmniej przez kolejny rok. Postanowiłem to już jakiś czas temu, ale dotąd o tym nie mówiłem. Postawiłem wszystko na jedną kartę, w Vancouver chcę walczyć o złoto. Dlatego nie wybiegałem dalej w przyszłość. Przygotowania do igrzysk mam już za sobą. Niewiele poprawię przez te trzy tygodnie. Nie mam sobie nic do zarzucenia, poświęciłem się im na całego, często kosztem rodziny. Mam nadzieję, że efekty przyjdą, a później nie stracę ochoty do skakania. W grudniu skończyłem 32 lata, to sporo jak na skoczka, ale uważam, że jestem w stanie walczyć w PŚ także po igrzyskach. Skaczę od dziecka, sprawia mi to ogromną frajdę, więc czemu miałbym przestać? Nie czuję się wypalony.

Kiedy byłeś najbliżej skończenia kariery?

- Po igrzyskach w Turynie [Małysz był tam 7. i 14.]. Przez półtorej godziny po starcie na dużej skoczni tak mnie maglowaliście, aż w końcu sam uwierzyłem, że dalej skakać nie będę. Prawie mnie przekonaliście. Ale pojechałem do Skandynawii, miałem dobre wyniki i odzyskałem motywację.

Deklaracja o startach w przyszłym sezonie oznacza, że wierzysz w dobry wynik na igrzyskach?

- Muszę wierzyć, inaczej rzuciłbym narty w kąt. Otwarcie powiedziałem, że walczę o złoto. Nie chciałem powtarzać "zobaczymy, jak będzie". Zdobyłem cztery Puchary Świata i trzy tytuły mistrza świata. Mam srebrny i brązowy medal igrzysk olimpijskich. Tylko złotego nie mam. Nie ja jeden chcę go zdobyć, ale czemu mam nie wierzyć, że się uda? Niepowodzenie mnie nie zniechęci. To moje czwarte igrzyska. Nie zawsze wygrywa je faworyt. Dlatego decyzji o kontynuowaniu kariery nie uzależniłem od wyniku w Kanadzie. Jeśli wygram, ktoś by zapytał: "Jaką teraz masz motywację"? Jeśli nie wygram: "Po co skaczesz dalej, skoro następne igrzyska w 2014 roku, a wszystko inne zdobyłeś". Skoki to po prostu całe moje życie.

W 2007 roku przez pierwsze dwa miesiące sezonu byłeś w czołówce PŚ, ale zawsze ktoś był lepszy. Forma przyszła w lutym, kiedy w Sapporo zdobyłeś mistrzostwo świata, a później czwartą w karierze Kryształową Kulę. Widzisz analogię z tym sezonem?

- Wtedy i teraz pracowałem z Hannu Lepistö. Wierzę w rozsądek, którym się kieruje, przygotowując mnie do startów. We wrześniu miałem kontuzję przyczepu mięśnia brzucha. Nie trenowałem miesiąc. Denerwowałem się, bo straciłem wiele treningów siłowych. Hannu powtarzał: "Zaległości spowodują, że możesz mieć problemy na początku sezonu, ale wszystko nadrobimy". Zapewnił, że na igrzyska zdążymy. Wierzę w jego rękę, bo doprowadził mnie do tytułu mistrza świata, kiedy nikt w to nie wierzył. A w Kanadzie i Ameryce zawsze skakało mi się dobrze.

Forma rośnie?

- Miałem niezły początek, w Lillehammer byłem trzeci. Później coś się rozregulowało. Zamiast pójść do przodu, zrobiłem krok w tył. Szczególnie podczas Turnieju Czterech Skoczni. Ale powiem szczerze, że poza 2001 rokiem, kiedy byłem w niesamowitej formie i go wygrałem, nigdy nie skakałem w nim rewelacyjnie.

Ostatni raz w Pucharze Świata skakałeś dwa tygodnie temu w Kulm...

- A później miałem spokój. Zrealizowałem wszystkie plany ustalone z Hannu. W piątek, sobotę i niedzielę trenowałem w Wiśle-Malince. W poniedziałek w Szczyrku. Oprócz tego miałem treningi siłowo-szybkościowe. Ze skoków byłem zadowolony, choć trenowałem sam i nie miałem się z kim porównać.

Z jakimi oczekiwaniami przyjechałeś do Zakopanego?

- Marzę, aby się tutaj odrodzić. Chciałbym, żeby przyszedł błysk i został do igrzysk. Ciężka praca musi przynieść efekty. Ale nie chcę powiedzieć, że po paru treningach, podczas których przynajmniej 90 procent skoków było jak należy, forma już jest na wygrywanie. Jeśli wszystko zagra, dobrze może być już w Zakopanem. Gdzie indziej mogłem skakać słabo, a na Wielkiej Krokwi zawsze mi szło. Dzięki dopingowi życzliwych ludzi dostaję tu skrzydeł. To magiczne miejsce, zawsze czuję się w nim dobrze.

Który z zakopiańskich konkursów utkwił ci szczególnie w pamięci?

- Ze stycznia 2002 roku. Byłem w niesamowitej formie i chciałem pokazać, kto króluje na Wielkiej Krokwi. Gdy pierwszego dnia zająłem siódme miejsce, to był szok! Wyszło coś odwrotnego i zdołowałem się, bo wiedziałem, że te tysiące ludzi przyszło na skocznię dla mnie. A ja ich zawiodłem. W nocy nie mogłem spać, trąbki dudniły w głowie. O szóstej rano włączyłem telewizor i usłyszałem wypowiedzi kibiców z soboty. Mówili, żebym się nie przejmował, że w niedzielę znowu będą ze mną. Kilka godzin później wygrałem, z wrażenia aż zeskok skoczni ucałowałem. Ludzie nie kibicują mi tylko wtedy, gdy jest świetnie. Są na dobre i złe, nigdy nie usłyszałem: "Nic więcej z ciebie nie będzie".

Jakie to uczucie wygrać na Wielkiej Krokwi?

- Kiedy wygrywam w Zakopanem, mam pewność, że zagrają Mazurka Dąbrowskiego. Uwielbiam nasz hymn. Mam poczucie spełnienia marzeń swoich i kibiców. To jest dla mnie jak wygrana na mistrzostwach świata. Jeśli wszystko jest w porządku, spektakl jest niepowtarzalny.

Nawet zastanawiałem się, jak to jest, że na Wielkiej Krokwi skaczę dobrze. Przecież zawsze jestem tu okropnie zdenerwowany. Bywało, że dobry wynik mógł być efektem tylko cudu - że mnie powieje pod narty, a innym w plecy. Gdzie indziej dodatkowy stres i świadomość, że nie mam formy, potrafią rozłożyć mnie na łopatki. W Zakopanem nie. Na górze skoczni w drewnianym baraku spędzamy ostatnie minuty przed skokiem. Większość zawodników zwykle ma słuchawki na uszach i próbuje się wyciszyć. W Zakopanem się nie da. Na dole tak dudni, że buda aż podskakuje. Nie ma sekundy, w której tego dopingu się nie słyszy. Mnie to podnosi na duchu i lecę.

Poza Wielką Krokwią masz w Zakopanem jakieś miejsce, które lubisz szczególnie?

- Na Krupówkach nie byłem z dziesięć lat. Gdybym poszedł, pewnie wszystkie miśki, z którymi turyści robią zdjęcie, miałyby chwilę wytchnienia.

Tydzień temu nie startowałeś w Sapporo, tam - za nieprawidłowy kombinezon - zdyskwalifikowano Thomasa Morgensterna. Tyle się mówi o tym, że Austriacy kombinują z ubraniami. To tego potwierdzenie?

- Nie sądzę. To raczej zagapienie "Morgiego". Zmieniając ciągle przepisy, FIS doprowadził do tego, że wyniki skoków nie zależą tylko od formy i pogody, ale także sprzętu i kroju kombinezonu. Kontrole są nieustanne. Z tego, co wiem, to w Sapporo od razu po skoku Morgenstern zdjął założone na spód buta gumki idące z nogawek kombinezonu. Tego nie wolno robić przed kontrolą. Na treningu zawsze się te gumki zdejmuje od razu po skoku, bo są niewygodne. Lepi się do nich śnieg i można się przewrócić. Tak samo jak wyjmujemy specjalne wkładki, którymi obciążamy tył buta, żeby narty lepiej wyszły z progu. Na zawodach wolno nam się "rozebrać" dopiero za tzw. exit gate. Przekroczenie tej strefy oznacza, że nie będziemy kontrolowani. Jeśli zabierają nas do kontroli, musimy iść tak, jak skoczyliśmy. "Morgi" się chyba zagapił.

Jakie plany po konkursach w Zakopanem?

- Loty w Oberstdorfie, później Klingenthal. Siódmego lutego jest konkurs w Willingen. Odpuszczam, bo ósmego lecę już do Vancouver.

Tak typują bukmacherzy zwycięzcę konkursu w Zakpanem

*kursy mogą ulec zmianie. Zawsze aktualne kursy dostępne są pod adresem www.bwin.com.

Copyright © Agora SA